ROZDZIAŁ XVIII HENRY CORTEZ

51 12 3
                                    

Nie miałem pojęcia, co stało się z Anne.
Była inna. Coś ją zmieniło i to zdecydowanie ma lepsze.
W jej oczach pierwszy raz od naprawdę bardzo dawna widziałem żywe ogniki. Już nawet zdążyłem zapomnieć jak ładnie wygląda jej twarz rozświetlona jej wewnętrznym blaskiem.
Pierwszą zmianą było to, że odebrała ode mnie telefon. Wcześniej nigdy tego nie robiła, unikała rozmów ze mną za wszelką cenę. Potem zauważyłem, że już nie unikała ze strachem mojego spojrzenia, a nawet zaczęła zadawać pytania. W końcu poczułem, że mam z nią prawdziwy kontakt, że jest tutaj obecna nie tylko ciałem, ale także duchem.
Wreszcie odniosłem wrażenie, że rozmawiam z Anne poznaną tego jednego letniego dnia.
- Mogę lecieć z tobą?
Moje serce zatrzymało się na moment i poczułem coś dziwnego w okolicach klatki piersiowej.
Czy powinienem się zgadzać? Decyzja o podróży do Europy była zupełnie... abstrakcyjna. Niedorzeczna. Niespodziewana. Ale zarazem wiedziałem, że właśnie to muszę zrobić. Muszę zawalczyć, by odzyskać Colarie. Czułem, że naprawdę zrobię wszystko, by tylko to wyjaśnić.
Ale Anne? Wciągać ją w to wszystko?
To zdecydowanie zły pomysł.
- Tak.
Cholera.
I wtedy stało się coś niezwykłego.
Jej twarz rozjaśnił uśmiech. Bardzo nieśmiały, nikły. Uniosły się dosłownie same kąciki jej ust, ale nie miałem wątpliwości.
- Musimy kupić bilety – zauważyła rozsądnie, wyciągając mnie z osłupienia.
- Musisz powiedzieć o tym rodzicom. – Szybko pożałowałem swoich słów, bo na twarzy Anne pojawił się grymas.
- Jestem dorosła, nie muszę pytać rodziców o zgodę – burknęła z pretensją w głosie.
Ale dwa dni temu próbowałaś się zabić.
- Powiedz im tylko, gdzie będziesz – zaproponowałem ugodowym tonem, pilnie obserwując jej reakcje. Na szczęście zdenerwowanie zmieniło się w akceptacje. Skinęła głową i zapytała:
- Leciałeś kiedyś samolotem?
- Tak. Na pierwszym roku studiów była wycieczka do Waszyngtonu. Pawie umarłem ze strachu, ale wcale nie było tak źle. – Jej mina świadczyła o tym, że wcale jej nie pocieszyłem, a może nawet wręcz przeciwnie. Boże, naprawdę mieliśmy to zrobić? Spojrzałem na Anne i z pewnym zaskoczeniem zauważyłem, że wygląda na całkowicie opanowaną. Nagle poczułem do niej wdzięczność za to, że chce mi pomóc. Że chce lecieć ze mną.
- Ja nie leciałam nigdy, ale zawsze chciałam – poprawiła pasemko włosów, które wysmyknęło się z kucyka. Miałem ochotę zapytać, dlaczego ścisła włosy, ale rozmyśliłem się. Nie chciałem odciągać jej myśli od wyjazdu, który wyraźnie wywoływał w niej pozytywne emocje.
Kuźwa, zaczynałem myśleć jak psycholog.
- Czy to jest bezpieczne?
Naprawdę dziwne, że się tym martwiła, skoro jeszcze dwa dni temu była gotowa skoczyć z mostu.
- Jest więcej wypadków samochodowych niż samolotowych. Te drugie są po prostu bardziej nagłaśniane i dlatego ludzie bardziej boją się latania.
Tak, zdecydowanie stawałem się psychologiem.
- Dobrze – pokiwała powoli głową, akceptując moje wyjaśnienia. – Kiedy dokładnie chcemy lecieć?
- Jak najszybszej. Musimy wrócić na rozpoczęcie drugiego semestru, bo inaczej mnie wyleją, a ciebie zawieszą. Sprawdźmy loty – zaproponowałem i poszedłem do pokoju po komputer. Przy okazji natrafiłem na czerwoną bransoletkę należącą do Anne. Odkąd ją zostawiła na szafce w pokoju gościnnym, trzymałem ją na swoim biurku. Planowałem ją jej oddać, ale jakoś nigdy nie trafiłem na dobrą okazję, więc teraz postanowiłem to zrobić.
- Ładne zdjęcia. – Anne stała przy półce z książkami w rogu pokoju, na której kiedyś Colarie ustawiła kilka naszym wspólnych fotografii. Powiedziała wtedy, że chociaż tutaj możemy pokazywać się razem. Bez żadnych tajemnic.
Jedynie tutaj, w tym niewielkim domku, byliśmy tak naprawdę razem. Ostatnio trochę kłóciliśmy się, ale to wcale nie znaczyło, że przestała mnie kochać. Prawda?
- Dzięki – mruknąłem, siadając na kanapie z komputerem.
- Wyglądacie na szczęśliwych – powiedziała cicho, a ja szybko uniosłem na nią wzrok.
- Tak – potwierdziłem, śledząc uważnie jej ruchy. Komputer powoli się uruchamiał.
- Kiedy je zrobiliście? – pytała dalej, gładząc palcami grzbiety książek stojących na półce.
- Nie pamiętam dokładnie. – Wreszcie urządzenie się uruchomiło i mogłem rozpocząć poszukiwania biletu lotniczego. – Jedno na pewno jest z zakończenia roku – dodałem jeszcze.
- Naprawdę wydaje się szczęśliwa. – Jej klatka piersiowa falowała szybciej z każdym słowem.
- Wszystko... w porządku...? – zapytałem ostrożnie, unosząc się powoli.
- Tak... – Wiedziałem, że nie.
- Anne...? – Ostrożnie podszedłem do niej i położyłem jej dłoń na ramieniu. – Jestem tu z tobą, tak? Wszystko w porządku.
Jej rozszerzone źrenice powoli wracały do normalnych rozmiarów. Skinęła głową, zagryzając wargi.
- Wiem, Henry – powiedziała cicho.
- Chodź, poszukamy biletów – pociągnąłem ją lekko w stronę kanapy, a ona z wiernością usiadła koło mnie.
Wiedziałem, że to nie było możliwe. Ta nagła zamiana. Jej strach i ból wciąż w niej był. Być może lepiej nad nim panowała, ale wiedziałem, że to nie mogło stać się tak nagle. Te same myśli, które wtedy pchnęły ją do próby skoku, wciąż w niej tkwiły.
Bała się. I to przez to wpadała teraz w panikę.
Podwinęła nogi pod siebie, siadając koło mnie. W myślach odnotowałem, że Colarie nigdy tego nie robiła. Zawsze siadała prosto jak modelka. Anne pewnie nawet nie zwracała na to uwagi. Zauważyłem jak dyskretnie stara wytrzeć nieco spocone ręce o spodnie. Chyba ona również zdawała sobie sprawę z tego, że omal znowu nie wpadła w taką samą panikę jak wtedy.
Przez jakiś czas szukaliśmy razem najtańszych i najszybszych lotów prosto do Francji. Nie było to wcale takie proste, ale przede wszystkim było cholernie drogie. Do Europy trzeba lecieć wielkim transatlantykiem i już to podnosiło cenę.
- Tysiąc pięćset dolarów – przeczytała Anne z ekranu komputera, gdy pojawił się na nim wynik naszych kalkulacji.
- Jeśli wylecimy jutro o dziesiątej trzydzieści to na miejscu będziemy o...
- Trzynastej trzydzieści – dokończyła za mnie, unosząc brwi. – Ach, te różnice czasu. Cholernie to dziwne.
- Tak, zakręcone – prychnąłem, wciąż wpatrując się w cenę i wszystkie szczegóły. – Czy to nie za wcześnie? Wyrobimy się w jeden dzień?
Pakowanie przed jakimś wyjazdem zazwyczaj zajmowało mi jeden dzień. Planowanie wszystkiego kolejny, a potem sprawdzanie jeszcze jeden. A to wszystko bez odrywania się od ziemi. Wyjazd z dnia na dzień? Nie umiałem sobie tego wyobrazić i już czułem strach przed czymś tak szalonym. 
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała szczerze Anne. – Masz walizkę samolotową?
- Nie, zniszczyła mi się, a ty? – Serce zaczęło bić mi szybciej. Nie, to nie było możliwe, ja taki nie jestem, nie uda się...
- Mam, łatwiej mi podróżować z walizką na kółkach. – Anne zamyśliła się. Wbrew pozorom wyglądała na bardziej spokojną niż ja. – Moglibyśmy spakować się do jednej. Teoretycznie nie zostaniemy tam długo, więc nie potrzebne nam dużo ciuchów.
- To byłby dobry pomysł – zgodziłem się, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Co jeszcze jest potrzebne do lotu? W zasadzie nic ważnego. Chyba jednak damy radę lecieć jutro. – Poczułem przypływ nadziei. Być może nie wszystko stracone... czułem, że im szybciej porozmawiam z Colarie, tym lepiej. 
- Nie powiedziałaś jeszcze rodzicom – zauważyłem szybko. Nie chciałem zabierać jej gdziekolwiek, dopóki nie miałem pewności, że ktoś o tym będzie wiedział.
- Zadzwonię do nich wieczorem – uciekła spojrzeniem przed moim wzrokiem i miałem niejasne wrażenie, że mnie oszukuje. Nie chciałem naciskać, bo naprawdę była dorosła i mogła robić, co chciała, ale... Chciałem jechać w podróż, a nie uciekać.
- Bilety musimy kupić teraz. Wieczorem decyzja będzie już podjęta i...
-...i tak nie zmienią mojego zdania. Chcę ci pomóc – powiedziała z mocą.
- Anne, proszę. – Nie mogłem znaleźć innych argumentów.
- Jak ci tak bardzo na tym zależy – westchnęła, wyciągając telefon z kieszeni jeansów. Zauważyłem, że zawsze go tam trzymała. Szybko wybrała numer i uniosła słuchawkę do ucha.
Jednak jak nie poczekała chyba ani jednego sygnału i od razu odrzuciła połączenie jak oparzona.
- Co ja ma im powiedzieć? – zapytała, a jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. - Mamo, jutro jadę do Francji. Zawieziesz mnie na lotnisko?
Przez chwilę oboje milczeliśmy, wpatrując się w siebie z pytaniem.
A potem razem wybuchliśmy głośnym śmiechem.
- Boże, to jakieś szaleństwo! – schowałem twarz w dłoniach, nie mogąc się opanować.
- Jezu, co my robimy? – Anne pokręciła głową z niedowierzaniem. – Rozumiem, że to ja jestem trochę walnięta i mogę mieć pomysły z dupy, ale ty, panie profesorze? Co to w ogóle ma znaczyć?
Czy to był żart? Czy Anne właśnie powiedziała żart?! Uśmiech sam wpłynął mi na twarz i z trudem powstrzymałem się przed uściskaniem jej.
- Nie jesteś walnięta – zaprotestowałem szybko. – A przynajmniej nie bardziej niż ja. – Trąciłem ją przyjacielsko łokciem, a ona odpowiedziała uśmiechem.
Może jej nagła zmiana nie była ogromna. Może nie była trwała i dalej bała się.
Ale dla tego uśmiechu wiedziałem, że byłbym w stanie zrobić wszystko.

A/n
Nowy rozdział na dobry początek ferii ❤
Zapraszam do zostawiania gwiazdek i komentarzy, wiele dla mnie znaczą 🌟
Trzymajcie się ciepło w te chłodne dni 💕


LET MEWhere stories live. Discover now