he said, will you defeat them

1.4K 154 40
                                    

you had me several years ago
when i was still quite naive
well, you said that we made such a pretty pair
and that you would never leave
but you gave away the things you loved
and one of them was me
••••••

Zagraj nam to jeszcze raz, mon bon!

Zapał Hélène Madeleine był bezsprzecznie godny podziwu. Gdy "chór" usypiał na stojąco ze zmęczenia i nudy, ona wciąż z wigorem wymachiwała smukłymi ramionami, "dyrygując" swoimi podopiecznymi. Znużony do potęgi entej brunet wywrócił oczyma – przynajmniej na to mógł sobie bez strachu pozwolić, skoro nauczycielka francuskiego stała odwrócona do niego plecami. Z każdą sekundą czuł, jak jego pogarda do tej kobiety wzrasta. Jednocześnie winszował sobie, że nie zdecydował się na naukę jej przedmiotu, tylko wybrał hiszpański, który swoją drogą wchodził mu do głowy całkiem nieźle, chociaż raczej przez podobieństwo do ojczystej mowy, niżeliby ciężką pracę. Z niemym westchnieniem na ustach na nowo położył dłonie na klawiaturze, by po raz kolejny rozpocząć wygrywanie tej samej melodii.

Un, deux, trois kochani!

"Chór" na nowo rozwarł otwory gębowe, swoją drogą prezentując przy tym szereg migdałków w nie najlepszym stanie, tylko po to, by w ciągu paru sekund zostać uciszonym przez nietracącą werwy Francuzkę.

Non, non, non! Jesteście dzisiaj strasznie inanimé, serdeńka. Wiem, że jest wcześnie i najchętniej byście, moje kochane śpioszki, wciąż leżeli w kołderkach, ale mamy mało czasu! Musimy ćwiczyć! Przecież chcemy wypaść merveilleusement, prawda?!

W głowach zapewne wszystkich obecnych, wyłączając z tego pytającą, odbiło się zgodne "nie!". 

William Solace stłumił ziewnięcie rękawem bluzy, mrużąc przy tym oczy. Był co prawda piątek, ale on zdecydowanie nie czuł się "in love"*, może dlatego, że musiał znaleźć się w swojej placówce edukacyjnej już o siódmej rano, by wraz z resztą męczenników i artystycznych masochistów zdzierać sobie gardło wśród iście bojowych okrzyków Hélène Madeleine, która wyglądała równie pięknie i świeżo, jak w każdy inny dzień tygodnia, o jakiejkolwiek porze. Czuł nieprzyjemne drapanie w gardle, które nieco go niepokoiło, bo przecież nie mógł sobie pozwolić na nieobecności i zaleganie z materiałem. W końcu i tak ledwo za nim nadążał, choć w stosunku do innych i tak zdawał się niemalże wszechwiedzącym, modelowym uczniem. Odnotował w myślach, by po przedmiotach ścisłych zahaczyć o bibliotekę i poprosić pannę Hoops o kubek herbaty. Oblizał wargi. Dziesięć godzin i do domu.

— Jeszcze raz! Drugi rząd nie śpi, mes chéris!

Stojący w pierwszym rzędzie blondyn na powrót wbił wzrok w sylwetkę ich nowego pianisty. Nico chyba też nie mógł narzekać na dobry humor i samopoczucie. "Zakładając, że on w ogóle miewa dobry humor" dodał w myślach Solace. Z prawdziwym zainteresowaniem przyglądał się jego dłoniom swobodnie ułożonym na klawiaturze, zdającym się oczekiwać na moment, w którym przyjdzie im na nowo wypełnić pomieszczenie muzyką. Takie blade, zniszczone dłonie o palcach godnych pianisty zakończonych obgryzionymi paznokciami koślawo pomalowanymi na ukochaną przez Włocha czerń. 

— Panie di Angelo, niech pan gra, mon bon!

Długie palce porwały się w tan z klawiszami, a zafascynowany Solace automatycznie otworzył usta, by wyburczeć kolejne linijki wyuczonego tekstu. Było w tym coś magicznego – nieważne, że dźwięki, jakie w wyniku tego powstawały, były przeżute, tak znane, że wręcz irytująco banalne. Sam widok wędrujących po białych przyciskach dłoni Willowi wystarczał. Tak jak gdyby samo patrzenie napełniało jego głowę muzyką i wprawiało w zachwyt nieproporcjonalnie wielki do faktycznych efektów tejże gry.

Podobno utrata słuchu jest najwyższą formą odcięcia człowieka od świata, dzięki okradzeniu ze zmysłu, jednak w tamtym momencie rzeczywiste dźwięki zdawały się do Willa nie docierać. Za to, gdyby ktoś odebrał mu możliwości patrzenia na tańczące z instrumentem dłonie, oszalałby najpewniej, tracąc całkowitą wiarę w piękno tego świata.

Myśli chłopaka do świata żywych zostały przywołane, dopiero kiedy Nico zdjął ręce z pianina i położył je na kolanach, uprzednio kocio się przeciągając. Piosenka się skończyła, a wraz z nią gra. Blondyn zamrugał, przez ułamek sekundy nie będąc pewnym, gdzie się dokładnie znajduje. Z otępienia wyrwała go dopiero para bardzo ciemnych oczu wpatrujących się w niego bez najmniejszego skrępowania – skończywszy grać i czując jego otumaniony wzrok na sobie, Nico najwidoczniej musiał się odwrócić, w celu strącenia go niby natrętniej muchy. Will zanurzył się w tym spojrzeniu, wciąż nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało i czemu nagle z jego myśli zniknął esej, który miał przeczytać za parę godzin na socjologii, a zamiast niego pojawiła się para spychających go w najwidoczniej złym kierunku dłoni. Niespodziewanie przeszedł go dreszcz. Może dlatego, że te świdrujące go z uporem tęczówki miały odcień gorzkiej jak smak życia czekolady i coś w nich było z jakiejś takiej melancholijnej wręcz furii, a może temu, że wpatrywały się właśnie tak wprost w niego; zdawały się przenikać przez warstwę ciała i wwiercać prosto w duszę?

* kolejne nawiązanie do "friday, i'm in love" The Cure

w mediach "you're so vain" w wykonaniu Marylina Mansona

rozdział potwornie krótki - tak wiem, ale za to pierwsza, let's say, bardziej emocjonalna (pomijając te dzikie ataki antypatii) solangelo scena!

welcome to the black parade |•| solangelo AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz