Rozdział 25 Wyprawa za mury cz. 1 „Przedsionek Piekła"

325 33 9
                                    


„Zapamiętam, ten dzień zatracenia w parze.

I licznych błędów popełnionych.

Gdzie nie mogąc spojrzeć przed siebie

Powiedziałeś: Zapytaj swoją wrzącą krew ...

ona znajdzie odpowiedź. „

~ „Egoist." Kabaneri of the Iron Fortress



Stała w cieniu oparta o drewniane deski przyglądając się z oddali Zwiadowcom szykującym się by opuścić twierdze. Był wczesny ranek, zbyt wczesny, bo nawet słońce jeszcze nie wychyliło się zza horyzontu. Niebo wiszące nad zamkiem było ponure i matowe. Kilka białych obłoków leniwie sunęło, rzucając cień na pobliską okolicę. Stajnia okupowana była przez wojskowych przygotowujących swoje wierzchowce do wyprawy. Na zewnątrz wiał zimny, przenikliwy wiatr. Dużo cieplej było tuż przy boksach, gdzie Sina kończyła oporządzać swojego konia. Zapinając ostatnie pasy na siodle, czuła drżenie rąk i dreszcze rozchodzące się po całym ciele, niczym prąd.

To był strach.

Wnikliwie zaglądał do jej serca, szukając pożywienia. Mącił jej zmęczony umysł, plącząc ręce i nogi. Zimny pot spłynął jej po skroni, kiedy mocowała kaburę z flarami w środku. Czuła, że z tego wszystkiego zapomni o tak banalnych rzeczach jak barwy sygnałów dymnych. Powtarzając sobie w myślach kolory i znaczenie broni palnych nie spostrzegła, że obok niej kręcił się Border kątem oka spoglądający w jej stronę. Była tak pochłonięta przemyśleniami, że nie poczuła nawet szturchnięcia, kiedy chłopak wyprowadzał swojego konia na zewnątrz.

„Wszystko albo nic."

Przywołała w pamięci słowa Sary, nim rozstała się z nią by pomknąć w stronę dziedzińca. Nadal miała mętlik w głowie. Przez całą noc oka nie zmrużyła, czego efektem były wydatne cienie pod oczami, mocno kontrastującymi z jej bladą cerą. Na śniadaniu zdołała przełknąć zaledwie jednego suchara z dżemem, mając świadomość, że może to być jej ostatni posiłek. Rozejrzała się po wojskowych odchodzących na plac. Czy oni też mieli podobne odczucia względem ekspedycji? Zarówno tej pierwszej, jak i każdej kolejnej? Czy tylko ona jedna bezustannie myślała o zbliżającej się śmierci. Przez chwilę zastygła bez ruchu, patrząc tępo w siodło, które dzisiejszego dnia zbroczone będzie jej krwią.

Takie było jej przeznaczenie. Niezależnie od wyniku sytuacji w jakiej się znajdzie. Dzisiejszego dnia przeleje swoją krew.

Z tym nastawieniem odwróciła wzrok, po czym chwytając za wodze wyprowadziła Hadesa na zewnątrz, gdzie czekała już na nią resztą towarzyszy. Niespiesznie podeszła do nich, witając się skinieniem głowy. Widziała, że nie tylko ją strach nie odstępował na krok. Daisler i Simon również wyglądali inaczej niż zwykle. Domyślała się, że powodem tego było doświadczenie, którego jej i pozostałym brakowało, stąd pewnie te beztroskie uśmiechy, pogaduchy między sobą i zero podskórnego napięcia, jakie ona czuła od chwili wieści o wyprawie.

Czy im nie zależało na życiu? Zastanawiała się, przyglądając się uśmiechom na twarzy. Czy potrafili dobrze maskować strach.

- Jak się czujesz, Sina? – zapytała Nicole, wsiadająca na Saturna, który zarżał postępując z nogi na nogę, jakby czując obawę przed tym, co go czeka za murami. Brunetka uniosła kąciki ust, wymuszając uśmiech, który w jej mniemaniu był bardziej czymś na pograniczu grymasu bólu, niż radości, czy spokoju.

Akurat te dwa uczucia obecnie były jej bardziej odległe, niż zewnętrzny świat za granicą wielkiej ściany.

- Dobrze. – odparła, wsiadając na konia. Jego czarna, długa grzywa, oraz gładka rudo brązowa sierść połyskiwała w nikłym świetle dnia, niczym żywy ogień. Z tego też powodu pozwoliła sobie nadać mu imię, choć miał pozostać bezimienny.

Ostatnia misjaWhere stories live. Discover now