ROZDZIAŁ XXVI HENRY CORTEZ

39 12 2
                                    

Obudziłem się rano czując cholerny ból głowy. W zasadzie nie byłem nawet pewien, gdzie jestem ani kim jestem. Kiedy tylko się podniosłem z łóżka, poczułem silne zawroty głowy i szybko pobiegłem do łazienki, czując ogarniające mnie mdłości. Nie pamiętałem, czy wcześniej byłem w tej łazience. W ogóle cały pokój wydawał mi się taki nieznajomy, jakbym był w nim po raz pierwszy.
Przemyłem twarz wodą, odzyskując nieco jasność myśli. Chyba nigdy tak się nie upiłem, zupełnie straciłem nad sobą panowanie i...
Boże.
Kurwa.
W tym momencie dotarło do mnie, co wczoraj się stało.
Ta noc... jej ciało... jej zapach...
Zacisnąłem mocno ręce na krawędzi umywalki.
Boże, do czego dopuściliśmy?! To nie powinno się stać, nigdy.
Odkręciłem kran i wsadziłem całą głowę pod wodę, jakbym co najmniej mógł pozbyć się przez to tych wszystkich myśli. 
Byłem na siebie wściekły. Jak mogłem tak bardzo stracić nad sobą kontrolę? Nie powinien był pić, nie powinien był zabierać jej tutaj po tej imprezie. Oboje byliśmy pod wpływem alkoholu, to nie mogło się inaczej skończyć.
Nie mogłem jednak zaprzeczyć, że byłem pewien, że było cudownie. Urywki, które udawało mi się wyciągnąć z pamięci, przyprawiały mnie o gęsią skórkę i szybsze krążenie krwi. To jednak niczego nie zmieniało. To był błąd, nigdy do tego nie powinno dojść.
Jak teraz mieliśmy się do siebie odnosić? Na samą myśl o tym czułem zdenerwowanie. Nigdy nie łączyła nas typowa relacja uczeń-nauczyciel, ale teraz nic już nie mogło być takie samo. Jeśli ktokolwiek miałby o nas jakieś plotki, to one właśnie teraz się potwierdziły. Czy moglibyśmy być znowu tylko przyjaciółmi?
Ale czy ja tego w ogóle chciałem? Nie. Ona odkąd tylko pojawiła się w moim życiu znaczyła dla mnie więcej niż zwykła dziewczyna poznana przez przypadek. A co ona o mnie myślała? Nigdy nie byłem tego do końca pewien.
Najpierw była skryta i pogrążona w żałobie po tym chłopaku. Potem, gdy jakoś udało jej się chociaż w małym stopniu dojść do siebie, to ja przeżywałem trudny okres, gdy zostawiła mnie Colarie. Nasza relacja nigdy nie opierała się na niczym niezakłóconej przyjaźni, zawsze jedno z nas było w dołku, a drugie wszelkimi siłami próbowało go z niego wyciągnąć.
Czy to nas tak do siebie zbliżyło? Zawsze widziałem w niej osobę, która mnie rozumie. Colarie nigdy nie straciła kogoś bliskiego, więc zawsze między nami był pewien mur. Czułem, że ona tak naprawdę nie ma pojęcia, dlaczego w nocy budzą mnie koszmary i pewnie też przez to nie wiedziała, jak ma reagować.
Ale Anne była inna. W jej oczach były takie same demony jak w moich.
To nas do siebie przyciągało i odpychało zarazem.
Aż w końcu zderzyliśmy się z powalającą siłą.
Pchnąłem drzwi łazienki, czując jak moje serce próbuje wyskoczyć mi z piersi.
Anne nigdzie nie było. Rozejrzałem się po małym pokoju, jakbym spodziewał się, że zaraz wyjdzie zza jakiegoś rogu. Sprawdziłem balkon, ale nawet tam nie było po niej śladu. Poczułem okropny skurcz żołądka. Gdzie ona zniknęła?
Boże, tylko znowu nie to samo...
Zacząłem krążyć niespokojnie po pokoju, szukając jej rzeczy. Na szczęście jej plecak wciąż leżał tam, gdzie go wczoraj zostawiła. Uspokoiłem się nieco, bo nie sądziłem, by uciekła bez niego...
Poderwałem się gwałtownie z kanapy, czując ogarniające mnie przerażenie.
A co jeśli ona... zostawiła ten plecak, bo uważała, że już go nie potrzebuje...?
Zacisnąłem ręce w pięści i zamknąłem powieki, nie pozwalając, by panika, którą czułem, całkiem przejęła nade mną kontrolę. Musiałem myśleć racjonalnie. Czy to, co się wczoraj stało, mogłoby pchnąć ją do...?
Potrząsnąłem głową, nawet nie chcąc o tym myśleć. Przecież gdyby...
W tym momencie usłyszałem szczęk zamka i drzwi otwarły się, a za nimi pojawiła się Anne.
W ręce trzymała siatkę z zakupami, owinięta była w mój szalik, a całe jej włosy były przyprószone białym śniegiem. Miała zaróżowione policzki i uśmiechała się szeroko. Do mnie.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Henry – powiedziała, uśmiechając się. Tak ślicznie.
- Nawzajem, Anne. Oby był... lepszy niż poprzedni – dokończyłem z trudem, patrząc na nią intensywnie. Moje serce powoli zwalniało, ale i tak byłem mocno zdenerwowany.
- Postanowiłam kupić nam świeże croissanty na śniadanie. Wiesz, to nasz ostatni dzień tutaj i ostatnia okazja na oryginalne rogaliki – mówiła szybko, uciekając przed moim wzrokiem. – Nasz lot aktualny, prawda?
- Tak myślę. O dwudziestej musimy być na lotnisku – powiedziałem, opadając na łóżko. – Nie znikaj tak, dobrze?
Uniosła na mnie wzrok. W jej spojrzeniu widziałem cień strachu, ale szybko zamaskowała to uśmiechem.
- Dobrze, Henry – powiedziała, kładąc siatkę na małym stoliku tuż obok na wpół pustej butelki po szampanie, będącej jedynym namacalnym świadkiem wczorajszej nocy. Anne chyba również ją zauważyła, bo zauważyłem, jak jej ramiona drgnęły lekko.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie lepiej po prostu byłoby spuścić kurtynę milczenia na ostatnią noc i udawać, że nic się nie stało. Na pewno wiele by to ułatwiło, ale... nie chciałem tego tak zostawiać. Nie umiałem.
- Anne...?
- Tak? – spytała od razu, odwracając się w moją stronę.
- Nie uważasz, że powinniśmy... porozmawiać o... tym, co było wczoraj? – zapytałem. Jej policzki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone niż były do tej pory i zacisnęła ręce na krańcu stolika.
- A mamy o czym?
Auć. To naprawdę mnie zabolało.
- Nie zrozum mnie źle, ale chyba będzie lepiej, jeśli po prostu nie będziemy tego wspominać – mówiła bardzo szybko, nie patrząc mi w oczy. - Oboje byliśmy pijani i... nie myśleliśmy logicznie. Ani ja, ani ty nie jesteśmy teraz gotowi wchodzić w nowy związek, prawda?
Dopiero teraz spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłem strach. Bała się, że zaprzeczę? Że nie zgodzę się na to rozwiązanie?
- Tak – potwierdziłem, czując gulę rosnącą w gardle.
- Zostaniemy przyjaciółmi, tak? – spytała jeszcze.
Cholera. Nigdy nie sądziłem, że to zdanie może aż tak zaboleć. Szczególnie po tym, co było wczoraj.
- Tak – ponownie skinąłem głową. Odetchnąłem głęboko, odwracając od niej wzrok. – Mogłaś lepiej przynieść coś na kaca – mruknąłem, kładąc się na łóżku i zakrywając ramieniem oczy, bo akurat promienie słońca wdarły się do naszego pokoju przez cienkie zasłony.
- Mam tylko przeciwbólowe – powiedziała, rzucając mi kosmetyczkę z lekami. – Łatwo znajdziesz. Idę się wykąpać.
- Jasne – mruknąłem, odsuwając zasuwak. Torebeczka nie była duża, ale za to było w niej mnóstwo leków. Zmarszczyłem brwi, przeglądając je pobieżnie. Trzy małe pudełeczka szczególnie przykuły moją uwagę. Każde z nich miało przyklejoną karteczkę z odpowiednim podpisem.
Antydeprestant. Antyból. Antyja.
Ten ostatni szczególnie mnie zaniepokoił. Antyja? O co w tym chodziło? Nie chciałem być wścibski, ale niepokój był silniejszy. Odkręciłem buteleczkę, patrząc nerwowo na drzwi łazienki. Usłyszałem szum wody, więc założyłem, że mam jeszcze trochę czasu.
W środku nie było żadnych tabletek, co trochę mnie zaskoczyło. Na dnie znajdował się za to mały skrawek chusteczki. Zmarszczyłem brwi. Co to mogło być?
Przechyliłem buteleczkę i papierek wyleciał na moją dłoń. Było to naprawdę maleńkie, mniejsze nawet od mojego palca i bardzo cienkie. Od razu zauważyłem, jest to tylko jakieś opakowania na coś, co znajduje się w środku. Nie wahałem się długo i po prostu rozwinąłem chusteczkę.
I od razu tego pożałowałem.
Kurwa.
Poczułem przeszywający chłód i kac minął w jednym momencie.
W chusteczkę zawinięta była maleńka żyletka. Mała i cienka, ale nie miałem żadnych wątpliwości. 
Nie mogłem w to uwierzyć. Miałem ochotę krzyczeć, iść do Anne i wypytać ją o wszystko. Czułem się oszukanym, tak cholernie i podle oszukany. Czy to wszystko było kłamstwem? Co znaczyła ta nagła zmiana nastroju, jeśli była na tyle zdesperowana, by się ciąć?
Zwinąłem papierek i wrzuciłem go do buteleczki, czując nagły przypływ zwątpienia. Byłem głupi, że w to wszystko uwierzyłem. Byłem głupi, że myślałem, że jej pomagam. Miała mnie za nic przez cały czas. Zwodziła mnie, udając, że jest lepiej.
Te same demony wciąż w niej były.
A ja dla niej nic nie znaczyłem.
Przez chwilę rozważałem, czy powinienem jej to zabrać. To byłby dobry pomysł, gdybyśmy nie lecieli samolotem. Chociaż przecież wcale nie musiałem się martwić kontrolą na lotnisku, bo przecież mogłem zostawić to tu. Wyrzucić gdzieś, pozbyć się na zawsze.
W zasadzie nie wiedziałem, dlaczego też nie powinienem tego robić. Spojrzałem na drzwi i w jednej chwili podjąłem decyzję.
Bardziej zależało mi na niej niż na tym, co mogłaby o mnie pomyśleć.
Wyjąłem papierek i schowałem go do kieszeni, a pustą butelkę wrzuciłem do kosmetyczki.
Postanowiłem ją chronić, nawet przed nią samą.
- Znalazłeś te leki? – spytała Anne, wchodząc do pokoju. Jej głos wyrwał mnie z zamyślenia, ale starałem się nie dać niczego po sobie poznać.
- Tak, już mam. – Spojrzałem na nią i poczułem skurcz w okolicach serca. Miała mokre włosy, które opadały na jej odsłonięte ramiona. Owinięta była ręcznikiem, ale nie była całkowicie naga, bo dostrzegłem ramiączka stanika. Jeśliby naprawdę była, to chyba by mnie zabiło.
Spojrzała na mnie i w jej oczach dostrzegłem cień strachu. Chyba dopiero teraz zrozumiała, co mogłem tam znaleźć oprócz leków.
- Wezmę to już, dobrze? – zapytała. Skinąłem głową, udając, że o niczym nie wiem.
- Masz strasznie dużo leków – powiedziałem tylko, biorąc croissanta z talerza.
- Muszę być zabezpieczona – wzruszyła ramionami, nie patrząc na mnie.
- Przed? – spytałem, nie oczekując w zasadzie szczerej odpowiedzi.
- Na wszelki wypadek – mruknęła wymijająco, spoglądając na mnie z pytaniem. – Dlaczego pytasz?
- Z ciekawości. – Tym razem to ja nie miałem zamiaru udzielać szczerych odpowiedzi.
Proszę bardzo, oszukujmy się nawzajem. Ciekawe, ile taki układ może działać.
Anne nic nie odpowiedziała, więc reszta śniadania upłynęła w milczeniu. Pewnie sądziła, że mój nastrój spowodowany jest jej reakcją na wczorajszą noc, ale tak naprawdę nic to nie miałam z nim wspólnego.
Zebraliśmy wszystkie nasze rzeczy i dość szybko byliśmy gotowi do dalszej drogi. Lot mieliśmy mieć dopiero wieczorem, więc przed nami wciąż jeszcze był cały dzień w zimowym Paryżu, którego powoli zaczynałem mieć naprawdę dosyć.
Szliśmy po Polach Elizejskich, a ja w ogóle nie potrafiłem docenić ich urody. Tak w zasadzie to nawet mi się nie podobały. Byłem pogrążony w ciemnych myślach, które zalewały mój obraz świata, ukazując go w czarnych barwach. Czułem się tak, jakby wszystko straciło kolor, a przyczyna tego nastroju szła tuż obok, chyba nie do końca zdając sobie z tego sprawę.
- Wracasz na uczelnię? – Ten błahy temat wydawał mi się tak nieodpowiedni, że w pierwszej chwili nie miałem w ogóle ochoty odpowiadać. Zmełłem w ustach burkliwą odpowiedź cisnącą mi się na ustach i odparłem możliwe najnormalniejszym tonem:
- Nie. – Dobra, to nie zabrzmiało nawet w połowie normalnie, ale w zasadzie nie obchodziło mnie to.
- Tak myślałam. – Czyżby znaczyło to, że ona znała mnie lepiej niż ja ją? – To dobra decyzja, moim zdaniem.
- Dzięki. – Dlaczego tak ciężko było mi z nią rozmawiać?! Musiałem się opanować. – A ty?
- Tak – odparła bez wahania. – Nie chcę wracać już do Factoryville... – zagryzła wargi, urywając w pół zdania. Znowu jakieś niewypowiedziane słowa, cholerne tajemnice.
- Rozumiem. Wiesz, ja już chyba nie wrócę do Paryża – parsknąłem ironicznym śmiechem. – Zbyt dużo złych skojarzeń.
- Taa... – westchnęła Anne potwierdzającym tonem. Czy żałowała wczorajszej nocy? Ja na pewno. – Henry...
- Tak? – zapytałem, czując jak serce mi przyspiesza. Bynajmniej nie podobało mi się to, w jaki sposób moje ciało na nią reagowało. Tak nie powinno być.
Nie powinniśmy zakochiwać się w kimś, kto nie jest nam pisany.
Los po prostu nie powinien być taki okrutny.
- Mimo wszystko dziękuję, że mnie tu ze sobą zabrałeś... Będziesz moim jedynym pozytywnym wspomnieniem z tego miejsca...
Bardzo, naprawdę bardzo chciałbym móc powiedzieć jej to samo. Prawda była jednak zupełnie inna, o wiele gorsza.
- A już myślałem, że bardziej podobała ci się katedra Notre Dame – zażartowałem i na szczęście Anne uśmiechnęła się.
- Nie miała w sobie tego uroku osobistego – zaśmiała się, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo ranią mnie jej słowa.
Jeśli nigdy nie mieliśmy być razem, to po co to wszystko?
Jeśli nosiła w torebce zestaw samobójcy, to po co to wszystko?
Nie rozumiałem.
Nie rozumiałem.
Nie rozumiałem.
A może to nie tak? Może ta żyletka miała być tylko wspomnieniem złych czasów? Może wcale jej nie używała, a ja za szybko ją oceniłem? Mogło tak być. Jednak pewnie gdybym o to zapytał, nie uzyskałbym szczerej odpowiedzi. Po prostu nie chciałem ryzykować i narażać się na kolejne kłamstwo.
Miałem już tego dość.

LET MEWhere stories live. Discover now