|47|

798 32 25
                                    

Biegłem przed siebie i próbowałem nie myśleć o tym co się stało. To niemożliwe... moja mama...

Po około 15 minutach biegu usiadłem pod drzewem cholernie ciężko oddychając. Łzy dalej same spływały mi po policzkach jak wodospady. Nie potrafiłem sobie uświadomić straty kogoś tak bardzo mi bliskiego. Zacząłem krzyczeć najgłośniej jak mogę uwalniając przy tym całe moje emocje, co utrudniał mi płacz i katar. Jak mogłem stracić jedną z najważniejszych osób na świecie?!

Kiedy mój oddech unormował się oparłem głowę o drzewo myśląc o tym co będzie dalej, nie wyobrażam sobie tego. A było tak dobrze... przecież każdy był tutaj szczęśliwy i tryskał energią! Teraz nie ma już nic, po cholerę ona tam poszła?! Wystarczył ojciec i reszta grupy. Odetchnąłem ciężko. Dopiero wtedy zorientowałem się, że nie mam na sobie nawet butów... No tak wybiegłem z domu jak poparzony. Ale to oznacza też... że nie mam żadnej broni. Zrobiło mi się stało na samą myśl, że jestem bezbronny. Jaki ja jestem głupi i nierozsądny!!! Muszę zabrać się w garść.

Wstałem lekko opierając się ręką o drzewo, bo zrobiło mi się słabo. Cholera. Zacząłem się rozglądać i chyba wiem gdzie jestem. Dość szybkim krokiem zacząłem iść w stronę domu. Coraz bardziej się stresowałem i adrenalina aż buzowała we mnie na myśl o tym, że dodatkowo cholernie głośno darłem mordę. Już miałem przeskoczyć przez wysoki konar drzewa gdyby nie fakt, że ktoś chwycił mnie za nogę! Kuźwa mać! Zacząłem się szarpać a spod liści wyczołgał się sztywny. Przewróciłem się na ziemie przez co uderzyłem lekko głową o kamień. Właśnie, kamień! Chwyciłem go do ręki i mocno uderzyłem sztywnego w czaszkę, pierwszy raz nic, drugi raz też nic... cholera! Słyszę następnych! Moja panika wzięła górę i znów zacząłem płakać. Ostatni cios dobił sztywnego, ale zanim zdążyłem go z siebie z rzucić poczułem nagły ból w łydce. O K U R W A. Kopnąłem kolejnego sztywnego, który wgryzł mi się w nogę. Na tyle mocno, że udało mi się uwolnić od niego, przez co odrazu wstałem i pomimo bólu próbowałem biec do obozu.

Co ja sobie myślałem?! Niedość, że ojciec stracił Lori to jeszcze straci... mnie. Kolejne łzy spływały po moim policzku, byłem taki głupi... Z daleka widziałem już bramę...

My flower |Carl Grimes|Where stories live. Discover now