Rozdział 51 Wróg w odbiciu lustra cz. 2 "Wewnętrzna walka."

196 22 24
                                    


Biegła przez kręte zamkowe, wąskie korytarze nie zaczerpując przy tym nawet tchu. Czuła się co najmniej tak, jakby była czemuś winna, nie do końca wiedząc czemu. Jak jakiś przestępca rodem z kryminalnej opowieści, szukała miejsca, gdzie może się zaszyć i skryć przed otaczającym jej światem. Skryć się przed własnymi uczuciami, które gnębiły ją, jak najstraszliwsze koszmary.

Z bijącym sercem w gardle w końcu ukryła się we własnym pokoju, mając nadzieję, że nikogo w nim nie zastanie. Gdy tylko przekroczyła próg, natychmiast zamknęła za sobą drzwi, zjeżdżając po nich plecami, by opaść tyłkiem na podłogę. 

Chwile z ostatnich wydarzeń wciąż krążyły po jej głowie. Wciąż ten sam obraz zimnych, kobaltowych tęczówek widniał przed jej oczami, dlatego zamykając je, podkuliła kolana pod brodę, objęła je ramionami i schowała twarz, siedząc tak długimi godzinami. 

Dlaczego czuła się tak żałośnie słaba i rozczarowana? 

Dlaczego serce w piersi waliło jej, jak szalone?

Dlaczego łzy uparcie cisnęły jej się do oczu? 


Tego nie wiedziała. Wiedziała natomiast to, że dłużej siedzieć tak już nie mogła. Ręce i nogi zdrętwiały jej do stopnia takiego, że ledwie wyczuwała ich istnienie. Podpierając się ściany, dotarła do okna, które otworzyła na oścież, siadając na parapecie. 

Za oknem malował się już wieczór, wyjątkowo przyjemny, chłodny wieczór. Była druga połowa lutego. Śnieg nadal leżał gdzie nie gdzie na zewnątrz, przykrywając zgniłą, zaschniętą zieleń trawy, oraz spróchniałe, skrzypiące na wietrze gałęzie drzew. Kiedy Sina uniosła twarz w stronę sierpu księżyca, ujrzała na grafitowym niebie pojedyncze gwiazdy, mrugające, jak świetliki nad brzegiem jeziora. Uśmiechając się przez łzy, wytarła grzbietem dłoni policzki, pociągnęła nosem i wzięła dwa głębsze wdechy, czując ogarniający ją spokój. 

- Ponoć nie ważne jaka odległość dzieli ludzi, zawsze patrzą na to samo niebo ... - rzekła szeptem, a jej słowa porwał wiatr, który wraz kolorowymi jesiennymi liśćmi, tańczył w powietrzu zataczając kręgi. 
- Szkoda tylko, że zmarli nie mogą w nie patrzeć, tak, jak my obecnie. - usłyszała za sobą.

Lekko drgnęła, by spojrzeć przez ramię, widząc stojącego w progu bruneta. Jego postać rysowała się na tle kołyszących się pochodni. Nie było widać jego twarzy, ani oczu. Wyglądał jak bezimienny cień, tkwiący wciąż w tym samym miejscu. Sina miała mieszane uczucia względem kaprala i sytuacji w jakiej zastał ich kapitan, dlatego też odwracając głowę w stronę gwiazd, rzuciła tylko dwa krótkie, bezdźwięczne słowa. 
- Czego chcesz? 
- Pogadać. - rzucił niemal natychmiast, by wejść bardziej w głąb, zostawiając za sobą uchylone drzwi. 
- Nie mamy o czym. - odpowiedziała beznamiętnie.
- Mamy, Raven. Chociażby o tym, co zdarzyło się u mnie w gabinecie.

Dziewczyna kątem oka spojrzała w stronę obwiniętej bandażem dłoni, przez który przebijały się nikłe ślady krwi, przypominając sobie dlaczego do tego doszło. Eliot ostrożnie podchodząc do parapetu, przysiadł na drugim jego końcu, nie odrywając wzroku od twarzy brunetki. Jej szaroniebieskie oczy, pod powłoką krystalicznych łez, lśniły w świetle srebrzystego księżyca, jak dwa oszlifowane szafiry. Na pojedynczych rzęsach połyskiwały bezbarwne krople, które przy każdym mrugnięciu, osadzały się na bladych policzkach. Eliot miał ochotę opuszkiem palca zetrzeć ślady łez, jednak powstrzymał się od tego, odwracając twarz do księżyca, który skryty był częściowo za nielicznymi, ciemnymi chmurami. 

- Wybacz mi za mój wybuch. Nie wiem co mnie podkusiło, by tak agresywnie zareagować na twoje słowa. - Raven uśmiechnęła się blado na tle srebrzystego nocnego światła. 
- Tęsknisz za nimi, prawda? - odbiła nieco od tematu, a jej ton głosu wydawał się być cieplejszy niż dotychczas. Tak jakby na własnej skórze czuła jego ból utraty ważnych dla niego osób. 
- Za kim niby? - obruszył się chłopak, spoglądając pytająco w stronę przyjaciółki.
- Za swoim oddziałem, głupku. - rzekła, ponownie na niego spoglądając. - Za Noel, Ignis, Colinem i kapitanem Crossem. -wymieniła imiona ich towarzyszy, którzy oddali życie za murami. - Nie słysząc odzewu ze strony bruneta, spuściła głowę tak, że kilka czarnych kosmyków przysłoniło jej twarz. - Nie wierzę, byś nie tęsknił za ludźmi, którzy żyli obok ciebie, jak rodzina. 
Nie wierzę, że nie czujesz żalu do samego siebie, że to ty powinieneś leżeć tam, zamiast nich. 
- Może i masz rację, ale co to ma do rzeczy? bo nie rozumiem. 

Dziewczyna spojrzała na niego bardziej obecnym wzrokiem, by lekko zmrużyć oczy i przygarnąć bardziej do siebie kolana, obejmując je ramionami, tak jak zwykle raczyła to robić będąc jeszcze dzieckiem mieszkającym za murami Sina.  

- W sumie to sama nie wiem. Chyba po prostu czuję podobnie co ty, myśląc o Sarze, Simonie, czy moich siostrach. 
- Wiesz, że nie ma sensu się tym zadręczać. - rzekł spokojnym, zupełnie nie podobnym do siebie tonem. - Czasu nie cofniesz. Życia też im nie zwrócisz. 
- Wiem! - krzyknęła nazbyt emocjonalnie, by po chwili się uspokoić i westchnąć ze zrezygnowaniem. - Wiem o tym doskonale. Ale co w tym złego, że za nimi tęsknie? 
- Nic. - opowiedział i oboje spojrzeli w gwiazdy. - Gorzej by było, gdybyś nie tęskniła za nimi wcale. 
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytała, czując silniejszy podmuch zimnego wiatru na twarzy. 
- Bo to oznaczałoby, że nie jesteś już człowiekiem, tylko pieprzoną maszyną do zabijania, która nic nie czuje.
- Nie prawda!
- Prawda kurwa i mam na to dowód. 
- Znowu zaczynasz? - rzekła zirytowana, jednak kącik jej ust powędrował ku górze.  

Ich ciche szepty niosły się delikatnym echem po korytarzu, w którym stała niska postać opierająca się plecami o ścianę. Wszystkie dotychczasowe rozmowy słyszał wyraźnie, przez uchylone drzwi. Jego cień powoli prześlizgiwał się po murach w takt jego kroków, jakie stawiał na kamiennej posadzce. Kierował się w stronę gabinetu Erwina, mając w pamięci ostatnią rozmowę w Stohess i wyznanie Siny. Jej zdradę i kolaborację z mafią. Miał w pamięci wszystkie szczegóły dotyczące informacji, które postanowił niezwłocznie po przyjeździe przekazać swojemu generałowi.

Idąc w stronę jego izby, miał wrażenie, że droga, którą podąża staje się długa, kręta i zawiła, jak jego myśli w których teraz tkwił. Czuł, że z każdym krokiem, grunt załamuje mu się pod nogami, jakby wtapiał się w błotniste podłożę, wciągając go powoli do głębin ciemności. Sam nie wiedział, czym było to uczycie, które mu towarzyszyło, ale przeszywało go na wskroś od czubka głowy, do nagich kości. 

Ostatnia misjaWhere stories live. Discover now