ROZDZIAŁ XXXIV HENRY CORTEZ

45 9 8
                                    

Dźwięk klaksonu z typową dla siebie gwałtownością przeszył powietrze, kiedy ze złością uderzyłem w środek kierownicy. Oczywiście nic to nie dało, korek dalej stał w miejscu, a ja wciąż byłem bardzo blisko spóźnienia się na moją drugą w życiu rozmowę o pracę. Za pierwszym razem było zdecydowanie prościej. Tam w zasadzie znałem się ze wszystkimi, a tym razem... byłem zdany tylko na siebie.
Nie powiem, wtedy czułem się pewniej.
A teraz jeszcze na dodatek się spóźniałem, cholera!
Oparłem głowę o fotel i westchnąłem przeciągle. Jakby tego było mało, mój telefon zaczął dzwonić, a na wyświetlaczu zobaczyłem numer mojej mamy. Przeczesałem włosy, czując narastające zdenerwowanie i przeciągnąłem zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Boże, nareszcie! W ogóle nie mogę się do ciebie dodzwonić! Zaczęłam się już martwić!
Z trudem powstrzymałem westchnięcie i zacisnąłem dłonie na kierownicy. Nieubłaganie zbliżała się godzina spotkania, a ja wciąż byłem jakieś pięć kilometrów od celu.
- Wszystko w porządku, naprawdę nie masz się czym martwić, mamo.
No może poza tym, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni straciłem narzeczoną, a zyskałem dziewczynę spodziewającą się mojego dziecka. Nic, kurna, wielkiego.
- Nie masz może czasu w ten weekend? Państwo Smith wyjeżdżają do Anglii i nie będzie ich przez te dwa dni. Może chciałbyś wpaść ze swoją narzeczoną? Wreszcie bym ją poznała – mówiła mama radosnym tonem, a ja powoli zapadałem się w fotel ze wstydu. Jak miałem wyjaśnić jej całą tę sytuację?
- Sam nie wiem... – zawahałem się. To spotkanie nie mogło mieć miejsca, wiedziałem o tym, ale myśl, że po raz kolejny odmówię mamie, była dla mnie naprawdę nieznośna.
- Cóż, jak jesteś zajęty, to... – zaczęła, a w jej głosie słychać było wyraźny zawód. Tylko nie to.
- Wiesz, w zasadzie chyba nie mam nic ważnego do roboty. Odszedłem z pracy i...
- Co?! – wykrzyknęła mama ze strachem. – Jak to odszedłeś?!
Wiedziałem, że nie będzie łatwo.
- Normalnie, zwolniłem się – powiedziałem, siląc się na spokojny ton. – Właśnie jadę na rozmowę w sprawie nowej i za minutę zacznę się spóźniać.
- Jak to? Nic nie rozumiem... – Jej głos był naprawdę zagubiony. Jednak dosłownie w tym momencie korek się rozładował, a to oznaczało, że być może nie spóźnię się tak bardzo.
Nacisnąłem pedał gazu i w sekundę zerwałem się z miejsca.
- Spotkamy się i wszystko ci wyjaśnię, obiecuję. Tymczasem muszę zdążyć.
Rozłączyłem się, nie dając mamie powiedzieć choćby jeszcze jednego słowa.
~~○~~
Ręce trzęsły mi się przez całą drogę do domu, ale za to w głębi ducha czułem olbrzymią satysfakcję.
I ulgę.
Dyrektor zgodził się mnie zatrudnić. Od poniedziałku miałem się stać nauczycielem angielskiego w liceum oddalonym od mojego domu o jakieś pół godziny drogi samochodem. No cóż, mogło być gorzej. Trochę przerażała mnie perspektywa, że zostałem zatrudniony na zastępstwo za nauczyciela, który przeszedł na chorobowe, bo oznaczało to, że jak już wyzdrowieje, to wróci na moje miejsce. A wtedy mnie wywalą.
Super.
No ale cóż, na nic lepszego nie mogłem liczyć. Lepsze to niż nic. Ważne, że w ogóle mnie przyjęli. Od razu poczułem się bardziej pewny. Przez ten krótki czas bezrobocia czułem się taki... bezużyteczny. Jakby moją życie stanęło w miejscu, a przecież pędziło jak szalone. Przynajmniej teraz nie musiałem mówić mamie, że nie mam pracy, bo to by brzmiało już zupełnie beznadziejnie. Dziecko, a ojciec bezrobotny. Można tylko pogratulować.
Zatrzymałem samochód pod domem. Zacząłem się zastanawiać czy Anne tam jest, czy tym razem zdecydowała się zostać w akademiku. Liczyłem na to, że ją zastanę, ponieważ bardzo mi zależało, by podzielić się z nią dobrą nowiną.
Wszedłem po schodkach, przejeżdżając po poręczy znajdującej się koło nich. Teraz nie było na niej żadnych wstążek. Żadnych więcej przełomowych wydarzeń. Teraz dla mnie liczył się każdy dzień. 
Drzwi okazały się być otwarte, więc po prostu wszedłem do mieszkania.
- Hej Anne, jesteś tutaj? – zawołałem od progu.
Jedyną odpowiedzią był cichy szloch dochodzący z góry. Szybko rzuciłem swoje rzeczy i wybiegłem po schodach. W głowie od razu pojawiło mi się tysiąc możliwych scenariuszy. Dlaczego Anne płakała? Co stało się tym razem?
- Anne?! – Otworzyłem drzwi.
Na szczęście nic jej nie było. Siedziała na łóżku zawinięta pod kołdrą, a wokół niej było pełno zużytych chusteczek. Jej oczy były czerwone i opuchnięte, co znaczyło, że płakała już od dłuższego czasu.
- Henry... Rozmawiałam z Lorie...
O Boże, ten głos nie wróżył niczego dobrego.
- I...?
- Pokłóciliśmy się... Powiedziałam jej o wszystkim, a ona... zasugerowała, bym pozbyła się... – Widziałem, że słowo „dziecko” wciąż nie chce przejść jej przez gardło. – Jak ona mogła tak powiedzieć? Jak mogła zasugerować, bym znowu kogoś zabiła?
W jej oczach czaił się cień paniki, więc aż sam poczułem strach.
- Nikogo nie... – zacząłem ostrożnie, ale ona mi przerwała.
- Nie mogę tego zrobić, Henry. Nie mogę... – załkała, a ja szybko ją objąłem. Serce waliło mi szybko i miałem nadzieję, że tego nie zauważy.
- W porządku... już dobrze... – Zacząłem gładzić ją po jej falowanych włosach. Były takie miękkie. Delikatne. Cieszyłem się, że już jej odrosły, bo moim zdaniem wyglądała teraz o niebo lepiej. – Wszystko będzie dobrze, tak?
- Skąd możesz to wiedzieć...? – To zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
Czy już zawsze tak będzie? Czy zawsze będzie w niej ta niepewność, to poczucie winy?
- Nie mogę. – Mimo wszystko postanowiłem odpowiedzieć. - Ale chcę w to wierzyć. Bo jesteśmy razem i to jest najważniejsze. Reszta to tylko... reszta. Nic nie znacząca. To wszystko zależy od nas, prawda? – mówiłem, sam nie wiedząc, skąd mam w sobie tyle optymizmu. Ale prawdą było to, że wierzyłem we wszystko, co powiedziałem.
- Tak – mruknęła cicho. Zauważyłem jak jej oddech powoli się uspakaja.
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość. – Postanowiłem szybko zająć czymś jej myśli. – Dostałem pracę.
- Co...? – Uniosła na mnie swe ciemne oczy.
- W liceum – kontynuowałem z lekką ekscytacją. - Zaczynam od poniedziałku. Nie będę zarabiał tyle, co na uniwersytecie, ale na początek powinno wystarczyć. Mogę jeszcze dawać korepetycje prywatnie, to też dużo da.
- To... to wspaniale! Tak się cieszę! – Przytuliła mnie mocno, a strach w jej oczach został zastąpiony przez... nadzieję? – Może ja też powinnam coś znaleźć?
- Nie! – zaprotestowałem szybko. – Musisz odpoczywać i nie wolno ci się przemęczać. Oprócz tego jeszcze musisz się uczyć, to już wystarczy.
- Skoro tak mówisz... – Spojrzała na swój brzuch. – Masz rację.
- Mam jeszcze jedną wiadomość. Tylko nie będzie taka dobra – zaśmiałem się pod nosem.
- Coś się stało? – zmarszczyła brwi i uniosła się nieco na łóżku, by spojrzeć mi w oczy.
- Nie, spokojnie. Jak jechałem na to spotkanie, mama zadzwoniła.
- I...? – zapytała z niepokojem.
- Zaprasza nas na weekend – wypaliłem bez większego zastanowienia.
- Co?! – wykrzyknęła, a jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. – A ona wie o... nas?
- Nie... – Przeczesałem nerwowo włosy. – Wyjaśnię jej wszystko – obiecałem.
- Ale... w ten weekend? – Wyglądała na bardzo zagubioną. – W sensie jutro?
Cholera, faktycznie szybko.
- Tak. Ale jeszcze nie potwierdziłem, więc...
- Nie, w porządku, tylko... – zastanowiła się. - Czy twoja mama nie będzie w szoku, gdy się o tym wszystkim dowie? Bo nie mówiłeś jej jeszcze o rozstaniu z Colarie, prawda?
- Nie... – To wszystko wydarzyło się tak szybko. Sam jeszcze tego wszystkiego dobrze nie przemyślałem, a co dopiero mówić o tym komukolwiek. – Chciałem najpierw zająć się znalezieniem pracy, a dopiero potem powiedzieć jej o... dziecku. Wiesz, tak byłoby lepiej.
Na słowo dziecko kąciki jej ust delikatnie wygięły się do góry.
- W takim razie teraz możesz jej powiedzieć o wszystkim – zauważyła z uśmiechem, po czym skrzywiła się nieco. – Ja nie mam pojęcia, jak mam o tym powiedzieć rodzicom. Po reakcji Lorie boję się tego jeszcze bardziej.
- Spokojnie, razem coś wymyślimy – obiecałem. Nagle zdałem sobie z czegoś sprawę. – Cholera, ja nawet nie znam twoich rodziców!
- Faktycznie. – Anne parsknęła śmiechem. Przez jej reakcję mi też zachciało się śmiać.
Moje życie nigdy nie było idealne. Zawsze było coś, co mąciło jego spokój. Przy Colarie na chwilę odzyskało równowagę, ale jej zniknięcie całkowicie ją zburzyło. Jednak chyba nigdy bym nie pomyślał, że będzie tak jak teraz.
Wszystko stanęło na głowie, choć...
Anne była przy mnie.
Spodziewała się mojego dziecka.
Mimo wszystko chyba nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy. Jakby wszystko wreszcie znalazło swoje miejsce.
Jakbym ja znalazł swoje miejsce.
~~○~~
- Denerwuję się.
- Mnie to mówisz?
- To twoja mama. Wiesz, że poznawanie rodziców partnera to druga najbardziej stresująca rzecz w życiu?
- A jaka jest pierwsza?
- Sprawdzanie testu ciążowego.
Parsknąłem śmiechem.
- Kto to wymyślał?
Uniosła brew.
- Amerykańscy naukowcy. Wysoko jeszcze?
Wchodziliśmy po schodach do mieszkania mamy. Z każdym stopniem czułem coraz większe podenerwowanie. Wczoraj jeszcze dzwoniłem do niej, by uprzedzić ją przed tym, że rozstałem się z Colarie, ale przedstawię jej moją nową dziewczynę. Po jej głosie poznałem, że ją to rozczarowało.
No cóż, wciąż jeszcze nie wie wszystkiego.
- To już tutaj – powiedział, bo akurat stanęliśmy przed niebieskimi drzwiami. Pamiętam, że kiedyś były brązowe, ale przemalowałem je, bo ktoś wypisał na nich wielkimi literami Dzikusy do pracy. Mama bardzo przez to płakała i nawet chciała się wyprowadzić, ale nie mieliśmy wystarczająco pieniędzy. Ja czułem ogromny gniew i zawiadomiłem policję, ale nie udało jej się nikogo złapać.
Ot, kolejna sprawa w biednej dzielnicy. 
- Nareszcie – odetchnęła z ulgą Anne. – Ile to pięter? I czemu nie ma tu windy?
- A ja wchodziłem tu kiedyś codziennie – zaśmiałem się i zawiesiłem dłoń nad dzwonkiem. – Gotowa?
- Jeśli tylko ty jesteś gotowy – odpowiedziała, łapiąc mnie za drugą dłoń. – Henry? – powiedziała jeszcze, patrząc mi w oczy.
- Tak?
- Proszę, powiedz, że cokolwiek twoja mama by nie powiedziała, i tak nie przestaniesz mnie kochać, dobrze?
Poczułem ścisk w sercu.
- Oczywiście, Anne. Nikt tego nie zmieni. I nic.
Nacisnąłem dzwonek.
- Henry! Tak się cieszę, że cię widzę!
Utonąłem w głębokim uścisku mamy. Cieszyłem się, że ją widzę, ale wciąż bałem się o jej reakcję.
- Też się cieszę, mamo – powiedziałem, uwalniając się z jej objęć. – Poznaj Anne.
- Dzień dobry. – Anne nieśmiało uniosła głowę. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem jej tak speszonej, ale muszę przyznać, że wyglądała przy tym niezwykle słodko. – Nazywam się Anne Malenwood.
Mama uśmiechnęła się szeroko.
- Dzień dobry. Miło mi cię poznać. Wejdźcie do środka, upiekłam ciasto śliwkowe, twoje ulubione, Henry.
- Cieszę się – powiedziałem głośno, po czym pochyliłem się w stronę Anne. – Widzisz, nie jest tak źle?
- Chyba tak... – mruknęła. Kątem oka zauważyłem jak ze zdenerwowania wyłamuje palce, więc ścisnąłem jej dłoń, by dodać jej otuchy. 
Udaliśmy się do salonu. Mama jak zawsze się postarała, przygotowując piękny obiad. Już dawno zauważyłem, jak praca u państwa Smith zmieniła jej nawyki. Teraz zawsze wszystko było takie... nienaganne. Sztućce równo po obu stronach talerza, serwetki kolorystycznie dopasowane do obrusu. Kiedyś nigdy nie zwracaliśmy na to uwagi, ale w zasadzie to może nawet lepiej...
Obiad upłynął w przyjemnej atmosferze. Z ulgą zauważyłem, jak miło mama podchodzi do Anne. Jakby naprawdę zależało jej na tym, by się z nią zaprzyjaźnić.
- Henry, spójrz, co znalazłam ostatnio w szafie! – powiedziała nagle mama, gdy już skończyliśmy jeść.
Podeszła do starej, drewnianej komody i wyjęła z niej gruby, oprawiony w białą okładkę album.
- O Boże, czy to nasze zdjęcia rodzinne? Mamo, może to nie najlepszy pomysł, by oglądać go teraz? – zaprotestowałem, patrząc znacząco na Anne.
- Dlaczego? Chętnie zobaczyłabym małego Henry'ego... – Dyskretnie dotknęła swojego brzucha, a ja pojąłem szybko, o co jej chodzi i mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.
- Tak też myślałam – zaśmiała się mama, podając jej księgę. – Henry, pomożesz mi wynieść naczynia do kuchni?
Tak właśnie wydawało mi się, że będzie w tym jakiś podstęp.
- Jasne – odpowiedziałem, szybko się podnosząc.
- Też mogę... – zaczęła Anne, ale mama szybko ją powstrzymała ruchem ręki.
- Jesteś gościem, moja droga. Damy sobie radę z Henry'm, prawda? – spytała, patrząc na mnie przeciągle.
- Oczywiście, mamo. – Szybko zebrałem naczynia ze stołu i ruszyłem za mamą.
W kuchni mama podeszła do mnie blisko i, patrząc mi prosto w oczy, zapytała:
- Ile lat ma ta dziewczyna?
Przełknąłem z trudem ślinę.
- Dwadzieścia jeden.
- To twoja studentka? To przez nią cię wyrzucili?
Poczułem się jak na jakimś przesłuchaniu i wcale mi się to nie spodobało.
- Nie wyrzucili mnie! – zaprotestowałem stanowczo. – Sam odszedłem, bo miałem dość tego wyścigu szczurów i całej tej papierkowej roboty. I nie, nie jest moją studentką. Jest na innym odziale.
Mama przyjrzała mi się uważnie, jakby oceniała, czy na pewno mówię prawdę.
- Synu, zapytam o to tylko raz. Czy Colarie zerwała z tobą przez to, że zdradziłeś ją z tą dziewczyną?
Uderzyło we mnie to, że zapamiętała imię Colarie. Zazwyczaj miała z tym problem.
Ale jeszcze bardziej uderzyły mnie jej słowa.
- Mamo! Nie jestem moim ojcem! – Z trudem hamowałem gniew. Oburzyło mnie to, że w ogóle coś takiego przyszło jej na myśl. – Nie zdradziłem Colarie. Rozstaliśmy się, bo ona musiała wrócić do Francji.
- Dobrze, przepraszam, Henry. Wiem, że nie jesteś jak ojciec – odetchnęła głęboko. – Bardzo miła ta dziewczyna, ale nie sądzisz, że trochę... za młoda?
- Miłość nie zna wieku, zawsze mi to powtarzałaś – zauważyłem, uśmiechając się chytrze.
- To prawda... – westchnęła. – Ale...
Zawahała się. Wiedziałem, że brakło jej słów. Nie dziwiłem się zbytnio. Sam nie widziałem, jak mam to dokładnie wyjaśnić.
Czy powiedzieć po prostu prawdę?
To na pewno wiele by ułatwiło i wyjaśniło.
Chociaż... czy na pewno by to coś wyjaśniło?
- Dobrze... cieszę się, że kogoś poznałeś, naprawdę – powiedziała w końcu mama.
Poczułem jakby wielki kamień spadł mi z serca. Nawet nie wiedziałem, że tak bardzo zależało mi na tych słowach.
- Dziękuję, mamo – uśmiechnąłem się do niej.
- Wracajmy do Anne – powiedziała z uśmiechem.
Zgodziłem się bez żadnych zastrzeżeń, uśmiechając się pod nosem.
Rodzina.
Chyba wreszcie zaczynałem rozumieć znaczenie tego słowa.
~~○~~
3 miesiące później
- Ślicznie dzisiaj wyglądasz.
- Mówisz to codziennie – parsknęła śmiechem.
- Cóż ja poradzę, że codziennie ślicznie wyglądasz? – odpowiedziałem ze śmiechem.
Uśmiechnęła się do mnie.
- Przesadzasz. Codziennie wyglądam gorzej, jakbym połknęła pestkę arbuza i teraz rósł mi w środku.
- Ale to będzie najładniejszy arbuz, jaki widziałaś.
Szliśmy ze stacji kolejowej w Factoryville. Nie wiem czemu, ale Anne uparła się, byśmy przyjechali tu pociągiem, chociaż ja radziłem, by w jej stanie wybrać auto. No cóż, już dawno przekonałem się o tym, że jak ona się na coś uprze, to nie łatwo ją od tego odwieść.
- No w to akurat nie wątpię – dotknęła z czułością brzucha, który teraz coraz bardziej rysował się pod kraciastą koszulą, którą miała na sobie. Nie byłem pewien, jak tym razem udało jej ubrać się tak, że brzuch nie był aż tak bardzo widoczny. Chociaż ja i tak dostrzegłbym go, nawet gdyby ubrana była w swój najgrubszy sweter.
Tam było moje dziecko. Musiałem je widzieć.
- Patrz... – Anne zawiesiła głos, a ja uniosłem głowę.
Znajdywaliśmy się przed ładnym domem z dużą werandą, na której stały liczne doniczki z kwiatami.  Przy balustradzie stała wysoka kobieta z konewką odziana w czarne, długie spodnie i sweter tego samego koloru.
- Co...? – Nie zrozumiałem, o co jej chodzi.
- To mama Ezry.
Na samo jego imię poczułem, jak napinają mi się mięśnie. 
- Muszę z nią porozmawiać – stwierdziła nagle Anne.
- Co?! – spytałem ze złością, szybko żałując takiej reakcji.
- Chciałabym z nią porozmawiać - oznajmiła, a na jej twarzy pojawił się zacięty wyraz.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Ostatnio źle się to skończyło – przypomniałem jej.
- Henry... – Anne ujęła moją twarz w dłonie. – Zaufaj mi.
- Ufam ci.
Co innego mogłem powiedzieć osobie, z którą chciałem się ożenić i spędzić całe życie?

LET MEWhere stories live. Discover now