and through it all, the rise and fall

1K 124 42
                                    

i never wanted to be your weekend lover
i only wanted to be some kind of friend
baby, i could never steal you from another
It's such a shame our friendship had to end
•••••

W poniedziałkowy poranek, osiem po ósmej Nico di Angelo wtoczył się na kompletnym kacu moralnym do sali od fizyki. Miał rozwiązane buty, a sznurówki snuły się za nim niby podłe myśli. Poza tym wciskał bladą twarz w kołnierz kurtki, krzywiąc się, jak gdyby wypił sok z cytryn zamiast wymarzonego arszeniku, przez co teraz nie dość, że musiał egzystować, to jeszcze czuł się jak sprasowany kołami tira szczur. 

Przesiedział całą noc, wpatrując się na zmianę w sufit i przeciwległą ścianę, bo kompletnie nie mógł sobie znaleźć sobie miejsca, wszędzie było mu niewygodnie. Normalni ludzie, o ile tacy istnieją (Nico zwątpił w to po pierwszym piśnięciu lakierków Minosa, jakie te wydały, gdy belfer obrócił się w jego stronę), w obliczu rozpaczliwego wydarzenia, rozpaczliwej traumy, rozpaczliwego życia, prawdopodobnie czują rozpaczliwy, rozdzierający smutek, ale nie Nico. Nico czuł, że go to wszystko po prostu niemiłosiernie wkurwia. Nawet nie chodziło już o konkretne osoby z jego otoczenia, jego przeszłość albo przyszłość, realia, w jakich przyszło mu żyć. Chodziło o całokształt wszechświata, tę zepsutą podłą ludzkość, każdą jednostkę, którą ją reprezentuje i która jest zwykłym ścierwem, nie wyłączając z tego oczywiście jego samego. Brzydził go jego własny gatunek, cały ten świat go brzydził. W akcie kompletnego roztrzęsienia wbijał ostre paznokcie w poranioną skórę głowy i drapał, nie przejmując się zdrapywanymi strupami i krwią, którą czuł na opuszkach. Myślał, że zwariuje.

Jeszcze chyba nigdy nie miał wrażenia, że jest aż tak dogłębnie upojony nawiedzającą go furią. Kiedy po piątej w końcu przysnął w jakieś dziwnej, powykręcanej pozycji, nie pospał długo, bo już o szóstej trzydzieści ciszę rozerwało wycie budzika. Nico poruszył się z niechęcią, krzywiąc się przez potworny ból głowy, którego naprawdę nie dało się nazwać inaczej nic kacem moralnym. Przez to, że od godziny miał krzyżowane w nienaturalnej pozycji ręce, stracił w jednej całkowicie czucie, jednak już przyzwyczajony do wybryków swojego ciała, które nie chciało współpracować o wiele lepiej niż dusza, nie przeraził się. Zamiast tego przesunął się do krawędzi łóżka i przy pomocy drugiej dłoni ułożył nieznośną prawicę na ziemi, by spływała do niej krew, a wraz z nią to okropne życie.  Nie zamierzał ruszać się z łóżka, jednak jego przyrodnia siostra o punkt siódmej przerwała jego plan, wkraczając do pokoju, by oznajmić, że ojczym, zauważywszy, że młodszy potomek jeszcze nie wyszedł, stwierdził, że sam przyjdzie go do tego zmotywować, jeżeli w tej chwili się wstanie.

Dlatego właśnie, chcąc uniknąć konieczności użerania się z rodzicielem od rana, wstał sztywno jak automat, otworzył szafę, wyjął pierwsze lepsze jeansy i koszulkę, wskoczył w glany w jednej parze skarpetek (czego już za parę godzin niezmiernie żałował, bo te stare, znoszone cholery jednak wciąż potrafiły obetrzeć do krwi), złapał kurtkę oraz pusty plecak, do którego po drodze wpakował podręcznik do fizyki i wyszedł. Gdy ceremonialnie zczłapał na dół, nie mając siły, by bawić się w przekradanie na paluszkach, Hades zdążył jedynie podnieść głowę z zamiarem powiedzenia czegoś cynicznym tonem, nim jego latorośl wytoczyła się chwiejnym krokiem na ulicę, ceremonialnie trzaskając po drodze drzwiami.

Był czas w życiu Nico, gdy przekradał się przez własny dom, udawał, że jest niewidzialny. Z żalem wsłuchiwał się brzmienie tego przymiotnika - niewidzialny. Kiedyś, bardzo dawno temu, bawili się w to z Bianką, jego starszą siostrą, która każdą rozpacz potrafiła przerobić w materiał do zabawniej bądź wciągającej zabawy. W ten sposób przez pierwsze lata swoich żyć bawili się nieustannie w chowanego z tą różnicą, że chowali wspólnie się przed całym światem.

Bohaterami innych dzieciaków byli superbohaterowie z kreskówek DC albo Marvela. Bohaterem Nico była Bianca, jedyny autorytet, jaki zdążył w życiu zaakceptować, chyba tylko po to, by w najtrudniejszym momencie jego życia przeprowadził się za ocean. Ona zawsze wiedziała, jak odciągnąć jego myśli od wszelkiego zła. Zawsze potrafiła odnaleźć pretekst, przez który musieli bawić się w niewidzialnych, kiedy ojciec wracał z delegacji, a matka zaczynała szlochać. Bianca tak prędko dojrzała. Ten starszy, wyrośnięty Nico  widział to tak wyraźnie, prawie jakby tę świadomość wylewano w postaci płynnej lawy na jego klatkę piersiową. Jego chory na ten pusty łeb ojciec, wiecznie roztrzęsiona matka, on - głupi smarkacz i ona, Bianca. Jego patologicznie dojrzała siostra.

Mając czternaście lat, we własnym domu czuł się królem duchów przeszłości, ukrywającym się wśród zgliszczy własnego dzieciństwa. Bianki nie było. Wyjechała z matką do Włoch, by najpierw uczęszczać do prestiżowego liceum muzycznego z internatem, a później z nienagannymi wynikami zdać do najlepszej akademii muzycznej w kraju. Nico został; stwierdzono, że był zbyt młody, by posłać go do szkoły z internatem, tym bardziej takiej, do jakiej poszła Bianca. Ich ojciec nigdy nie chciał zaakceptować artystycznego powołania swoich potomków, które przecież nie było zbyt zdumiewające, zważywszy na profesję matki, która była profesjonalną flecistką. Jak pokazały przemijające lata, Bianca przejęła po niej instrument, natomiast Nico dumny charakter.

  I to właśnie przez ten temperament osiemnastoletni Nico miał po dziurki w nosie skradania się po budynku, który w teorii powinien nazywać domem. O wiele bardziej wolał tupać i trzaskać drzwiami, jak gdyby chcąc tym samym zakomunikować mieszkańcom "WYCHODZĘ I MAM NADZIEJĘ, ŻE JUŻ NIGDY NIE BĘDĘ MUSIAŁ WRACAĆ".

Próbując przecisnąć się przez zapchane gorzej niż garaż Percy'ego miasto do szkoły, młody di Angelo zdążył zasnąć na stojąco w metrze, a także dostać propozycje kupna czegoś "lepszego niż zielone" w tymże samym pojeździe, na moment przed feralnym oddaniem się w ramiona Morfeusza (student albo żul o krótkim stażu, który złożył mu tę ofertę, wyglądał tak łudząco podobnie do jednego znajomego mu ćpuna, że gdyby Nico bardziej żył niż spał, prawdopodobnie zapytałby go, czy nie jest czasem jakimś kuzynem Grovera). Poza tym, wytoczywszy się z wagonu na swoim przystanku i wyczołgawszy się na powierzchnię tego brudnego świata, zaatakował go jakiś czarnoskóry mężczyzna w T-shircie z nadrukowanym krzyżem oraz słowami "twój ojciec, Bóg Cię kocha". Brunet tylko wymruczał, że "ma swoich ojców głęboko w dupie" i brutalnie odepchnął szybującą w jego kierunku, trzymającą ulotkę dłoń.

Kiedy w końcu dotarł do swojej placówki edukacyjnej, doskonale zdawał sobie z tego, że jest spóźniony i wybitne go to nie obchodziło. Po prostu wdrapał się na drugie piętro, na którym mieli zajęcia, a następnie bez większych uczuć zastukał do drzwi. Z odrobiny posmakiem ulgi, jako że został od razu oddelegowany na swoje siedzenie. Nad kimś innym Minos może odrobinę by się popastwił, tym samym wprowadzając się w jeszcze gorsze rozgoryczenie nad zachowaniem ucznia (fizyk nienawidził tracić czasu), ale nie nad Nico. Wystarczyło jedno spojrzenie połączone z wizerunkiem godnym bardzo pobitego psa, a jego tutor surowym ruchem głowy nakazał mu zajęcie swojego miejsca, nie odrywając pisaka od białej tablicy. Tak więc Di Angelo zawędrował "do siebie", wyciągnął jakiś papier i podręcznik, wygrzebał z kieszeni kurtki ołówek i mając nadzieję, że za moment umrze, zaczął przerysowywać stworzony przed momentem minosowy schemat oraz obliczenia.

— Cześć — mruknął do niego Ethan Nakamura, od którego dzieliły go dwa wiecznie puste miejsca. Było to tak niespodziewane, że Nico bezwiednie podniósł umęczoną głowę, by spojrzeć na Japończyka. Dałby sobie uciąć wszystkie kończyny, że to, co w przypadku innych ludzi nazywano troską, gościło teraz w jakimś maleńkim ułamku na nieemocjonalnej twarzy chłopaka.

— Cześć.

w mediach "purple rain" Prince'a i zespołu the revolution

welcome to the black parade |•| solangelo AUWhere stories live. Discover now