Rozdział 31 „Jawa czy sen"

265 34 24
                                    


Deszcz rzewnie przedzierał się przez szczeliny uchylonego okna, roztrzaskując zimne krople o parapet. W powietrzu unosiło się, świeże, rześkie wilgotne powietrze. Levi siedzący przy biurku, czując chłód wpływający do pomieszczenia zamknął okno z cichym trzaskiem, zasuwając przy tym zasłony. Na powrót zajmując miejsce przed dokumentami, chwycił za porcelanową filiżankę, upijając z niej łyk gorącej, czarnej herbaty.

Ślęcząc nad raportami z ostatnich kilku dni nie miał czasu by zejść do stołówki, do pralni, czy zwyczajnie przejść się korytarzami zamku. Nawet sprzątanie gabinetu musiał zostawić na później, z uwagi na rozkazy Erwina. Na dniach miał stawić się w stolicy z informacjami, oraz liczbą ofiar, jakie zabrała ze sobą ostatnia wyprawa. Oddział Zachariusa wyruszył bladym świtem do miast, odwiedzając rodziny zamarłych, a Hanji zaszyła się w piwnicach zamku, rozszyfrowując tajemniczy flakon, pozostawiony na ziemi, tuż po masakrze przed murem Maria.

Nie mając czasu na rozterki, chwycił w dłoń pióro i zaczął powoli wypełniać kolejny pergamin, zatracając się w ciszy, poprzedzonej szumem deszczu za oknem.

Kiedy skończył ostatni z raportów, odstawił stertę dokumentów na bok, układając ją w równy stos. Wstając, otrzepał spodnie z niewidzialnego kurzu, po czym opuścił gabinet. Kiedy wrócił do niego ponownie, w jednej ręce trzymał blaszane wiadro, wypełnione po brzegi gorącą wodą. Miotłę, oraz szufelkę, trzymał w drugiej, zaś szmatkę wetknął sobie za pasek od spodni. Stawiając wszystko na podłodze, powolnym ruchem ściągnął z siebie kurtkę, zostając w samej koszuli. Opierając but o krzesło, poluźnił pasy, które obowiązek miał nosić każdego dnia. Wyciągając z szuflady dwa zwitki białego materiału, rozwinął je, zawiązując jeden na głowie, a drugi nasuwając na twarz.

Wszystko było gotowe.

Odwracając się twarzą do okna, ostatni raz omiótł krytycznym spojrzeniem swój gabinet, po czym wziął się za sprzątanie.

***

Kolejny pochmurny, deszczowy dzień zastał młodych zwiadowców, stojących w szeregu na placu treningowym. Była ich zaledwie garstka. Tylko tylu ostało się po wyprawie. Ci którzy przeżyli, leżeli teraz w skrzydle szpitalnym, zbierając siły do kolejnej walki. Nicole, Wiktoria, Alex i Deisler stali wyprostowani jak struny, czekając na rozkazy ze strony instruktora. Jakież było zatem ich zdziwienie, kiedy stanął przed nimi niski brunet o lekko śniadej cerze z nietęgą miną. Czarne oczy zlustrowały żołnierzy, dając do zrozumienia Eliotowi, że ma przed sobą bandę wystraszonych gówniarzy, którzy nic nie wiedzieli o prawdziwym życiu w korpusie. To, że przeżyli tą ekspedycję nie dowodzi temu, że przeżyją kolejną. Po to tu właśnie jest.

Westchnął cierpiętniczo, niemal przejeżdżając sobie otwartą dłonią po twarzy.

W co ja się kurwa wpakowałem? Zadał sobie to pytanie, wiedząc, że odpowiedź jest jeszcze głupsza niż mogłoby się wydawać. Uśmiechnął się pod nosem, po czym uniósł głowę i stanął w rozkroku, zakładając dłonie za plecami.

- Dobra zasmarkańce, baczność! – ryknął na cały plac.

Wszyscy synchronicznie wyprostowali się, składając nienaganny salut. Jedynie Alex wyłamując się spośród reszty szeregowych, wyglądał na mniej pewnego i przestraszonego. Jednak Eliot nie miał zamiaru być pobłażliwy wobec gromady bachorów. Miał za zadanie sprawdzić ich umiejętności w walce w ręcz, w terenie, oraz na trój manewrze.

- Nie lubię długiego pierdolenia, więc przejdę od razu do rzeczy. – zaczął w typowy dla siebie sposób. – Ci którzy przeżyją ze mną dzisiejsze cztery godziny treningu, dołączą do mojego oddziału. – zrobił chwilową przerwę, widząc zdumienie wypisane na twarzach rekrutów. Cztery godziny na zewnątrz w deszczu, silnych zimnych podmuchach wiatru i zapadającym się błocie, to już było przegięcie. Eliot o tym wiedział, dlatego nie zamierzał tego treningu przekładać. Ostatnim razem taka pogoda złapała go za murami, i poniekąd przez to też stracił niemal cały swój zespół.

Ostatnia misjaDär berättelser lever. Upptäck nu