Rozdział 35 "Guilty"

303 29 41
                                    


Nadziei jednak na tym świecie nie ma.

A odpowiedź przyszła szybciej niż mogłam się była tego spodziewać .

Stojąc na pograniczu prawdy, stałam się więźniem własnego umysłu ...


Tego dnia szarość przysłoniła świat za murami. Niczym mgła spowiła smutkiem twarze, rozdarła duszę na pół, zajrzała ludziom do serc. Fragment po fragmencie niszczyła głęboko zakorzenione przeświadczenie o wolności, o pokoju i szczęściu. Sina powoli zapominała co to znaczy szczęście, radość, czy prawdziwy uśmiech na twarzy. Jej oczy niegdyś z czystego błękitu, stały się szarawe, mętne, chłodne niczym stal. Powoli przestała wierzyć w cokolwiek. 

Dla niej nie było już ratunku. Pasmo krzywd jakie ją dosięgnęło odbiło się na jej psychice doszczętnie. Stała nad wykopanym rowem w ziemi, niczym porcelanowa lalka. Blada, krucha i nieruchoma. Deszcz sączący się z pochmurnego nieba spływał po jej powiekach, długich rzęsach, czarnych kosmykach i wojskowym mundurze. Mętnym stonowanym spojrzeniem obserwowała jak powoli wpuszczano drewnianą trumnę w dół. Ktoś podszedł i sypnął ziemią, inny zaś rzucił wiązanką kwiatów.. W tle jak przez sen, słychać było przemówienie generała Erwina Smitha, a zaraz po tym wszyscy stanęli w równym szeregu, by przygotować się do salwy honorowej. Trzykrotny huk wystrzału rozbrzmiał na cmentarzu, a w niebo poleciały wstęgi żółtej flary. Cienka warstwa mgły rozproszyła się ukazując obraz, który pozostawi bliznę w pamięci wszystkich tu zebranych. Deszcz rzewnie przeciekał przez gałęzie drzew. Kiedy pogrzeb dobiegł końca połowa wojskowych rozproszyła się. Sina stała nadal nad grobem Simona nieruchomo patrząc w ciemnozielony całun, ozdobiony skrzydłami wolności. Tymi samymi, które niegdyś nosiła z dumą na plecach. Emblemat ten kiedyś symbolizował znak wolności, wiary i bohaterstwa. Teraz był jedynie piętnem zgubienia, zwiastującym zniszczenie.

Najpierw Rai ...

Potem Sarah ..

Teraz Simon ...

Ten korpus jest przekleństwem. Herb powiewający na wietrze, napawał ją obrzydzeniem. Miała ochotę krzyczeć w stronę nieba, zedrzeć te skrzydła z siebie, co miała na mundurze i rzucić w błoto. Tyle dla niej obecnie znaczyły. 

Tyle co nic.

Jednak nie zrobiła nic w tym kierunku. Nawet nie drgnęła, kiedy ktoś rzucił cień na przeciwko niej. 

- Jak będziesz tak dalej stała na deszczu, to złapiesz jakieś gówno. - usłyszała bruneta i poczuła na głowie materiał płaszcza, który zakrył jej mokre włosy i twarz. Eliot stojąc obok z rękami w kieszeni utkwił spojrzenie tam gdzie ona. - Wiesz, że nic nie mogłaś z tym zrobić, nie? 

Odpowiedziała mu cisza. Westchnął, wsłuchując się w przygnębiającą symfonię opadających kropli. Gdyby miał być szczery, to na miejscu Simona cieszyłby się z tego, że ma gdzie spocząć po śmierci. Nie wszyscy zwiadowcy mogli dostąpić tego zaszczytu. Zazwyczaj były to ich szczątki, które zwracano rodzinie w pamiątce po zmarłym, albo co gorsza, ciało paliło się na stosie. Najczęściej jednak taki żołnierz nie powracał za murów. Był pożerany przez tytana, bądź uznany za zaginionego.

- Pieprzony szczęściarz. -prychnął, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Truł się tytoniem tylko, jeżeli nerwy mu zaczynały puszczać. Po śmierci swojego oddziału zaczął robić to nagminnie. Chciał zaproponować dziewczynie, ta jednak odmówiła. Właściwie nic nie zrobiła. Milczała obserwując jak zwiadowczy całun nasiąka zimnym deszczem, który rzewnie miesza się z jej łzami, spływającymi cicho po bladych policzkach.

Ostatnia misjaOn viuen les histories. Descobreix ara