to join the black parade

1K 126 26
                                    

well I'm going out west where I belong
where the days are short and the nights are long
•••••

— Czyli w sumie oboje się ukrywamy — zauważył Percy po starciu łez, które stanęły mu w oczach i wysłuchaniu tłumaczeń agresora, który zaatakował go, jak się okazało, szczotką do włosów.

— W sumie tak.

— I nas oboje chcą zamordować zdeformowani psychopaci...

— No.

—...bo oboje coś w teorii rozpierdoliliśmy...

— Ja niczego nie...

— ...chociaż w rzeczywistości nie zrobiliśmy przecież nic złego.

Rachel Elizabeth Dare zmarszczyła brwi w gniewnym geście i bardzo jej ten wyraz, ta irytacja, ten bunt, niezgoda, pasowały. Percy był w stanie to stwierdzić, choć znał ją może od minuty. "Cudownie" pomyślał – dopiero co udało mu się uciec przed jednym uosobieniem furii, to wpadł na drugie.

— Ja zrobiłam — oświadczyła twardo, widocznie pewna tego, co mówi, i z niewiadomych brunetowi powodów jakby z tego dumna. Chłopak uniósł dłonie w poddańczym geście.

— Okej. Skoro tak twierdzisz. — Wzruszył ramionami. — Ja tam nazwania Clarisse ulaną szmatą nie żałuję.

"Nie żałuję, bo udało mi się uciec" dokończył w myślach.

— Inaczej byś śpiewał, jakby ci rozwaliła nos — wyśmiała go, jak gdyby słysząc jego myśli. Zresztą nie było to zbyt trudne, bo jak się okazało, Rachel chodziła do tej samej placówki edukacyjnej co on, więc z pewnością przynajmniej kojarzyła usposobienie szkolnej kapitan. — Poza tym nie powiedziałam, że czegokolwiek żałuję. Niczego nie żałuję. Gdybym mogła tak wkurwić Oktawiana jeszcze raz, z pewnością bym to zrobiła.

— Inaczej byś śpiewała, gdyby ci rozwalił nos — przedrzeźnił ją, jednocześnie rozglądając się po skąpanym w półmroku pokoju.

Całość wydawała się bardzo uporządkowana, choć dopiero po kilku sekundach wodzenia oczyma po malowanych nocnymi cieniami meblach i innych dzindzibołach zdołał dostrzec ten, dla lokatora zapewne oczywisty, schemat. To sprzeczne z pierwszym wrażeniem uczucie było najprawdopodobniej spowodowane ogromną ilością przedmiotów albo dokładniej; książek, które piętrzyły się od ziemi praktycznie po sufit, choć pokój wcale nie był mały.  Poza tym z zawieszonej naprzeciwko drzwi półki, do której chyba nawet Hagrid by nie dosięgnął, złowrogo wpatrywał się w nich szereg misiów. Zupełnie jakby wiedziały, że i Percy, i Rachel raczej nie są w pokoju mile widziani.

— To pokój Oktawiana. Stwierdziłam, że paradoksalnie może tu nie szukać.

Oktawian, z tego, co Percy zdążył się dowiedzieć, był pobierającym nauki na Nowojorskim Uniwersytecie studentem historii (przez ten fakt Jackson automatycznie odczuwał w stosunku do niego nutkę sympatii, która jednak była niczym w porównaniu do trawiącej go zazdrości), fanem jakiś zastanawiających okultystycznych praktyk oraz wróżbiarstwa (to by wyjaśniało te karty oblepiające wolne od książek przestrzenie, które najprawdopodobniej były tarotem), a na dokładkę kuzynem rudowłosej wariatki, która przed momentem zaatakowała go szczotką do włosów. W kilkuzdaniowych wyjaśnieniach, jakich udzielili sobie, kiedy spowodowany wpadnięciem na siebie szok opadł, Rachel wyznała, że na złość Oktawianowi sprosiła sporą ilość gości pod nieobecność jej rodziców. Całość trochę się wymknęła spod kontroli głównie dlatego, że dziewczyna nie była raczej specem planowania spotkań towarzyskich (jeżeli takim ambitnym mianem wypada w ogóle nazywać libację alkoholową), co w sumie nie powinno szczególnie dziwić, skoro rodzina starannie ograniczała jej możliwości kontaktu z rówieśnikami. Skutki niedoświadczenia Dare potęgowało jeszcze to, że praktycznie przez cały czas trwania imprezy musiała ukrywać się przed swoim podobno nawiedzonym krewniakiem, który wrócił zmachany po wykładach i pierwszym, co zastał w "domowym zaciszu", a dokładniej już w holu, była niepokojąco spora grupa nietrzeźwych ludzi, ewentualnie zwłok (w przypadku niektórych trudno było stwierdzić bez bliższych oględzin).

Studenta podobno trafił szlag. Cisnął w nią jakimś grubaśnym tomiszczem, a później zaczął jeszcze głośniej wrzeszczeć, bo grzbiet książki pękł, a z dwóch przedartych połówek poleciały kartki. I chociaż Rachel z całego serca nienawidziła niszczenia literatury, to w tamtej chwili dziękowała bogom, że wolumin postanowił nie wytrzymać, bowiem dzięki temu zdążyła uciec i zachować życie.

Jednak niemożliwe było, by Oktawian nie zdążył jeszcze pozbierać stron i odłożyć ich na względnie bezpieczne miejsce, dlatego z pewnością już od dłużej chwili szukał kuzynki, po drodze wyrzucając za drzwi obcych ludzi. Co za tym idzie, geniusz ich kryjówki najprawdopodobniej już za moment miał zostać zdemaskowany. Jak gdyby na potwierdzenie tej myśli, na korytarzu rozległ się jeszcze głośniejszy rumor. Nie dało się stwierdzić, czy był to rozsierdzony ponad wszelką miarę krewny Rachel, Clarisse, mająca ku sobie parką czy jakiś szukający toalety pijak, ale pewne było jednak – to była najwyższa pora, by znowu uciekać.

— Szybko — zakomenderowała dziewczyna, z niewiadomych Jacksonowi powodów zbliżając się do okna. W pierwszej chwili Percy pomyślał, że oszalała i woli skoczyć z pierwszego piętra, niż stanąć twarzą w twarz ze wściekłym kuzynem, ale już po chwili, gdy zsunęła się z parapetu, a on wciąż zbyt oszołomiony, by ją powstrzymać, otworzył szeroko usta, chcąc zaprotestować, dostrzegł, że najwidoczniej po drugiej stronie musi być jakaś powierzchnia płaska, na której da się stanąć. Wystający znad framugi fragment czupryny Rachel groźnie zachybotał. — Pospiesz się, debilu, zanim ktoś nas w tym domu wariatów zabije.

Nie myśląc wiele więcej, złapał się parapetu, na którym spoczywała jedna z tych dziwnych, ozdobnych kart do tarota przedstawiająca kobietę z numerem dwa. Wyskoczył za okno, ufnie oddając się ramionom nocy.

•••••

— Czy ty to, Solace, rozumiesz? — zapytał Nico, wpatrując się w duże, niebieskie oczy swojego nowego towarzysza. — Mój spierdolony ojciec nie pozwala mi pracować, mówiąc, że mam się uczyć, a tym samym zmusza mnie do pójścia na inne studia, niż chcę. Bo zafunduje mi politechnikę. A ja, kurwa, nie chcę politechniki.

Will poklepał go współczująco po ramieniu, po czym kurczowo złapał się jego barku, w obawie, że zaraz spadnie z kanapy.

— Beznadziejnie. Strasznie beznadziejnie — powiedział, jednoczenie sadowiąc się wygodniej na sofie. Mając wrażenie, że teraz możliwość upadku jest mniejsza, położył dłoń na nodze Nico, którą chłopak, sam nie wiedząc kiedy, przerzucił przez jego kolano.

Jakiś czas wcześniej, gdy porzucony przez Percy'ego i Grovera oraz uwolniony od ciężaru Jasona di Angelo opadł na kanapę tuż koło Willa, postanowił chyba w jakimś skrajnym akcie altruizmu, którego przecież nigdy szczególnie nie popierał, podać mu czerwony kubek. Nie nadawał się na pocieszyciela, a ten gest połączony z "trzymaj, Solace" wydawał mu się maksimum jego umiejętności okazywania troski o innego człowieka, a jednak zmusił się i jakoś tak, od słowa do słowa, od pełnej szklanki do pustej szklanki, wywiązała się między nimi średnio logiczna, ale za to bardzo życiowa dyskusja, głównie sprowadzająca się do omnia vanitas.

— Chrzanić tego Cecila, wiesz — stwierdził Nico, ponownie unosząc szklankę. — Cholerni przyjaciele.

— Chrzanić Percy'ego i Jasona — odpowiedział Will, choć było to kompletnie nie w jego stylu.

— Chrzanić was wszystkich, a teraz won do domów! — wrzasnął jakiś nowoprzybyły blondyn ubrany w za duży o parę rozmiarów, niebieski t-shirt oraz podobnie gigantyczne jeansy. Wyglądał, jakby przed momentem wyszedł z piekła, po drodze natrafiając na wszystkie możliwe okropieństwa, a na ziemię wrócił tylko po to, by zabrać ze sobą grzeszników w drogę powrotną do ciemnych otchłani Hadesu.

*w mediach "California Sun" zespołu Ramones

welcome to the black parade |•| solangelo AUWhere stories live. Discover now