× Przyjazd państwa Williams ×

477 23 0
                                    

Czas leciał nieubłaganie, nie wiedziałam kiedy z niedzieli zrobił się piątek. Od rana chodziłam zdenerwowana, sama nie wiedziałam czemu, w końcu prawie wszystko było zrobione. Chłopcy mieli kończyć sypialnie i łazienkę na dole. Reszta była perfekcyjnie zrobiona.

Skoro już zaczęłam, to salon był najpiękniejszym pomieszczeniem w tym domu. Kupiliśmy ogromny czarny narożnik, dwa fotele, stolik do kawy i średniej wielkości komodę na której stały jakieś figurki. Na jednej ścianie, na przeciwko narożnika wisiał olbrzymi telewizor. W drugiej części był takiej samej wielkości stół, co wcześniej. Olivier stwierdził, że nie ma co tam nakładać, powiedział, że jak będę chciała, to kiedyś coś dokupię.

― Oni będą dopiero po siedemnastej. ― powiedział wyrywając mnie z zamyślenia.

― A jest dopiero dwunasta. ― zaśmiałam się nerwowo. ― Musimy jechać na zakupy. ― na szczęście nie musieliśmy iść do szkoły.

― To chodź. Przejdziemy się. ― kiwnęłam głową, po czym poszłam do swojego pokoju, po torebkę, pieniądze i telefon.

Kilka minut później byliśmy w drodze do marketu, Dean cały czas tłumaczył mi, że nie mam się czym stresować. Wiedziałam, że miał rację, ale ścisk w żołądku mówił sam za siebie. Mimo wszystko miałam nadzieję, że te święta miną nam w przyjaznej atmosferze i nie będę miała poczucia, że muszę się zakopać pod ziemią.

― Przestań już o tym myśleć, okej? Wszystko będzie w porządku i nic nam nie zepsuje tych świąt.

― Mam nadzieję. ― powiedziałam.

Weszliśmy do marketu, Dean prowadził koszyk, a ja co chwilę coś wrzucałam. Nie mówiliśmy za dużo, oboje musieliśmy chyba zebrać myśli i ogarnąć ten cały bajzel. Mimo że dom wyglądał przepięknie, to wciąż miałam dużo do zrobienia. Byłam pewna, że Dean będzie chciał mi pomóc w przygotowaniu tego wszystkiego, ale intuicja podpowiadała mi, że jego mama się na to nie zgodzi.

― Barszcz biały czy żurek? ― zapytałam.

― Co takiego?

― To takie zupy.

― A co ty zawsze jadłaś na Wielkanoc?

― Barszcz biały. Nie lubię żurku.

― Może być. ― uśmiechnął się. ― U nas nie przywiązuje się tak dużej wagi do tego święta. Ono jest, tak jakby na czwartym miejscu. ― westchnął. ― Ale chce, żeby te święta były typowo polskie. ― uśmiechnęłam się.

― Musimy kupić jajka. Dużo jajek. ― zaczął się śmiać.

Z marketu wyszliśmy po półtorej godziny, oboje byliśmy przeładowani torbami z zakupami. Mieliśmy mało czasu do przyjazdu jego rodziców, w przeciwieństwie do tego, co mieliśmy do roboty.  

Weszliśmy do domu. Pierwsze co zrobiliśmy to zanieśliśmy zakupy do kuchni. Podzieliliśmy zadania. On miał rozpalić w piecu, a ja zajęłam się rozpakowywaniem zakupów. Po upływie dwudziestu minut, zadzwonił telefon Deana. On był na dworze, więc pozwoliłam sobie odebrać. To była jego mama, okazało się, że samolot przyleciał szybciej i wszyscy czekali na lotnisku. Zawołałam chłopaka, który usłyszawszy radosną nowinę, poszedł do samochodu przy tym wyklinając wszystko co słodkie i puchate na cały głos. Cieszyłam się, że sąsiedzi byli oddaleni o kilkaset metrów. 

Wróciłam do domu i wzięłam się za przygotowanie sypialni na dole. Nie zajęło mi to długo, bo wystarczyło oblec pościel i wytrzeć kurze. Miałam problem z rodzeństwem Deana. Nie byłam pewna, czy będzie im odpowiadało spanie w jednym pokoju. Oczywiście wcześniej z Deanem ustaliłam, że on przeniesie się do mnie, a oni będą w jego pokoju. Parker w końcu ma szesnaście lat i potrzebuje prywatności, a Dean mówił, że Maya nie wie co to wstyd oraz prywatność i nie raz wchodziła im do pokoi w różnych momentach. 

Kilkanaście minut później przyjechała cała rodzina Williamsów. Wyszłam na zewnątrz by pomóc im z bagażami. Tak szczerze, to nie byłam pewna tego ile zostaną. Nie ukrywałam, że cieszyłabym się, gdyby zostali jak najdłużej, bo polubiłam ich, a po za tym, ten dom nie byłby taki pusty. Nie wiedziałam co zrobię, jak Oli i Dean wrócą  do Los Angeles. Będę sama w tym wielkim domu. Nie dość, że przywykłam do tego, że kiedy się budziłam, ktoś był, to jeszcze bałam się być sama w całkiem obcej mi okolicy. Przez całe moje życie nie zapuszczałam się w te okolice. Martwiłam się, że któregoś dnia, może ktoś się włamać i broń Boże mnie zabić! Wolałam mieszkać w swoim, małym, ale przytulnym mieszkanku. 

― Witaj. ― przywitał mnie ojciec Deana. 

― Dzień dobry. ― uśmiechnęłam się. ― Pomogę państwu. 

― My się tym zajmiemy. Wy idźcie do domu. ― wraz z mamą oraz siostrą Deana, weszłyśmy do domu. 

― Pewnie będziesz się dziwnie czuła, mówiąc w obcym języku w ojczystym kraju. ― stwierdziła kobieta. 

― Nie będzie aż tak źle. ― uśmiechnęłam się. ― Chce Pani coś do picia?

― Oh, jaka pani? Mów mi Betty. ― kiwnęłam głową. ― Zrób mi kawę. ― poszłyśmy do kuchni. 

― Pan Williams też napije się kawy? ― akurat do pomieszczenia weszła reszta tej wesołej rodzinki. 

― Jestem Liam i tak chętnie. 

― Ja chcę czegoś zimnego. ― powiedział Parker.

― A ty Mayu? 

― Lara ma kakao. ― zaśmiał się Dean, a oczy dziewczynki od razu zrobiły się dwukrotnie większe. ― Mi też zrób. 

Po kilku minutach siedzieliśmy w salonie. Dean opowiadał rodzinie o tym, jak żyje się w Polsce i jakie mieliśmy "przygody". Mowa tu była o tej sytuacji z Elką i poznaniem mojego brata. Dean nawet wspomniał o tym, że mam propozycje zamieszkania z Olivierem. Nie bardzo mi odpowiadało, że on tak papla o tym, bo wciąż miałam mętlik w głowie i nie wiedziałam jaką decyzję podjąć. 

― Co myślisz o tej przeprowadzce? ― zapytał Liam.

― Jeszcze  nie podjęłam decyzji, niedawno dowiedziałam się, że mam brata, a moi rodzice, tak naprawdę nie byli moimi rodzicami. Mam tak ogromny mętlik w głowie. ― westchnęłam. 

― Twój brat spędzi z nami te święta? 

― Tak, powinien być jutro. Musiał polecieć do Warszawy na jakieś spotkanie. Nie pytałam o szczegóły. 

― A co z Twoimi biologicznymi rodzicami? ― wypalił Parker. 

― Z tego co mi wiadomo, to ojciec ma się dobrze, a mama umarła przy porodzie. ― spojrzałam na Deana. ― Co? 

― Wszystko gra? 

― No tak, nigdy nie miałam okazji poznać mojego wspaniałego ojca, a tym bardziej matki, więc nie mam żadnych sentymentów ani czegoś. Wyluzuj dzieciaku. 

― Walne Cię. ― zagroził. 

― Możecie mówić po angielsku? ― zapytała Betty. 

― A to nic ważnego. ― powiedział Dean. ― Musimy jeszcze omówić jedną sprawę. ― mruknął. ― Mamy mały problem z noclegiem. Dla was mamy pokój, ale nie wiemy co zrobić z nimi. ― spojrzał na swoje rodzeństwo. ― Będziecie spać w jednym pokoju? 

― Nie ma mowy. ― mruknął Parker. 

― To tylko trzy noce, wytrzymasz. ― warknął Dean. 

― Właśnie, jeśli Wam to nie będzie przeszkadzać, to chcielibyśmy zostać u Was do następnej soboty. 

― Nie widzę żadnych przeciwwskazań. ― uśmiechnęłam się. 

― Maya będzie spać u nas. ― dodała Betty. ― Ma problem z zaśnięciem, zwłaszcza w obcym miejscu. 

― Przywieść materac?  ― zapytał Dean. 

― Byłabym Ci wdzięczna synu. 

― Gdzie będę spał? 

― W moim pokoju. ― powiedział Dean. ― Ale obiecuje, że jak będzie tam burdel albo coś narobisz to Cię zajebie. ― warknął. 

― A ty gdzie będziesz spał? 

― U Lary. ― o nic więcej nikt nie pytał. Zaprowadziliśmy ich do pokoi i pozwoliliśmy na rozpakowanie i ogarnięcie. 

CHANCEWhere stories live. Discover now