Rozdział 17 „ Maskarada"

390 35 4
                                    




Deszcz dudnił o podmokłą ziemię. Szarość pomieszana z bielą rozmokłej mgły spowiła świat poza murami. Ciężkie burzowe chmury, sunące leniwie od zachodu, przysłoniły błękit nieba, nadając krajobrazowi, smętnego, burzliwego klimatu. Zimny porywisty wiatr smagał rozgrzaną twarz Siny galopującej na swym wierzchowcu, przez błotniste tereny. Zewsząd otaczał ją otwarty, niebezpieczny i dotąd niezbadany obszar. Miała wrażenie, że pośród dzikich lasów, pól i rwących rzek, ona jest jedynie namiastką, kroczącą przez wieczność. Będąc po drugiej stronie, wszystko czuła dwa razy mocniej. Mokre krople siekały jej postać ukrytą pod peleryną zwiadowcy, która miękkim dźwiękiem łopotała przez pęd wilgotnego powietrza. Widoczność na drodze z każdym galopem stawała się bardziej niewyraźna, mętna i miałka, jak zaparowana w oknie szyba. Sina zarzucając kaptur na mokre, splątane wiatrem włosy, ścisnęła lejce popędzając konia. Gnała ile sił w stronę rozmytego czarnego dymu, który chwilę temu pojawił się między pojedynczymi drzewami. Jej oddech, łapczywie chełpiący powietrze, wydobywał z ust bezkształtne obłoki. Koń pruł, co rusz wierzgając łbem na boki, jakby odczuwał niepewność zmierzania w tamte tereny. Kiedy Sina puściła wodze, by grzbietem dłoni przetrzeć twarz od spływającego deszczu, ze zgrozą spostrzegła, że ziemia usłana jest martwymi ciałami zwiadowców. Obróciła głowę za siebie, patrząc w rozrzucone, stępiałe miecze w odbiciu których zobaczyła oderwane, powykręcane zroszone błotem i krwią twarze przyjaciół, które oddalały się pozostawiając już na zawsze w jej pamięci obraz śmierci. Sina przymknęła oczy, zaciskając zęby. Wtem poczuła mocny zryw. Koń potknął się o fragment oderwanej ręki a Sina wypadła z siodła przetaczając się boleśnie po błotnistej drodze. Kiedy uchyliła powieki, zobaczyła przed sobą pęk splątanych włosów o krwisto rdzawej barwie, pozlepianej mazistą breją, które spętanymi strąkami przyklejone były do bladej wykrzywionej w strachu twarzy. Oczy, które w pamięci Siny zawsze iskrzyły radością i pełnią życia, teraz były zamknięte i zapadnięte, jakby ktoś spuścił powietrze z gumowej maski. Jej ręce i nogi leżały pod nienaturalnym kątem. Podmuch wiatru ze smutkiem unosił pelerynę, jakby w nadziei, że tym delikatnym gestem przywróci dziewczynę do życia.

Sara nie żyła. Jej ciało leżało przed wytrzeszczonymi ze strachu oczami Siny, która zastygła w miejscu, niczym obraz wykuty w skale. Po jej umazanych krwią policzkach, wartkim strumieniem popłynęły łzy. Drżącą dłoń przystawiła do ust, nie dowierzając swojemu spojrzeniu. Niemal zachłysnęła się płaczem, gładząc wilgotne, pozlepiane brudem, włosy przyjaciółki. Czuła jak jej serce roztrzaskuje się na miliony kawałków, moknąc i niknąc w otchłani rozpaczy. Klęcząc nad sztywnym ciałem przyjaciółki, jak przez mgłę słyszała kroki i pojedyncze słowa, które przytłumione i bezpostaciowe boleśnie wdzierały się do jej umysłu. Coś zaszeleściło w dali. Sina unosząc wzrok dostrzegła, że płaszcze zmarłych zwiadowców łopotały na wietrze, jak zranione skrzydła ptaka. Kiedy spojrzeniem chciała wrócić do przyjaciółki, jedno z ciał leżących na ziemi, poruszyło się. Unosząc powoli, niezgrabnie, niczym marionetka, poskręcane pod nienaturalnym kształtem kończyny. Tuż za jednym ciałem, zaczęło podnosić się drugie i kolejne. Najpierw połamane nogi, później splamiony krwią korpus a na końcu głowa, która odchylona do tyłu, nagle raptownie z głośnym chrzęstem kości przeskoczyła na miejsce. Sina zastygła bez ruchu obserwując ten przerażający teatr martwych marionetek. Wszyscy nie mieli oczu, ku zapadniętym policzkom widniały ziejące pustką dziury, wyryte głęboko w czaszce, zaś ich usta zaszyte cienkimi włóknami, marszczyły się przy każdym wypowiedzianym słowie.

- Dlaczego. – szepnęła pierwsza, rdzawo włosa zwiadowczyni. – Dlaczego porzuciłaś nas. W imię czego? – zapytała, a sznur przeplatający jej wargi powoli pękał zostawiając, sączące się rany na ustach.

Ostatnia misjaWhere stories live. Discover now