Rozdział 11 „ Marzenia"

416 41 11
                                    




Wpadła jak burza do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Oparta o nie rękami, spuściła głowę w dół normując oddech i bicie serca. Przeczesując palcami kruczoczarną grzywkę obracając się tyłem do drzwi napotkała zdziwione spojrzenia swoich współlokatorek, wybudzonych ze snu. Jedna z nich, rudowłosa zwiadowczyni o jasnych miodowych oczach, przetarła zaspane powieki piąstką, zapalając lampę oliwną. W świetle mdławych płomieni jej włosy wyglądały jak złociste jesienne liście.

- Co się dzieje? Pali się ? – zapytała na wpół senna Petra. Reszta dziewczyn, również uchyliła oczy, widząc przy drzwiach brunetkę. Sina będąc zaskoczona obrotem spraw, przeszła przez pokój po swój plecak, po czym przepraszając za nagłą pobudkę wyszła z pokoju tak szybko, jak do niego wtargnęła. Idąc przez korytarz, zastanawiała się dokąd się udać, gdyż zasnąć już nie potrafiła. Była zbyt pobudzona tą rozmową. Musiała się gdzieś zaszyć do wschodu słońca. Gdzieś, w ciche i spokojne miejsce, gdzie nikt jej nie znajdzie. Ruszyła więc na samą górę, na dziedziniec przystając na jego krawędzi. Spoglądając w pochmurne niebo, wzięła głęboki oddech, wypuszczając powietrze nosem, uspokajając tym samym swoje rozszalałe nerwy. Kiedy otworzyła oczy ponownie, przed jej oczami stanęła scena sprzed ostatnich kilku dni, kiedy ona i Levi stali w tym samym miejscu. Prowadząc ze sobą rozmowę. Jedną jedyną rozmowę. Bez krzty irytacji, sarkazmu w głosie, czy wrogich spojrzeń. Wtedy też zdała sobie sprawę, że miejsce do którego zawędrowała nie było przypadkowe. Chciała się odciąć od reszty świata, a prawda była taka, że w każdej chwili ktoś mógł ją tu zobaczyć. Raven przegryzła wargę, wyszła z dziedzińca, idąc przez korytarz. Zbiegając po schodach wolnym krokiem wyszła na podwórze, skręcając w lewo prosto do uchylonych drzwi stajni w których postanowiła się zaszyć na resztę nocy. Opadając zziajana na stóg równo zgarniętego siana odetchnęła z ulgą.

- Tu nikt mnie nie znajdzie. – szepnęła patrząc na drewniany sufit zawieszony daleko nad jej głową. Wtem gdzieś po jej lewej, dobiegło ją ciche prychnięcie konia. Podążyła wzrokiem za zwierzęciem doglądając obok niego wysoką sylwetkę. Para brązowych oczu łypała na brunetkę z zaciekawieniem. To była Nicola. Z wyciągniętą ręką w stronę pyska zwierzęcia, dokarmiała go późną nocą.

- Nico? Co ty tutaj robisz? – zapytała zdziwiona dziewczyna czując jak jej marzenie o spokojnym, cichym miejscu na odpoczynek, właśnie pękło jak bańka mydlana, rozchlapując resztki nadziei dookoła. Sharzinger przystawiła palec wskazujący do ust nakazując Sinie by zamilkła.

- Dokarmiam Saturna. Proszę, nie mów Dicie, bo się na mnie pogniewa i nie pozwoli mi już na samodzielne wyprawy konne.

Sina westchnęła. To o to tyle hałasu. Chcąc nie chcąc dziewczyna musiała się zgodzić. Chociażby z głupiego poczucia obowiązku zapłaty za uratowanie jej dupy przed wściekłym kapitanem.

- Nic nikomu nie powiem. – rzekła podchodząc do Saturna. – Jednak powinnaś wiedzieć, że takie dokarmianie nie jest zdrowe, zwłaszcza o takich porach. – tu zgromiła ją spojrzeniem, a że była niższa o głowę to musiała unieść twarz do góry by spojrzeć szatynce w oczy. Nicola uśmiechnęła się zgadzając się z jej zdaniem. Kiedy Saturn najadł się do syta, obie dziewczyny spoczęły na stogu siana. Rozmowę jako pierwsza zaczęła dla odmiany Sina.

- Co cie tu przywiało, o tej porze?

Sharzinger wzruszyła ramionami, patrząc na spokojne konie w boksach.

- Przychodzę tutaj, kiedy coś mnie trapi. Kiedy nie mam nastroju, bądź chcę się przed czymś ukryć. – po czym szatynka zadała to samo pytanie.

Ostatnia misjaWhere stories live. Discover now