CHAPTER TWENTY ONE.

Start from the beginning
                                    

      Kiedy tylko znalazła się przed głównym wyjściem, spojrzała w stronę otwartych wrót Wielkiej Sali, w której gromadziły się pojedyncze grupki, korzystające z tego, iż na stołach znajdowało się wciąż ciepłe pieczywo ze śniadania. Zaraz jednak odrzuciła na bok tę ewentualność i skierowała swe kroki na Błonia, mrużąc powieki, aby wyostrzyć swój wzrok i zminimalizować pieczenie oczu od ciągłego wstrzymania mrugania. I właśnie wtedy znów zobaczyła swoją przyjaciółkę, która w pośpiechu owijając płaszcz jej domu, schodziła z pagórka, prowadzącego zejściem na brzeg jeziora.

     Jasnowłosa nie potrafiła nawet zorientować się, w którym momencie przyśpieszyła na tyle, iż Shantall Avalon szła przed nią na wyciągnięcie ręki. Jej zmysły przez chwilę zostały zaćmione, a wzrok począł płatać jej chwilę figle, ukazując na jej polu widzenia czarne plamy, które zniknęły, gdy tylko podniosła dłoń i szarpnęła barkiem Krukonki.

      — Nie sądzisz, że powinnyśmy porozmawiać? — powiedziała ostrzej, niż sobie to zaplanowała, lecz ani na chwilę się nie wycofała z tego, co zamierzała zrobić.

      Jej spojrzenie spotkało się krzyżem z początkowo zdezorientowanymi tęczówkami Panny Avalon i Adelina dopiero teraz, z takiego bliska zauważyła cienie, które dekorowały monstrualnie skórę pod jej kośćmi policzkowymi, które wydawały się z lekka zapaść, jakoby jej organizm był wykończony nieprzespanymi nocami, nieprzejedzonymi posiłkami w Wielkiej Sali. Poczuła ukłucie sumienia, aczkolwiek te zaraz zniknęło, gdy usłyszała ton, w jakim jej towarzyszka puściła swe słowa.

      — Nie mamy o czym rozmawiać, Adelino. Chyba wiesz już wszystko, co wiedzieć chciałaś, nieprawdaż? Skończymy to, zanim ślina przyniesie mi na język słowa, których nie chciałabym wypowiedzieć — odparła i odwróciła się w stronę, w którą jeszcze przed chwilą się kierowała. Ale skoro Panna Shelwood zaszła już tak daleko, nie miała zamiaru wywieszać białej flagi na maszcie. Tym razem się nie podda.

      Dlatego też wyminęła ją w energicznym tempie i stanęła z nią twarzą w twarz w tak bliskiej odległości, że ich negatywne emocje wydawały się ze sobą mieszać.

      — Nie tym razem, Avalon — wywarczała, czując, iż traci panowanie nad swoim zachowaniem, a nie mając siły na powstrzymywanie tego, pozwoliła emocjom grać pierwsze skrzypce. — Pozwalałam ci mnie unikać, ale teraz nadeszła pora, abyś spojrzała mi w oczy i przestała tchórzyć.

      — Ja tchórzę? Czy ty słyszysz sama siebie? Przez cały czas zachowujesz się jak hipokrytka i udajesz, że jesteś najważniejsza. Nic nie kręci się dookoła siebie. Twoje marne próby ratowania czegoś, co zrujnowałaś skończą się fiaskiem. Dlaczego wciąż postrzegasz siebie jako niewinną w całej okazałości? Prawda jest taka, że boisz się najbardziej i przestajesz już odróżniać, co powinnaś zrobić, a od czego trzymać się z daleka. Uporczywie starasz się stać po obu stronach, dlatego pokazujesz wiele swoich twarzy. Miewasz wahania emocji i nastrojów? — jej głos brzmiał jadowicie, a Adelina zamrugała szybko, jakby została spoliczkowana.

      — Jak śmiesz oskarżać mnie o coś, co dotyczy się ciebie? Przez cały czas zachowywałaś się, jakby wszystko było w porządku, a jednocześnie mówiłaś o mnie za moimi plecami. Nigdy nie byłaś ze mną szczera, Shantall. Nie, czekaj. Nie tylko ty. Corneliusa też w to wszystko wplątałaś. Ciągniesz na dno wszystkich, których uznajesz za bliskich sobie, nie licząc się z tym, że czynisz im krzywdę. To nie ja jestem hipokrytką, a ty.

      Shantall Avalon w jednej chwili wyciągnęła z kieszeni swojej szaty różdżkę, celując jej końcem w pierś Panny Shelwood. Mimo iż ta nie wiedziała o niej wszystkiego – jak się niedawno okazało – to znała ją wystarczająco długo, aby móc przewidzieć ten ruch. Sięgnęła do swoich włosów i w moment rozpuściła je, wysuwając z pomiędzy  platynowych kosmyków biały, zdobiony przedmiot magiczny.

      — Nie dzisiaj — warknęła blondynka, zanim rudowłosa rzuciła pierwsze zaklęcie.

      — Expulso! — wykrzyknęła, nie dając czasu Adelinie na wypowiedzenie zaklęcia tarczy. Drobne ciało Krukonki odrzucone zostało kilka metrów do tyłu i uderzyło o miękki grunt z nieprzyjemną gwałtowność. Momentalnie poczuła ból, który rozszedł się wzdłuż jej kręgosłupa i wydawał się zacząć wbijać szpile wzdłuż niego. Jęknęła cicho i przewróciła się na bok, chwytając w pięść ostatnie źdźbła trwawy, jednocześnie pozwalając, aby pod jej paznokcie wkradła się zimowa ziemia. Lecz ze wszystkich sił, ignorując obolałe mięśnie, podparła się łokciami i powoli podniosła. Zaraz potem odwróciła się w stronę Shantall i zacisnęła dłoń na rękojeści różdżki.

      — Impedimenta — powiedziała na tyle cicho, aby ta nie była w stanie w jakikolwiek sposób zareagować, a jednocześnie na tyle głośno, aby zaklęcie zadziałało.

      Avalon zamarła w bezruchu z ręką wyciągniętą nad siebie. Nagle serce Adeliny zostało ukłute przez ten sam wyrzut, co niedawno, lecz tym razem nawet z nim nie walczyła. Z jednej strony pragnęła zakończyć to, co rozpoczęła śledzeniem przyjaciółki podczas pobytu w bibliotece, ale z drugiej nie miała siły na to, aby tego dokonać. Z nieodgadnionym spojrzeniem wpatrywała się w twarz zamrożonej dziewczyny, a czas wydawał się stanąć w miejscu. Jednak za długo czekała.

      Po upływie wyznaczonej chwili, przywrócono jej ruch, a jej usta opuściło słowo, które sprawiło, że dziewczyna odparła atak już w połowie usłyszenia zaklęcia.

      — Crucio!

      — Protego! — krzyknęła Shelwood, a snop zielonego światła odbił się od niewidzialnej bariery z taką siłą, że jej platynowe włosy rozwiane były przez wiatr temu towarzyszący. Przed jej oczami zrobiło się nazbyt jasno, a biel poczęła znikać dopiero po kilku długich sekundach. Jej jasne tęczówki padły na ciało, które leżało w ziemi i rude włosy, które rozlały się po trawie kaskadami. Jednakże Adelina już nie czuła swojego sumienia, a jej oczy wyrażały jedynie niedowierzanie i pewnego rodzaju ból, który przedostawał się przez kosmyki blondu przykrywającego jej oczy w okropnym nieładzie. I właśnie wtedy dojrzała zbiegające po zboczu sylwetki. Coś jej podpowiadało, iż powinna uciekać. A wbrew wszelkim wątpliwością tym razem postanowiła posłuchać tego cichego głosu. Cofnęła się o kilka kroków i w momencie odwróciła, rzucając biegiem w tylko jej znaną stronę.

      Wiatr, który hałasował w jej uszach wydawał się nie być wystarczający, aby zwrócić na siebie jej uwagę i zakłócić diaboliczne skupienie. Przeskoczyła niewielki głaz, który jak na jej nieszczęście blokował jej drogę i wypuściła powietrze ze świstem, gdy jej oczom ukazały się mury Hogwartu w odległości ledwie kilkudziesięciu metrów. Kiedy dobiegła do jednej ze ścian, otwartą dłonią uderzyła cztery razy w cegłę i odsunęła się, ówcześnie chwytając ją przy uszczerbku i ciągnąc w swoją stronę. Przed nią wyłonił się korytarz zamknięty ciemnością, lecz to jej nie zatrzymało.

𝐓𝐎 𝐄𝐍𝐃.♕ TOM RIDDLE ERAWhere stories live. Discover now