ROZDZIAŁ XXII HENRY CORTEZ

41 12 6
                                    

Obudziłem się rano i w pierwszym momencie nie miałem pojęcia, gdzie jestem.
Paryż. Dzień dobry.
Była dziewiąta rano według lokalnego czasu. Obok mnie Anne spała spokojnie, nawet nie wiedziałem, kiedy wczoraj zasnęła. Wystarczyło po prostu, że zamknąłem oczy i też odpłynąłem w objęcia Morfeusza. Byłem pewien, że głównym powodem było zmęczenie, ale cieszyłem się, że nie miałem z tym problemu.
Leżałem w bezruchu, by nie obudzić Anne, rozmyślając o wczorajszym dniu i tym, co mnie dzisiaj czeka. Myśl o ponownym spotkaniu z Colarie napawała mnie przerażeniem. Jak miałem jej spojrzeć po tym wszystkim w oczy? Kochałem ją przez te wszystkie lata, ale w obliczu tego, co zrobiła, traciło to jakiekolwiek znaczenie.
Podniosłem się z łóżka, bo nie mogłem już dłużej siedzieć tak bezczynnie. Pokój był tak mały, że nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, by nie narobić zbędnego hałasu, więc udałem się do łazienki. Spojrzałem na siebie w lustrze. Nie spodobało mi się to, co w nim zobaczyłem. Colarie zawsze powtarzała, że lepiej wyglądam w dłuższych włosach, a teraz były one krótsze niż kiedykolwiek. Przeczesałem jej je dłońmi, żałując, że nie mam żadnego grzebienia, bo zdecydowanie mi go teraz brakowało.
Moje oczy były podkrążone, a policzki zapadnięte. Boże, kiedy to się stało? Byłem tak zapracowany, że nawet nie zauważyłem, jak bardzo to wszystko mnie niszczyło. Miałem pewność, że jeszcze pół roku temu wszystko było w porządku. To moja praca tak mnie wykańczała, te wszystkie druki, to, że byłem tam najmłodszy, nie umiałem uzyskać szacunku. Musiałem robić wszystko, nie dostając nic w zamian.
Jezu, ja nawet nie lubiłem tej pracy. To było takie oczywiste. Nie nadawałem się na profesora. Chciałem uczyć, ale bez tego całego wyścigu szczurów, który był na tym uniwersytecie.
Musiałem odejść.
Naprawdę to zrozumiałem. Nie było innego wyjścia. Czułem, że będę szczęśliwy nawet w jakiejś małej szkole, byle tylko uwolnić się od tego wszystkiego. Wiedziałem, że to nie byłoby to samo, bo na studiach przez ten rok uczyłem ludzi, którzy naprawdę chcieli mnie słuchać i doceniałem to. W wielu moich uczniach widziałem duży potencjał, ale przez to, że byłem od nich zaledwie o kilka lat starszy nikt tak naprawdę nie traktował mnie z należytym szacunkiem.
Byłem już tym po prostu zmęczony.
Odświeżyłem się na tyle, na ile pozwalał mi brak podstawowych przyborów higienicznych, wciąż myśląc o moim nowym postanowieniu. Czułem, że nie będzie łatwo to wszystko tak rzucić. Kto mnie potem zatrudni, jak zobaczy, że odszedłem z tak renomowanego uniwersytetu? Mogłem być spalony już w zasadzie na starcie. Boże.
Wyszedłem po cichu z łazienki i zauważyłem, że Anne nie śpi.
- Bounjour – powiedziałem z uśmiechem. Usta Anne rozciągnęły się w leniwym uśmiechu i przeciągnęła się jak kot po całym łóżku, mrucząc cicho i obracając głowę w stronę poduszki.
- Już jest dzień, naprawdę? – zapytała, a ja zaśmiałem się pod nosem.
- Tak dobrze ci się spało? – uniosłem brew, ale naprawdę byłem z tego zadowolony. Wiedziałem, co to znaczy nieprzespana noc. Wiedziałem, jak trudno jest zasnąć po przebudzeniu w środku nocy, kiedy jest najciemniej i pełno mroku.
- Tak – powiedziała, unosząc się. Jej włosy były w zupełnym nieładzie, stercząc we wszystkie strony. Dodatkowo koszulka opinała jej się tam, gdzie nie koniecznie powinienem patrzeć, więc odwróciłem nieco wzrok. – To przez ten Paryż.
- A może to dzięki mnie? – zażartowałem, a jej policzki pokryły się rumieńcem.
- Nie wiem. Może – powiedziała, przechodząc koło mnie w stronę łazienki. – A może to brak szczoteczki do zębów?
Parsknąłem śmiechem, rzucając jej paczkę gumy do żucia.
- Mówiłem, że się przyda – powiedziałem. Przynajmniej z tym się nie pomyliłem.
Zebrałem wszystkie nasze rzeczy, przygotowując nas do wyjścia. Pokój mieliśmy wynajęty tylko do jedenastej, bo tak było zdecydowanie taniej. Było mi głupio, że na wszystkim tak oszczędzałem, bo nie chciałem, by Anne pomyślała, że jestem jakimś skąpcem, ale aktualnie naprawdę brakowało mi już pieniędzy. Przyjazd tutaj był wielkim wydatkiem, ale nie mogłem inaczej.
Zebraliśmy się szybko i opuściliśmy z pokoju. Oddaliśmy klucz i wyszliśmy na ośnieżone ulice Paryża. Było cieplej niż wczoraj i śnieg już przestał padać.
- O tej porze wygląda zdecydowanie ładniej – powiedziała Anne, obracając się wokół siebie. – Chociaż wieczorem te wszystkie lampki miały swój własny urok.
- Zdecydowanie. Chociaż wolę, gdy jest cieplej, tak jak teraz – zaśmiałem się, ruszając przed siebie ulicą.
Udaliśmy się do małej kawiarni, by zjeść śniadanie, a raczej, jak to określiła Anne, sprawdzić stan francuskich croissantów. Nie muszę chyba mówić, że okazały się o wiele lepsze od tych, które znałem w domu i zdecydowanie były warte swojej ceny.
Przez cały czas ukradkiem przyglądałem się Anne. Wyglądała lepiej, jakby europejski klimat dobrze na nią działał. A może po prostu wystarczyło oddalenie się od Filadelfii? Nie byłem pewien, ale też nie chciałem się w to zgłębiać.  Bardziej liczyło się dla mnie to, że z jej twarzy przez całe śniadanie ani na chwilę nie zniknął uśmiech.
Potem poszliśmy do sklepu, bo Anne stwierdziła, że musi sobie kupić coś do picia. Śmieszyło mnie, że pomimo tylu problemów, ile mieliśmy, wciąż myślała o tak prozaicznych rzeczach, ale nie powiedziałem jej tego oczywiście, bo spodziewałem się jej reakcji.
- To jak tam teraz się dostaniemy? – zapytała Anne, chowając nasze zakupy do plecaka. – Znowu bierzemy taksówkę?
- Chyba nie mamy innego wyjścia – westchnąłem, już myśląc o tych wszystkich euro, które będę musiał oddać naszemu kierowcy.
Może taksówki to drogi środek transportu, ale przynajmniej już po godzinie byliśmy na miejscu i nie musieliśmy przepychać się przez komunikację miejską. Naprawdę tego nie lubiłem. Tłok zawsze mnie stresował. A w nieznanym mieście wrażenie ścisku było jeszcze większe. Zapłaciłem całą należność i po wyjściu z samochodu znowu znaleźliśmy się przed posiadłością Colarie.
- Rozstajemy się ponownie, prawda? – spytała Anne, lustrując wzrokiem wielki dom. Skinąłem głową, bo jakoś niespecjalnie ufałem swojemu głosowi, szczególnie, że moje serce biło co najmniej trzy razy szybciej niż normalnie. – To ja idę na spacer wzdłuż Sekwany.
- Dobrze, mam nadzieję, że będę wiedział, gdzie się szukać – powiedziałem w końcu z trudem.
- Na pewno – uśmiechnęła się do mnie. – To do zobaczenia. – Pomachała mi ręką i ruszyła chodnikiem przed siebie, a ja nacisnąłem przycisk dzwonka.
Tym razem nikt nie odezwał się w intercomie, tylko furtka otwarła się sama. Czyżby Colarie przewidziała, że tu wrócę? Oczekiwała mnie?
Odpowiedź na to pytanie uzyskałem bardzo szybko, bo zanim doszedłem do drzwi, zobaczyłem, że ona już stoi przed domem, ubrana w płaszcz i czarny berecik, a pod szyją miała przewiązaną grubą chustę.
- Wychodzisz gdzieś? – zapytałem, unikając wzrokiem jej twarzy.
- Tak – powiedziałam cicho. – Do ciebie. Przejdziemy się?
Skinąłem głową i zgodnie udaliśmy się w stronę furki.
- Oni tam są prawda? – spytałem, mając na myśli jej rodziców.
- Mama – odpowiedziała. A więc pod tym kątem wciąż rozumieliśmy się dobrze. – Pokażę ci Sekwanę.
Ruszyliśmy wolnym krokiem wzdłuż równego chodnika. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, jak jest tu czysto. Pewnie gdybym miał wybierać między mieszkaniem tutaj a Filadelfią, wybrałbym przedmieścia Paryża. Ale pewnie też nigdy tak naprawdę nie poczułbym się tutaj jak w domu.
- Zawsze chciałam pokazać ci to miejsce – zaczęła Colarie, przerywając ciszę, która miedzy nami od jakiegoś czasu panowała. – Ale nigdy nie myślałem, że odbędzie się to w takiej atmosferze.
- Też wolałbym, żeby było inaczej – mruknąłem cicho. – Przepraszam, że wczoraj tak cię zostawiłem.
Oczywiście znowu to samo – ona mnie skrzywdziła, ale to ja przepraszałem. No ale cóż, czego nie robi się z miłości? Nie mogłem patrzeć na to, jaka była smutna, a świadomość, że była to moja wina, dobijała mnie. Można powiedzieć, że przepraszałem ją, by samemu poczuć się lepiej.
Każdą głupotę da się przecież zawsze jakoś wytłumaczyć.
- Miałeś prawo tak zareagować, nie mam ci tego za złe. Cieszę się, że wróciłeś, bo bardzo chcę ci to wszystko wytłumaczyć.
Nie mogłem się powstrzymać przed analizowaniem jej słów. Cieszy się, że tu jestem, czy tylko dlatego, że będzie mogła wyjaśnić swoje zachowanie i odzyskać spokój ducha?
- Chciałabym opowiedzieć ci wszystko po kolei. Nie oczekuję, że od razu mnie zrozumiesz, ale po prostu chcę, byś wiedział jak było naprawdę – powiedziała Colarie na jednym wydechu, zdradzając tym swoje zdenerwowanie. Może to zabrzmi źle, ale trochę mnie to ucieszyło, bo znaczyło, że zależało jej na tym, bym ją zrozumiał.
- Też chciałbym to wszystko zrozumieć. Po to tu przyjechałem – oznajmiłem spokojnie. 
- Wiem... – Spojrzała na mnie, ale szybko odwróciła wzrok. – Chodźmy tędy. Latem jest tu naprawdę dużo ładniej. Te wszystkie krzewy kwitną tak pięknie – wskazała ręką dookoła siebie, na niskie rośliny rosnące po obu stronach ścieżki. Było tu prawie jak w ogrodzie.
- Na pewno... – Jakoś nie mogłem się zmusić, by powiedzieć coś więcej. Tu był jej dom i nic nie mogło tego zmienić. Ja nie mogłem tego zmienić.
- Dowiedziałam się o tym dosyć szybko – zaczęła w końcu Colarie, urywając gałązkę krzewu. Obracała ją między palcami, wpatrując się gdzieś w dal. – Właśnie dzięki temu to wszystko się udało. Najpierw zrobiłam test. Spanikowałam, nie wiedziałam, co mam robić. Zadzwoniłam do mamy i o wszystkim jej opowiedziałam.
Poczułem okropny ból w sercu. Zadzwoniła do mamy, a nie do mnie? Dlaczego? Nie ufała mi?
- Przyjechałam do ich domu i zobaczyłam, że się już przeprowadzają. Przez to całe zabieganie zupełnie zapomniałam o tym wszystkim. Dowiedziałam się, że zaraz po światach jadą do Francji, by przewieźć tutaj część rzeczy... – W tym momencie jej głos nieco się zmienił. – Kiedy się spotkałyśmy, mama zapytała, czy chcę tego dziecka. A ja wiedziałam, że odpowiedź jest tylko jedna.
Wiedziałem, jak ciężko jej o tym mówić. Miałem ochotę ścisnąć jej rękę, ale oczywiście nie zrobiłem tego. Mnie samemu ciężko było o tym słuchać.
- Tata wszystko zorganizował. Powiedział, że muszę jechać z nimi, bo tutaj są najlepsi lekarze. Zabieg odbył się przed wczoraj.
Jeden dzień. Spóźniłem się jeden cholerny dzień.
Poczułem się tak słaby. Jakbym nic już nie mógł zrobić.
- Przepraszam, że nie odzywałam się przez ten czas, ale naprawdę było mi bardzo ciężko.
Nad rzeką było albo jeszcze zimniej, albo nagle poczułem jakiś chłód. Wiatr wezbrał na sile i to pewnie on był przyczyną tego uczucia. Pewnie tak. A może to jej słowa tak na mnie działały? Jakby oblewała mnie zimną wodą. Od środka.
- Rozumiem – powiedziałem, nie patrząc na nią tylko na tą mroczną toń Sekwany.
Kłamałem.
Szedłem przed siebie i dopiero po jakiejś chwili zorientowałem się, że Colarie nie ma przy mnie. Przystanąłem gwałtownie i odwróciłem się w jej stronę.
Stała z wyrazem rozpaczy wypisanym na twarzy, wpatrując się we mnie intensywnie. Włosy wysmyknęły się spod beretu i teraz powiewały swobodnie wokół jej głowy na chłodnym wietrze znad wody.
- Rozumiem? – Jej głos zabrzmiał jak cichy pisk. W kilka kroków znalazłem się przy niej, by móc spojrzeć w jej oczy, a ona w tym samym momencie zaczęła uderzać mnie otwartymi dłońmi po klatce piersiowej, z każdym słowem coraz mocniej. – Rozumiem? Nakrzycz na mnie! Słyszysz?! Powiedz, że nienawidzisz mnie za to, co ci zrobiłam! Powiedz to!
- Colarie! – złapałem ją za ręce, unieruchamiając ją w miejscu. – Przestań, proszę...
- Nie! Ty tego nie rozumiesz! Nie rozumiesz mnie! Nie wiesz, jak to jest zabić własne dziecko! Nie wiesz, co ja czuję! – zawodziła, a w miarę upływu czasu jej atak słabł, a słowa zamieniały się w cichy szloch. Przytuliłem ją do siebie, w końcu. Tak bardzo tego pragnąłem od pierwszej chwili, gdy tylko ją ujrzałem.
Głaskałem ją po włosach, mocno trzymając przy sobie. Przez chwilę czułem się tak, jakby wszystko mogło znowu być w porządku. Wiedziałem jednak, że nie jest to prawdą i to było najcięższe do zniesienia.
- Już wszystko dobrze... – mówiłem cicho do jej ucha, wspominając, jak zeszłej nocy Anne usnęła u mojego boku, gdy tak robiłem. Przez to poczułem się jeszcze gorzej.
- Nic nie jest dobrze, Henry. Dobrze o tym wiesz. Dlaczego świat jest tak cholernie popieprzony? – Dawno nie słyszałem, by używała takiego słownictwa. W zasadzie chyba nigdy tego nie robiła, była na to zbyt dobrze wychowana.
- Bo mu na to pozwalamy... – Żadna inna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy.
Dokładnie. Pozwoliłem, by to wszystko potoczyło się w takim popieprzonym kierunku. Teraz już nie było odwrotu.
Szliśmy jakiś czas tak obok siebie, pogrążeni w głębokim milczeniu. Aż w końcu spytała, przerywając tę ciężką ciszę:
- Jak się tutaj dostałeś?
Uśmiechnąłem się pod nosem, ściskając ją mocniej.
- Wiesz, dla ciebie zrobiłbym wszystko – powiedziałem i opowiedziałem jej o wszystkim. Zauważyłem, jak zdziwiła się, gdy wspomniałem jej o Anne.
- Chciała przyjechać tutaj z tobą? – zapytała, najwyraźniej nie mogąc tego zrozumieć.
- Tak – odpowiedziałem po prostu. – Potrzebowała tego. Jakiejś odmiany, to była dla niej szansa, a dla mnie duża pomoc.
- To dobrze... – powiedziała, ale wiedziałem, że tak naprawdę była innego zdania. – Zaprzyjaźniliście się, prawda?
- Tak – przyznałem ostrożnie, nie rozumiejąc, do czego zmierza.
- A czy to nie trochę dziwne? No wiesz, profesor leci ze swoją uczennicą za granicę i tak dalej...? – W jej głosie brzmiała szczera troska, dlatego uspokoiłem się nieco i odpowiedziałem:
- Nie wiem, jak zostanie to odebrane. Ona nie jest moją uczennicą. A poza tym, ja... – zawahałem się. Nie byłem pewien, czy powinienem mówić jej o odkryciach, jakie poczyniłem dzisiaj rano. – Ja przyjechałem tu dla ciebie – dokończyłem. Jeśli ona nie mówiła mi całej prawdy, to ja też nie musiałem.
Mogliśmy okłamywać się nawzajem. Tak dało się żyć.
- Wiem – powiedziała cicho. Spojrzałem na nią.
- Jakie masz teraz plany? – spytałem, by zmienić temat. – Wracasz do Ameryki?
Westchnęła ciężko, a ja poczułem, jak spina się pod moim ramieniem.
- Nie – odpowiedziała, zatrzymując się i uciekając z mojego uścisku. Podeszła do barierki i oparła się o nią, wpatrując się w dal. Poczułem się bez niej tak pusto, jakby odchodząc zabierała ze sobą część mnie. – Dostałam pracę. Od przyszłego roku zaczynam robić reportaż o małych miastach w całej Europie.
Milczałem chwilę, w pełnie uświadamiając sobie, co to oznacza. Wyrusza w podróż. Swoją własną podróż, tak, jak zawsze o tym marzyła.
- Cieszę się – wykrztusiłem z siebie z trudem, oddychając ciężko. – Więc to koniec, prawda?
Spojrzała na mnie. Być może już po raz ostatni z takim uczuciem.
- Tak, Henry. Już zbyt bardzo cię skrzywdziłam i nie...
- Skrzywdziłaś mnie, to fakt. Ale czy to przekreśla to wszystko, co razem mieliśmy? – przerwałem jej, czując łzy piekące pod powiekami.
Koniec. To słowo mnie przerażało.
- Nie, nie przekreśla. To wspomnienia, jakich nikt nam nie odbierze. Ale to, co zrobiłam, skreśla naszą przyszłość. Nie zaufasz mi już, a ja będę się bała zrobić jakiś błąd, by nie robić ci krzywdy. To nie będzie dobry związek. Nie będzie już tak, jak było. Przepraszam... – Łzy spłynęły po jej zaróżowionych od zimna policzkach.
- Nie przepraszaj... – Wyciągnąłem rękę i otarłem delikatnie samotną łzę. – To świat jest popieprzony, nie my.
Zaśmiała się przez łzy, przytulając się do mnie mocno, po raz ostatni, już wtedy to wiedziałem.
Rozstaliśmy się w zupełnym spokoju, chociaż moje serce było rozdarte na milion drobnych kawałeczków. Wiedziałem, że ona też cierpi. Nie da się kogoś przestać kochać w jednej chwili.
Wróciła do domu i chociaż zapraszała mnie, bym wpadł i się rozgrzał, odmówiłem. Wiedziałem, że nie mógłbym z nią tak normalnie rozmawiać po tym wszystkim, szczególnie w tamtym momencie. Potrzebowałem pobyć sam.
Zupełnie sam.
Odprowadziłem ją aż pod samą furtkę, jak za dawnych czasów. Jak wtedy, gdy byliśmy jeszcze nastolatkami pełnymi wiary w lepsze jutro.
Jak bardzo wszystko się zmieniło.
Nie byłem pewny, czy żegnamy się już po raz ostatni. Czy widzę ją po raz ostatni. Czy po raz ostatni patrzę w te niebieskie oczy?
Na pewno. Być może.
Nagle poczułem ogromną potrzebę, by wrócić nad rzekę. Nie wiem, co mną kierowało, ale po prostu czułem, że muszę znowu tam być. Potrzebowałem powietrza, bo czułem się tak, jakbym się dusił.
Stanąłem tuż przy samej barierce, chłonąc chłód rzeki, jej otrzeźwiającą trzeźwość. Jej porażającą toń.
Stojąc tam, zupełnie sam, pierwszy raz naprawdę zrozumiałem tego chłopaka, Ezrę.
Co znaczyło dla niego życie, jeśli wiedział, że nigdy nie spędzi go z osobą, którą tak bardzo kochał? Czy mogło mieć jakąkolwiek wartość? Gdzie znalazłby szczęście, w środku noszą wciąż tą pustkę?
Właśnie, Ezro. Znalazłeś to w hotelowym pokoju? Czy na końcu tej drogi był spokój? Czy ta rzeka kiedykolwiek uzyskuje spokojny bieg?
Chciałbym znać odpowiedź na te pytania, ale wiedziałem, że nie jest to możliwe. Bo ja nigdy nie mogłem się poddać. Wszystkie te lata trenowania boksu nauczyły mnie, że dopóki stoisz na ringu, możesz wygrać.
Przegrywasz tylko wtedy, gdy go opuszczasz.
Nagle usłyszałem krzyk i odwróciłem się szybko.
- Je ne parle pas francais! – Wiedziałem, że tylko jedna osoba może mówić w ten sposób.
Anne szła przed siebie szybkim krokiem ze złością wypisaną na twarzy. Kilka kroków za nią podążał jakoi wysoki chłopak, ubrany w koszulkę z krótkim rękawem, chociaż było tak zimno, co było zdecydowanie dziwne.
- Hej! – krzyknąłem w ich stronę, zbliżając się do nich. Na twarzy Anne pojawił się wyraz wyraźniej ulgi na mój widok. – Zostaw tą panią w spokoju – rozkazałem mocnym głosem po francusku, by ten osobnik jasno mnie zrozumiał.
- Nie odzywaj się dooo mnnie, brudasiee! – warknął wyraźnie zapijaczonym głosem, zataczając się nieco do tyłu pod wpływem tego gwałtownego ruchu.
- Chodź stąd, Anne – pociągnąłem ją za rękę, a ona się nie sprzeciwiała. Mężczyzna chyba chciał jeszcze coś zrobić, ale poziom wypitego alkoholu skutecznie mu to udaremnił. Zastanawiałem się, jak udało mu się przedostać do takiej prestiżowej dzielnicy. A może on tu mieszkał? Patrząc na jego strój, pojąłem, że jest to bardzo możliwe.
A więc nawet w tym idealnym miejscu nie wszystko było idealne.
- Dobrze, że tutaj byłeś – westchnęła Anne z frustracją. – Co ze mną nie tak, że przyciągam do siebie takich idiotów?!
- Jesteś chyba za ładna – zaśmiałem się ponuro.
Anne parsknęła głośnym śmiechem.
- Nie wydaję mi się.
Mimo wszystko przy niej poczułem się lepiej. Może to przez to, że wiedziałem, że jej życie jest równie porąbane jak moje? Czy lepiej jest na przy kimś, przy kim nie zwracamy uwagi na swoje życie?
Westchnąłem ciężko, w pełni pojmując mój egoizm. Przy takich ludziach jest nam lepiej, bo dzięki temu czujemy, że w naszym życiu nie jest tak źle. Patrzymy na taką osobę i myślimy sobie „No dobra, moje życie jest do dupy, no ale przynajmniej nie mam tak jak on!”.
Zamknąłem oczy. To było okropne. Miałem ochotę przeprosić Anne, chociaż nic wcale nie powiedziałem. To chyba stawało się moją obsesją.
- Jak ci poszło? – zapytała cicho Anne, odciągając mnie od tych bezsensownych myśli.
- Porozmawialiśmy... – zacząłem i szybko odchrząknąłem, bo poczułem, jak załamuje mi się głos. – Wyjaśniła mi wszystko i...
Anne ścisnęła moje ramię. Drgnąłem pod wpływem jej dotyku.
- Będzie dobrze, Henry. Zobaczysz.
Czy jemu też tak mówiła, gdy mówił, że ją kocha?
Znienawidziłem się za tę myśl.
- Chciałbym, żeby to było możliwe – westchnąłem. - Ale bez niej czuję się taki... pusty. Ona powiedziała, że już nie możemy być razem, bo to nie będzie to samo. Że już nigdy sobie tak nie zaufamy i nie poczujemy tego samego. Ale tak naprawdę ona... mówiła tylko o sobie. Ja wiem, że byłbym w stanie jej to wszystko wybaczyć... – W tym momencie poczułem, jak to wszystko mnie przerasta.
Łzy najpierw napłynęły do moich oczu, a potem powoli popłynęły po moich policzkach. Nie robiłem nic, by im przeszkodzić.
- Rozumiem cię. Naprawdę rozumiem – powiedziała cicho, obejmując mnie ostrożnie w pasie i opierając głowę o moje ramię.
Nagle to pojąłem. Ona chciała mu wybaczyć. Po to właśnie pojechała do Filadelfii. Też go kochała. Chciała z nim być, ale się spóźniła. Zupełnie tak, jak ja.
- Wiem, że mnie rozumiesz. Chyba jako jedyna kiedykolwiek będziesz mogła mnie zrozumieć. Wbrew pozorom jesteśmy do siebie bardzo podobni – powiedziałem, mrużąc oczy i ocierając je wierzchem dłoni.
- Tak, masz rację. Nasze życie jest podobnie popieprzone. – Jej głos brzmiał bardzo słabo. Zrozumiałem, że ona też płacze. W jednej chwili podjąłem decyzję o mocniejszym objęciu jej.
- Tak, masz rację. Ale to nie nasza wina. – Resztę zdania powiedziałem prawie szeptem. 
Nawet nie wzdrygnęła się pod moim dotykiem jak do tej pory, a wręcz przeciwnie, zupełnie jakby się rozluźniła. No proszę, musieliśmy razem przebyć połowę świata, by dotarło do niej, że jest przy mnie bezpieczna. Cieszyłem się jednak, że w ogóle do tego doszło, bo ja też jej teraz bardzo potrzebowałem.
Zgodnie ustaliliśmy, że do centrum Paryża wrócimy metrem. Trochę nam zajęło znalezienie odpowiedniego peronu i o mało co nie wsiedliśmy do złego pociągu, ale w końcu jakoś daliśmy radę, chociaż Anne wyglądała na bardzo zdenerwowaną.
W metrze panował wielki ścisk, jak to zazwyczaj o tej porze. Żeby przypadkiem się nie rozdzielić i nie zgubić, stanęliśmy naprawdę blisko siebie. Anne stała tuż przed mną, tak, że czułem jej spokojny oddech na torsie.
Widziałem, jak uważnie przygląda się ludziom otaczających nas spod na wpół przymkniętych powiek. Próbowałem rozgryźć, o czym może myśleć, ale jej twarz była nieodgadniona. Czy żałowała, że tu ze mną przyjechała? Ja na pewno byłem wdzięczny za jej obecność, bo nie mam pojęcia, jak bym to wszystko przetrwał samotnie.
Ale z nią wszystko było inne. Łatwiejsze.
Paryż o tej porze pełen był turystów. Zastanawiałem się, czy jest on kiedykolwiek przez nich opuszczany. Byłem pewien, że nie. To jedno z miejsc, gdzie chciało się żyć. Tętniło życiem i wszystko sprawiało, że już zaczynałem tęsknić za tym miejscem. Byłem pewien, że gdybym mógł, to w przyszłości na pewno chciałbym tu wrócić.
- Co byś zrobił jako pierwsze przyjeżdżając tutaj jako zwykły turysta? – zapytała nagle Anne, zupełnie jakby czytała mi w myślach.
- Luwr, Wieżę Eiffla... pewnie to wszystko, co ci normalni turyści – powiedziałem, przypominając sobie wszystkie ważne miejsca stolicy Francji.
- Naprawdę? – Anne zmarszczyła brwi, a w jej głosie zabrzmiała wyraźna dezaprobata. – Nic bardziej szczególnego?
Zastanowiłem się chwilę. No tak, mogłem się spodziewać, że Anne nie zadowoli się tak zwyczajną odpowiedzią.
- Chyba najbardziej chciałbym odwiedzić wszystkie zamki. Nie tylko we Francji, ale ogólnie w Europie, chociaż te największe. Te amerykańskie nie mają nic wspólnego z tymi, co są tutaj. Wyobrażasz sobie chodzić tymi samymi korytarzami, co średniowieczni władcy? – westchnąłem z rozmarzeniem, a Anne ku mojemu zdziwieniu parsknęła śmiechem. 
- No tak, mogłam się tego spodziewać po panu profesorze. – Spojrzała na mnie z rozbawieniem w oczach.
- O co ci chodzi? – zapytałem ze śmiechem, ale nie uzyskałem odpowiedzi na moje pytanie, bo Anne wykrzyknęła nagle:
- Patrz! Lodowisko!
Pociągnęła mnie za rękaw i obróciłem się w tamtą stronę. Doszliśmy właśnie do jakiegoś dużego placu, na którym ustawiono wielkie lodowisko pełne zmarzniętych, ale roześmianych ludzi krążących w jednym wyznaczonym kierunku.
- Chyba nie myślisz, że... – zacząłem, ale Anne znowu nie pozwoliła mi skończyć.
- Idziemy? – W jej oczach dostrzegłem takie podekscytowanie, wręcz jakąś dziecięcą fascynację, że po prostu nie mogłem jej omówić.
- Pewnie, czemu nie?
Jej oczy rozjaśniły się tak cudownie, a moje serce aż zapłonęło.
Wiedziałem już, że to się źle skończy i lodowa powierzchnia bynajmniej nie miała z tym nic wspólnego.

LET MEWhere stories live. Discover now