W pomieszczeniu była prawie cała grupa. Daryl, Glenn, Eugene, Shane, Abraham, Tyreese i jakiś... ksiądz? Podbiegłem do nich i do każdego się przytuliłem, jak dobrze ich widzieć. Po roku dalej wyglądają tak samo, no jedynie co to urosły im brody.
- Czy to znaczy, że reszta grupy też tutaj jest? Lori? Carol? - zaczął mój ojciec.
- Jane? - wtrąciłem.
- Po pierwsze dobrze was widzieć, cieszę się, żyjecie. - zaczął Daryl. - Ale odkąd siedzimy w tym gównianym budynku nie wiemy co z dziewczynami. Zamknęli je osobno więc trudno było się przedostać do nich. Mam nadzieje, że żyją. No i że dziecko urodziło się zdrowe bo o tym też nam nie powiedzieli.
- Jakim dziecku? - zapytał Rick.
- Twoim, a kogo! - krzyknął Abraham wyraźnie zadowolony.
Zaraz... to znaczy, że mam rodzeństwo? Zawsze chciałem mieć brata... tak żebyśmy czytali razem komiksy i grali w gry. Tata na wiadomość o dziecku zaczął płakać ze szczęścia a ja cieszyłem się jak głupi.
- Nie chce wam przerywać tej cudownej chwili radości, ale musimy stąd spadać. - zaczął Glenn.
- Dlaczego? - zapytał Ron. - Dopiero co tutaj przyszliśmy.
- To jest złe miejsce, jedyne co tutaj robią to zmuszają nas do pracy a dostajemy za to marne resztki jedzenia i jak widzicie śpimy na ziemi. Dodatkowo podejrzewamy, że mogą specjalnie więzić kobiety... wiadomo po co. Dlatego musimy się wydostać i zebrać resztę grupy a następnie spadać stąd jak najszybciej. - dokończył Glenn.
Wystraszyłem się, że faktycznie mogło się coś im stać.
- Ile już tu jesteście? - zapytałem.
- Dwa miesiące. - powiedział Eugene.
Niedobrze, musimy stąd uciekać, a myślałem, że w końcu będziemy mieli miejsce gdzie spokojnie pożyjemy. No cóż, myliłem się. Teraz najważniejsze jest życie reszty grupy.
Po jakimś czasie omówili plan ucieczki.
- Każdy rozumie i wie jakie ma stanowisko? - zapytał tata.
Reszta przytaknęła i ruszyliśmy na miejsca. Plan był dość prosty, tata powiadamia strażników o tym, że chce porozmawiać z Oscavem, podczas rozmowy ze strażnikiem podbierze klucze przerzucając mi je przez kratki. Poczekamy na odpowiedni moment, otworzymy drzwi, zabierzemy rzeczy i idziemy po resztę grupy. Okej, spokojnie... uda się.
- Hej! Podejdź tu! - krzyknął tata, na co dość młody mężczyzna podszedł do niego. - Chce rozmawiać z Oscavem.
- Jest teraz zajęty. - powiedział mężczyzna.
- To pilne, możecie powiększyć grupę o ponad dwa razy z dodatkową ilością zapasów. Brzmi dobrze, co? - kontynuował Rick.
Mężczyzna zmieszał się lekko, ale zgodził się na propozycje i wypuścił ojca. Tata miał idealną okazję i otarł się o mężczyznę przy okazji zabierając klucz, nie sądziłem, że to może wypalić. Przechwyciłem klucz o mało co nie upuszczając go. Wycofałem się do reszty i czekaliśmy na dobry moment.
Po chwili zrobiło się cicho a my zaczęliśmy zbierać rzeczy powili udając się w stronę wyjścia. Otworzyłem delikatnie drzwi kluczem i powolnym krokiem szliśmy w stronę dużych drzwi.
YOU ARE READING
My flower |Carl Grimes|
Teen Fiction- Na co się tak gapisz? - Na te kwiaty. - odpowiedziałem obojętnie. - Po co? Zwykłe chwasty. - rzucił do mnie i odszedł. - Bo przypominają mi o niej. - opowiedziałem sam do siebie.