ROZDZIAŁ V ANNE MALLENWOOD

68 12 5
                                    

Droga dłużyła mi się okropnie. Minęły cztery godziny, pięć lat i dwa życia, zanim wreszcie dotarłam do Nowego Jorku.
Teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, stwierdzam, że moją podróż mogę podzielić na cztery etapy:
Etap I – przed wypiciem kawy. Trwał najkrócej, bo chyba tylko pół godziny, a zmęczył mnie najgorzej. Był to okres zupełnego załamania psychicznego i fizycznego, kiedy mało co zginęłam.
Etap II – szał po wypiciu kawy. Zignorowałam zupełnie wszystko, utopiłam swoje smutki w dyskotekowej muzyce i dzięki temu przetrwałam kolejne półtorej godziny.
Etap III – kolejny dół emocjonalny. Wesołe piosenki skończyły się na moim telefonie i zastąpiły je wolne ballady. Nie dałam się jednak w tym zupełnie zatracić i zdecydowałam się na napój energetyczny.
Etap IV – Energetyk był błędem i nieźle się o tym przekonałam. Moje ciśnienie osiągnęło jakiś krytyczny poziom, ale zarazem też udało mi się dojechać bezpiecznie do Nowego Jorku, więc w zasadzie nie było tak źle.
Tak czy siak, byłam dla siebie naprawdę pełna podziwu. W końcu udało mi się dojechać do celu i to na dodatek w jednym kawałku.
Brawo, Anne, jestem z ciebie dumna.
Nowy Jork to jednak okropnie wielkie miasto. Przekonałam się o tym, gdy tylko zaczęłam szukać ulicy, na której miał być szpital. Krążyłam w tę i we tę, aż poczułam się tak bezsilna, że aż łzy napłynęły mi do oczu.
Nie. Nie po to tyle się męczyłam, by teraz nie móc znaleźć jednej ulicy w tym cholernym mieście.
Wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer Lorie. Ten chłopak z niego dzwonił i teraz też powinien odebrać. Nie myliłam się.
- Halo?
- Gdzie jest ten szpital, ty kutafonie?! – wykrzyknęłam. Nie wiem, czy to byłam ja, czy przemawiało przeze mnie podwyższone ciśnienie i litry wypitej kofeiny.
- Spokojnie. – Podał szybko adres. Świetnie, teraz powinno być łatwiej.
- Zaraz tam przyjadę i własnoręcznie cię uduszę! – wykrzyknęłam ze złością. – Czy, do cholery, w Nowym Jorku zawsze są takie pieprzone korki? – zapytałam, zatrzymując się po raz kolejny. To niemożliwe, to miasto to jeden, wielki korek!
- Tak, niestety. Będziesz musiała trochę postać – powiedział, a ja zazgrzytałam ze złości zębami.
- Wyrok został odroczony. Bez odbioru – warknęłam, rozłączając się.
Po jakiś dwudziestu minutach wreszcie udało mi się podjechać pod szpital i z ulgą przekręciłam kluczyk w stacyjce. Odetchnęłam głęboko.
Zrobiłam to. Dojechałam tu.
Ogarnęło mnie wielkie zmęczenie, ale zarazem nie mogłam się teraz poddawać. Musiałam jak najszybciej spotkać się z Lorie i przekonać się, że wszystko z nią w porządku.
Wysiadłam i poczułam się okropnie mała. Przywykłam do tego, że gdy patrzę w górę, wiedzę niebo, a nie połyskujące ściany wysokich bloków. Chyba nie mogłabym tu mieszkać. Przytłaczało mnie to, więc nie podnosząc wzroku, szybkim krokiem ruszyłam do wejścia.
Znalezienie odpowiedniego oddziału zajęło mi kolejne dziesięć minut i w końcu wkroczyłam na salę.
Wreszcie zobaczyłam tego świetnego chłopaka Lorie. Muszę przyznać, że nie wyglądał źle. Nawet całkiem dobrze. Był wysoki, miał bardzo jasne, średniej długości włosy. Jego twarz była teraz jednak tak zmęczona i tak zmartwiona, że aż zrobiło mi się go żal.
Jednak nie umiałam zapanować nad swoimi emocjami, bo ja także byłam bardzo zmęczona, a jeszcze bardziej zdenerwowana, że nie umiałam się powstrzymać i po prostu dałam im upust.
  - Ty chuju pieprzony! – podeszłam do mnie gwałtownie i w ułamku sekundy wymierzyłam mu siarczystego policzka. – Miałeś się nią opiekować!
- Opanuj się, dziewczyno! – zawołał gniewnie, pocierając twarz. – To nie była moja pieprzona wina!
- Zobaczymy, co powie Lorie! – warknęłam i opadłam na krzesło obok tego, gdzie on jeszcze przed chwilą siedział, oddychając głęboko, by choć trochę się uspokoić.
Czułam na sobie jego uważny wzrok, ale ja nie miałam zamiaru obdarzyć go spojrzeniem. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu on wstał, jakby miał zamiar gdzieś pójść, ale dosłownie w tym momencie na salę wszedł lekarz, więc ja także poderwałam się z krzesła.
- Pacjentka Lorie Swallow przeszła już badanie. Wyniki są bardzo zadawalające. Wszystko jest w porządku – oznajmił, a ja poczułam jak kamień, a może nawet cała lawina, spadła mi z serca.
- Z jej głową na pewno nic nie jest, tak? – upewnił się chłopak. – Nie ma żadnej amnezji i nic jej się nie poprzestawiało, prawda?
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Dlaczego pytał akurat o to, do cholery?
- Nie, nic jej się nie poprzestawiało. – Lekarz chyba też nie do końca zrozumiał, co on miał na myśli, bo pomiędzy jego krzaczastymi brwiami pojawiła się głęboka bruzda.
- Mogę się z nią zobaczyć? – zapytał chłopak szybko.
- Pan Wellington Smith? – Lekarz spojrzał w swoje zapiski.
- Tak – potwierdził. Chyba bardzo mu na tym zależało.
- Pacjentka nie życzy sobie pana widzieć.
Och. Tego się nie spodziewałam. On chyba także. Zamrugałam zdzwiona i już otworzyłam buzię, by coś powiedzieć, ale nie zdążyłam.
Well osunął się na podłogę, a ja pisnęłam, odskakując od niego.
Boże, on chyba też był bardzo zmęczony. Lekarz zawołał do siebie pielęgniarkę i razem zabrali chłopaka na salę, podłączając go do jakiś kroplówek. Przyglądałam się temu wszystkiemu, mając jakieś nie jasne przeczucie, że Lorie chciałaby, żebym zadbała o to, by nic mu się nie stało. Chociaż nie chciała się z nim widzieć.
Musiałam się nią zobaczyć.
Chciałam wszystko wiedzieć.
Gdy tylko weszłam do sali, krzyknęłam głośno:
- Lorie!
Poczułam taką ulgę, widząc ją w jednym kawałku, że przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Przyjrzałam jej się uważnie. Na głowie miała bandaż, a lewą rękę w gipsie. Może brzmiało to głupio, ale nie wyglądała jednak źle, porównując do tego, jaka była, gdy widziałam ją po raz ostatni. Ciemne worki pod oczami, będące oznaką zmęczenia i przepracowania, teraz były ledwie widoczne. Ponad to w jej oczach było coś, czego już dawniej u niej nie widziałam.
- Och, kochanie! – Miałam wielką ochotę rzucić się jej na szyję, ale powstrzymałam się i tylko mocno ścisnęłam jej rękę. Ta szpitalna aparatura przerażała mnie i bałam się zrobić cokolwiek, byle tylko jej nie uszkodzić.
- Anne, tak się cieszę, że cię widzę! – wykrzyknęła z wielkim entuzjazmem, a ja delikatnie usiadłam na brzegu jej łóżka.
- Lorie, jak to się stało? I czy ten przystojniak na poczekalni to twój bibliofil? Boże, mam tyle pytań, a tak mało czasu! – zaczęłam mówić, wciąż czując zdenerwowanie w swoim głosie. – Wiesz, że lekarz powiedział, że mogę być tutaj tylko piętnaście minut?
- Naprawdę? – zmarszczyła brwi ze zmartwieniem.
- Tak, więc mów mi wszystko szybko! – zażądałam, może nieco zaborczo, ale naprawdę zależało mi na odpowiedzi choć na część moich pytań.
- W zasadzie nie mam dużo do opowiadania – skrzywiła się. Wyczułam, że coś jest nie w porządku. – Wczoraj spotkaliśmy się Johnem Hooning'iem. Niestety przyszła wtedy też Nell Foster, dziewczyna Well'a i... i okazało się, że oni się znają. Byli kiedyś razem i to... to strasznie długa historia. Ona wybiegł z kawiarni, Well pobiegł za nią, ale jej nie znalazł. Wróciliśmy do domu i... posprzeczaliśmy się trochę – spuściła wzrok i zaczęła bawić się kołdrą, najwyraźniej nieco zdenerwowana. – Wybiegłam z jego mieszkania. Nie wiem, gdzie miałam wtedy głowę... Nie wiem dokładnie, co było dalej...  Ostatnie, co pamiętam, to światło lamp tego samochodu...
- I zabroniłaś mu tu przychodzić? – zapytałam z lekkim wyrzutem. Przecież ten chłopak w zasadzie niczym nie zawinił. Nie rozumiałam, o co jej chodzi.
Spuściła wzrok, krzywiąc się lekko.
- Tak – mruknęła z wyraźnym smutkiem.
- Być może nie wiem wszystkiego o tej sytuacji, ale wiesz, co on tam teraz przeżywa? – zapytałam cicho, starając się spojrzeć jej w oczy.
Szybko podniosła wzrok, a jej oczy rozszerzyły się ze strachu.
- Widziałaś, jak on wygląda? Jakby nie spał przez całą noc... – ciągnęłam, przywołując sobie w pamięci jego twarz.
Widziałam wyraźnie, że ją zasmucam, ale nie chciałam, by zmarnowała szansę, jaką dawał jej los.
Dajesz, Anne, jeszcze więcej miłosnych rad!
Zagryzła wargi, jakby w końcu do niej wszystko w pełni dotarło. Najwyższy czas.
- Wiem. Ale jakoś nie mogłam inaczej – szepnęła, odwracając wzrok.
- Rozumiem cię. – powiedziałam, nadając swojemu głosowi ciepły ton. – Ale daj mu szansę, by się wytłumaczył. Ja bym tak zrobiła – prychnęłam. Dobrze, że nic nie wiedziała o mojej prawdziwej sytuacji uczuciowej. Dobrze, że prawie nic o mnie nie wiedziała. – Nigdy nie pomyślałabym, że będę dawać ci kiedykolwiek jakieś rady – dodałam jeszcze.
Wreszcie na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nikły, ale jednak.
- Dobrze, wystarczy. Pani Swallow musi odpoczywać – oznajmił lekarz, wchodząc do sali.
- Trzymaj się, Lor – powiedziałam jeszcze i ruszyłam do wyjścia, machając do niej ręką.
Wyszłam z jej pokoju i odetchnęłam głęboko, podpierając się pod boki. Świetnie.
Dowiedziałam się tego, co chciałam. Co teraz?
Ruszyłam korytarzem, podpierając się lekko o ścianę. Zmęczenie coraz bardziej dawało mi się we znaki, ale nie miałam jeszcze czasu na odpoczynek.
Postawiłam sobie za cel dowiedzenie się, co stało się z Well'em. Szybko zorientowałam się, gdzie został umieszczony i poszłam do niego. Nie wiedziałam, czy będzie chciał ze mną rozmawiać po tym, co wydarzyło się na korytarzu, ale musiałam spróbować.
- Przepraszam, mogłabym zobaczyć się z tym chłopakiem, który zemdlał za korytarzu? – zapytałam jednej z pielęgniarek.
- A kim pani dla niego jest? – zapytała, przyglądając się swojej liście na podkładce do notowania.
Siłą powstrzymałam się od przewrócenia oczami.
- Nikim, niestety, ale jestem za to przyjaciółką jego dziewczyny i bardzo zależy jej na tym, by dowiedzieć się, czy wszystko z nim w porządku – skłamałam gładko, patrząc jej w oczy.
- Dobrze, w takim razie proszę za mną – powiedziała, prowadząc mnie do kolejnej sali. Zaskakująco łatwo poszło.
Okazało się, że jeszcze śpi, więc usiadłam na łóżku na przeciwko niego, czując jak ogarnia mnie senność. Już nie miałam siły dłużej udawać, że jestem silna. Że daję radę.
Byłam smutna. Byłam zmęczona.
Tęskniłam za Ezrą, a to, jak Well martwił się o Lorie tylko to potęgowało.
Zasnęłam, bo tak bardzo potrzebowałam odpoczynku.
~~○~~
Obudziłam jeszcze bardziej zmęczona, niż byłam. Drzemki nigdy nie były dobrym pomysłem. Ponadto szpitalne łóżko wcale nie było wygodne, więc mój kark bolał mnie okropnie, tak, że nawet trudno było mi nim ruszyć. Boże.
Podniosłam się i moje spojrzenie padło na chłopaka Lorie. Cholera, zapomniałam, że on tu jest. Wciąż miał jeszcze podpiętą kroplówkę i patrzył na mnie uważnie.
- Przepraszam, jechałam tu od trzeciej w nocy – mruknęłam, żeby trochę mu się wytłumaczyć.
- Rozumiem, spokojnie – powiedział szybko, odwracając wzrok.
- Jak to się stało? – zapytałam, odzyskując nieco przytomność umysłu. Nigdy więcej drzemek.
Jego twarz przybrała umęczony wyraz, jakby w duchu liczył, że jednak go o to nie zapytam. Niedoczekanie.
- To... wydarzyło się tak szybko... Nie umiałam jej zatrzymać. Wybiegła na jezdnię i nie zauważyła tego cholernego samochodu. Nawet nie wiesz, jak bardzo czuję się winny. – Ukrył twarz w dłoniach, a ja się skrzywiłam. W zasadzie nie miałam żadnych podstaw, by go obwiniać. To Lorie dała się ponieść emocjom, a on nie mógł się spodziewać jej reakcji.
Miałam ochotę zapytać go o to, co jej dokładnie powiedział, że tak ją zdenerwował, ale poczułam, że nie jest to do końca moja sprawa.
- Nie obwiniam cię – powiedziałam cicho, a on podniósł na mnie wzrok.
- A ona? – zapytał, a ja zagryzłam wargi.
- Nie wiem – odparłam szczerze. – Ale chyba się o ciebie martwi.
W jego oczach pojawiło się coś na kształt nadziei i, sama nie wiem czemu, poczułam się przez to lepiej.
~~○~~
- Kurrwa! – zawyłam, wyskakując spod prysznica. Woda na początku była gorąca jak w saunie, a teraz dosłownie leciały na mnie kryształki lodu. Cholera!
Wiedziałam, że wynajmowanie najtańszego motelu to nie będzie dobry pomysł, ale zarazem nie miałam zamiaru wydawać tutaj wszystkich swoich pieniędzy.  Teraz ten cały Amber Motel powoli mnie wykańczał. Dobrze, że nie miałam zostać tu na długo.
Wczoraj, gdy już uporałam się z zakwaterowaniem i wróciłam ze szpitala od Lorie, zadzwoniłam do mamy i o wszystkim jej opowiedziałam. Wydawała się bardzo zmartwiona. Powiedziałam jej też, że zostanę tu na jakiś czas, bo chciałam być przy przyjaciółce. Zrozumiała, jak zawsze.
Wiedziałam jednak, kto tego nie zrozumie.
Ezra.
Nie wiedział, że rano chciałam przyjść pod jego dom, gotowa, by zabrał mnie dokądkolwiek by tylko chciał.
A ja za to wiedziałam, że na pewno nie zadzwonię, by to wytłumaczyć.
Zamiast tego wolałam czekać, aż to on zadzwoni. Było to głupie i naiwne, zdawałam sobie z tego sprawę, ale jednak chciałam w to wierzyć. Potrzebowałam tego. Wiary, że być może dla kogoś jestem ważna.
Patrzenie na to, jak Well denerwuje się o Lorie, a ona o niego, dobijało mnie, ale dzielnie nie dawałam niczego po sobie poznać. Nie chciałam, by ona wiedziała, że w moim życiu nie wszystko jest w porządku. Wiedziałam, że od razu chciałaby wiedzieć wszystko, a ja nie byłam gotowa powiedzieć o tym komukolwiek. Owszem, byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale przez ten rok oddaliłyśmy się od siebie. Ona stała się jeszcze bardziej zamknięta w sobie, a ja za to otwarłam się szerzej niż kiedykolwiek i, chociaż wcale nie było to dobre, nie miałam zamiaru niczego zmieniać.
Dostrzegłam też jeszcze to, że teraz też zmieniła się nieco. On ją zmienił. Śmiała się częściej, rumieniła się uroczo za każdym razem, gdy zaczynała o nim mówić.
A ja przez to czułam się tu jak piąte koło u wozu. Jakby weszła w środek jakiejś romantycznej historii, zupełnie niepotrzebna. Z jednej strony chciałam być przy niej, bo czułam, że Lorie tego chce, ale...
To już nie była moja rola.
Teraz to Well miał być przy niej.
- Widziałam go dzisiaj przed szpitalem – powiedziałam, gdy spotkałyśmy się następnego dnia.
- Naprawdę? – zapytała Lorie, podnosząc się nieco na łóżku.
- Aha – potwierdziłam, przeglądając po raz kolejny jej wyniki.
- Czego tam szukasz? – zapytała, marszcząc brwi.
- Nie, niczego, nie przejmuj się. To tylko skrzywienie zawodowe – mruknęłam zgodnie z prawdą. Wolałam sama się upewnić, czy wszystko w porządku niż ufać tym lekarzom.
Parsknęła śmiechem.
- Jeszcze nie jesteś lekarzem – zaśmiała się, opadając na łóżko.
- Jeszcze – potwierdziłam, odkładając kartkę na mały stoliczek koło jej łóżka. – Czemu nie pozwolisz mu tu przyjść? – zapytałam, kątem oka dostrzegając, jak się krzywi.
- Sama nie wiem – westchnęła, a ja posłałam jej uśmiech.
- Rozumiem cię – powiedziałam, ściskając jej rękę. Czyżby oznaczało to, że nie chce z nim być? – Czyli kończysz swoją nowojorską przygodę?
Oparła ciężko głowę o łóżko, uciekając wzrokiem w bok.
- Najwyraźniej – westchnęła ze smutkiem.
- Hej – trąciłam ją łokciem. – Wcale nie musisz się poddawać. Zawalcz o niego. To chyba nie byłoby zresztą takie trudne.
- Jasne... – mruknęła, nie patrząc na mnie. – Ja go już nie obchodzę...
- Dziewczyno, on waruje przed szpitalem jak pies, a ty myślisz, że go nie obchodzisz?! Gdzie ty masz oczy? – wykrzyknęłam gniewnie, przyglądając się jej tak, jakby była nic nierozumiejącym dzieckiem.
- To nie jest takie proste...
- Miłość nie jest prosta – powiedziałam  trochę za szybko, zanim zdążyłam pomyśleć.
Lorie uniosła na mnie wzrok.
- Mówisz to z autopsji czy tak po prostu? – zapytała, unosząc brew i tym razem to ja odwróciłam wzrok, zanim zdążyłam się nad tym zastanowić. – Czy ja o czymś nie wiem, An?
- Zgłupiałaś?! Czy ja wyglądam na osobę, która mogłaby mieć jakieś doświadczenia z miłością? – parsknęłam ze złością. – Moje wszystkie „związki” – nakreśliłam cudzysłów w powietrzu – opierały się tylko na seksie.
- Przesadzasz – stwierdziła. – Przecież tak się chyba nawet nie da...
- A próbowałaś? – zapytałam podchwytliwe. Oczywiście pokręciła przecząco głową. – No właśnie.
- To co powinnam zrobić? – spojrzała na mnie niemal błagalnie, a ja przewróciłam oczami.
- Przestań go unikać, do cholery! – powiedziałam stanowczo.
- Wiem. Ja chyba nie umiałabym go unikać – westchnęła ciężko, a ja przyglądałam jej się przez chwilę, a potem odwróciłam wzrok.
Kochała go.
~~○~~
Wysiadłam z taksówki, która podwiozła mnie pod szpitalny budynek. Przez te wszystkie cholerne korki zrezygnowałam z jazdy samochodem, bo zdecydowanie się to nie opłacało. Dzisiaj Lorie miała opuścić szpital, więc musiałam być przy niej. Zaplanowałam już prawie wszystko – najpierw pojedziemy do mojego cudownego motelu, a rano pojedziemy do domu.
Wrócę do domu, ale nie będzie tam Ezry. Będę sama, ale za to z Lorie, tęskniącą za swoim chłopakiem i tym, co mogła tu przeżyć.
Boże. Nie chciałam tego. Nie chciałam tego dla niej. Czułam, że będę musiała interweniować.
Zauważyłam Well'a stojącego przy swoim samochodzie i najwyraźniej czekającego na Lorie, więc postanowiłam do niego podejść.
- Wiesz, że moja koleżanka wcale nie życzy sobie ciebie widzieć? – zapytałam, jak gdyby nigdy nic opierając się koło niego.
- Wiem, ale twoja koleżanka też nie zdaje sobie sprawy, co jest dla niej dobre – powiedział spokojnie, nie spuszczając wzroku z drzwi szpitalnych.
- Czyżby? – uniosłam brew. Podobał mi się ten koleś. Miał dobre nastawienie.
- Tak. Przecież u mnie będzie jej lepiej niż w jakimś tanim hotelu – powiedział, przygryzając wargę.
- Nie każdy ma tyle pieniędzy, żeby wynajmować pokój w pięciogwiazdkowym hotelu w Nowym Jorku! – fuknęłam, nieco oburzona. Okay, nie do końca podobało mi się jego nastawienie.
- Mówiłem przecież, że możesz się u mnie zatrzymać. – Nie dał się wybić ze spokoju.
Kurde, ten facet był jakiś zjebany pod względem gościnności. Czy rodzice go nie nauczyli, że nie można zapraszać przypadkowych ludzi do swojego domu tak po prostu?!
- Wolę tanie motele – warknęłam.
- Rozumiem – odparł, po czym założył ręce na piersi i westchnął. – A tak na poważnie, denerwuje się na mnie jeszcze?
- Tak – potwierdziłam i uznałam, że najwyższy czas zakończyć tę rozmowę i wyciągnąć moją przyjaciółkę z tego bagna.
- Anne, powiedz mi prawdę. – W jego głosie usłyszałam niemal błagalną nutę. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Ja zawsze jestem poważna – powiedziałam, naśladując jego poważny ton.
Wyniki Lorie już były w porządku (sama to sprawdziłam) i nareszcie mogła wyjść. Bardzo się z tego cieszyłam, bo oznaczało to, że jej urazy nie były aż tak poważne.
Zauważyłam ją na recepcji i podeszłam do niej z uśmiechem.
- Hej, Lorie! – zawołałam.
- Hej! – odwróciła się do mnie z uśmiechem na twarzy, a jej szare oczy pozostały bez wyrazu. Nie mogłam się zbytnio temu dziwić. 
- Kochaś na ciebie czeka przed szpitalem – oznajmiłam, poruszając znacząco brwiami.
- Naprawdę? Przyjechał tu? – zapytała, krzywiąc się lekko, ale zrozumiałam, że było to spowodowane bólem fizycznym, a nie reakcją na moje słowa.
- Tak. A ty powinnaś to docenić i grzecznie z nim pojechać – powiedziałam z przekonaniem. – Doceń to, że w końcu jesteś dla kogoś najważniejsza.
Nic na to nie odpowiedziała, czekając ma swój wypis. Kiedy w końcu go dostała, mogłyśmy opuścić szpital. Wyszłyśmy i od razu dostrzegłam Well'a, który zaczął machać w naszym kierunku, jakby obawiał się, że możemy go przeoczyć. Pomogłam Lorie podejść pod jego samochód. Wtedy zorientowałam się, że chyba zostawiłam telefon na ladzie przy recepcji. Zaklęłam pod nosem i powiedziałam Lorie, że muszę się wrócić. 
W zasadzie, pomyślałam, może nie była to zła decyzja, by dać tym dwóm trochę czasu na osobności. Niech w spokoju wytłumaczą sobie, jak bardzo za sobą tęsknili, i że już nie mogą bez siebie żyć i tak dalej.
Rzuciłam krótkie spojrzenie na wyświetlacz telefonu i na moment przystanęłam. Dostrzegłam na nim informację, że Ezra Phinnings dodał zdjęcie na Instagram. Tak, miałam włączone powiadomienie o jego postach. Nie, nie wiem czemu.
Zagryzłam wargi. Czułam silną pokusę, by sprawdzić, czym mój przyjaciel zechciał podzielić się ze światem. Ale z drugiej strony wiedziałam, że jego widok może mi sprawić okropny ból.
Ruszyłam w stronę samochodu, bijąc się z myślami.
Jakie zdjęcie mógł zresztą wstawić? Nic nie zaszkodzi, jak to sprawdzę. Kliknęłam odpowiednią ikonkę i wsiadłam do samochodu, mówiąc głośno:
- Nasz hotel jest na ulicy... – zaczęłam, ale niespodziewanie Well mi przerwał.
- Zabieram Lorie do mojego domu. Musi teraz odpocząć i nie wyobrażam sobie, by było to możliwe w jakimś kiepskim hotelu – oznajmił twardo.
- Jakim znowu kiepskim hotelu?! – wykrzywiłam się ze złością i dosłownie w tym samym momencie zdjęcie na telefonie się załadowało. Szybko wygasiłam ekran, gdy tylko je zobaczyłam, a serce podeszło mi do gardła. Kurwa. – Myślisz, że nie mam pieniędzy na porządny hotel? – kontynuowałam, by zamaskować zdenerwowanie. Czy do niego naprawdę nic nie docierało?!
- Nie miałem tego na myśli... – zaczął, a ja z satysfakcją przyjęłam fakt, że chce mi się wytłumaczyć. – Po prostu uważam, że w moim domu będzie jej lepiej i...
- Może ja zdecyduję, gdzie będzie mi lepiej? – przerwała ze złością Lorie, a ja spojrzałam na nią ze zdziwieniem. – Jestem tu, jakbyście zdążyli zapomnieć.
- Przepraszam, Lorie... – mruknęłam, przewracając niezauważalnie oczami. – On ma rację. Powinnaś teraz odpoczywać.
Lorie uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością, co znowu miałam ochotę skwitować przewróceniem oczami, powstrzymałam się przed tym jednak.
- Masz rację. Dziękuję, Well – powiedziała, a ja dostrzegłam triumfalny uśmiech na twarzy Well'a w tylnym lusterku.
- Dobra, amorki, ale ja wracam do mojego taniego hotelu – oznajmiłam twardo. Drżącymi rękami schowałam telefon do tylnej kieszeni spodni. Później się tym zajmę, postanowiłam.
- Coś się stało? – spytała Lorie, przyglądając mi się uważnie. Niech to, nie doceniłam tego, jak dobrze mnie zna.
- Nie, czemu pytasz? – przybrałam swobodną pozycję, a jej wzrok powędrował do kieszeni moich jeansów, jakby jeszcze miała zamiar o coś zapytać, ale w końcu potrząsnęła tylko głową.
- Tak jakoś... – uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam gest.
Well zawiózł mnie pod adres, który mu podałam. Wysiadając z auta, uściskałam delikatnie Lorie, by nie sprawić jej jeszcze dodatkowego bólu i powiedziałam:
- Wpadnę do ciebie jutro, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. – Posłałam groźne spojrzenie w kierunku Well'a, który udał, że niczego nie zauważył.
- Do zobaczenie! – pomachała mi Lorie, oddalając się. Przez chwilę jeszcze przyglądałam się, jak ich samochód wnika w kolejny korek, po czym ruszyłam do mojego małego pokoju. Nagle doceniłam jego mały rozmiar, ciesząc się, że jest dzięki temu bardziej przytulny.
Usiadłam na twardym łóżku i wyciągnęłam telefon. Musiałam to zobaczyć po raz drugi. Może mi się tylko przewidziało, może na tym zdjęciu był ktoś inny...
Odblokowałam ekran i po raz drugi spojrzałam na zdjęcie.
Kurwa.
Wcale mi się nie przewidziało.
Cholera.
Na zdjęciu Ezra stał obok wysokiej blondynki, idealnej dziewczyny, cudu Factoryville – Megane Colner.
Studiowała na sąsiednim kierunku, w budynku obok mojego uniwersytetu. Dobrze wiedziałam, że miała oko na Ezrę odkąd spotkali się po raz pierwszy na imprezie na początku roku. Nie przeszkadzało mi to, w końcu nie byliśmy przecież w żadnym związku. W zasadzie to czy ma inną dziewczynę oprócz mnie było dla mnie zupełnie obojętne, byle tylko nie zabroniła mu się ze mną spotykać, bo naprawdę ceniłam go jako przyjaciela.
Ale teraz zazdrość przeszła moje serce jak strzała nasączona trucizną.
Nie pojechał ze mną, to znalazł sobie innego towarzysza. Mogłam to przewidzieć.
Teraz to ją przedstawi swoim rodzicom. To z nią spędzi weekend sam na sam.
Brawo, Anne. Tego chciałaś, prawda?
Wstałam gwałtownie. Nie czas teraz na smutki i ckliwe rozważania.
Ezra jest szczęśliwy beze mnie? Niech zobaczy sam, że ja także to potrafię.
Szybko zebrałam się, odnalazłam na Internecie odpowiednie połączenie metrem, które miało mnie zawieźć do miejsca, z którego odpływał prom do Statui Wolności. Gdzie może być lepiej niż właśnie tam?
Nigdy nie lubiłam komunikacji miejskiej. Dlatego tak szybko zdecydowałam się na zdawanie prawa jazdy. Droga była trochę mozolna, a metro pełne ludzi, ale dałam radę. W końcu miałam swój cel.
Wsiadłam na pierwszy statek, który miał mnie zawieźć na małą wysepkę, na której znajdowała się statua. Było tam mnóstwo turystów z całego świata, w końcu był środek lata. Rodziny z dziećmi od razu zajęły wszystkie miejsca siedzące, więc podeszłam do burty i oparłam się o nią. Był upalny dzień, więc wiatr wiejący od rzeki przyjemnie chłodził mi twarz.
Tak, tego dnia nic nie mogło mi zepsuć. A już na pewno nie ktoś taki jak Ezra Phinnings.
Gdy wreszcie dopłynęliśmy na miejsce, szybko opuściłam prom, by jak najprędzej dostać się przed mój cel i zrobić sobie z nim piękne zdjęcie, takie, którego Ezra bardzo, bardzo będzie mi zazdrościł.
Statua Wolności była fascynująca. Jej wielkość trochę mnie przerażała, ale było to jakieś dobre przerażenie. Poczułam coś na kształt szacunku. Brawo Francjo, że udało ci się stworzyć coś takiego. Brawo Ameryko, że przyjęłaś taki dar. Brawo Anne, że zdecydowałaś się tutaj wybrać.
Znalazłam miejsca, z którego najlepiej było ją widać i przygotowałam się do zrobienia zdjęcia. W duchu podziękowałam sobie, że rano pamiętałam o pomalowaniu ust szminką i zrobieniu sobie makijażu. Musiałam przecież wyglądać dobrze.
Uniosłam telefon, gotowana do zrobienia idealnego selfie, gdy nagle się zawahałam.
Byłam sama. To na pewno nie zrobi wrażenie na Ezrie. Musiałam znaleźć sobie towarzysza.
Rozejrzałam się wokół siebie, szukając partnera idealnego. Oczywiście, tak jajksię spodziewałam, było tu pełno młodych, przystojnych młodzieńców, ubranych jak na typowych Amerykanów przystało. Bogate dzieciaki ze swoimi dziewczynami, sztuczniejszymi od hollywoodzkich aktorek.
Od razu wiedziałam, że nie mam szans, ale nie miałam zamiaru się poddać, w końcu wciąż miałam swój cel. Zwątpienie nie było moją cechą.
Nagle dostrzegłam znajomą twarz.
Przyglądałam mu się przez chwilę, żeby przypomnieć sobie, skąd go kojarzę i wtedy to do mnie dotarło. Chłopak ze stacji! O Boże, co on tu robił? Odwróciłam głowę, by nie dostrzegł, że mu się przyglądam. Spojrzałam na niego kątem oka i zauważyłam, że nie jest sam. Obok niego stał jakiś średniego wzrostu chłopak. Miał krótkie, kręcone ciemne włosy i ciemną karnację, przez co przyszło mi na myśl, że być może jest z Włoch albo Hiszpanii. Ponadto biła od niego jakaś niesamowita energia, jakiś egzotyczny blask. Chłopak ze stacji też wyglądał lepiej niż wtedy, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Ubrany był w koszulę w czerwono-czarną kratę i stał w nonszalanckiej pozie obok swojego towarzysza.
Tylko gdzie się podział drugi chłopak, ten, z którym się pokłócił? Najwyraźniej nie posłuchał mojej rady. Nie dziwiło mnie to zbytnio, sama pewnie też nie słuchałaby, przypadkowej osoby spotkanej na stacji. Postanowiłam na razie nad tym nie zastanawiać i zacząć działać.
Poczekałam jeszcze chwilę, aż Włoch oddalił się, prawdopodobnie kupić hot-dogi w małej budce znajdującej się nieopodal, i ruszyłam w stronę chłopaka.
- Znowu się spotykamy, to chyba nie przypadek? – zagadnęłam wesoło, a on aż podskoczył na dźwięk mojego głosu.
Zamrugał szybko, jakby usiłował sobie przypomnieć, kim jestem. Po chwilo chyba to do niego dotarło, bo jego oczy rozszerzyły się.
- Dziewczyna ze stacji? – zapytał ze zdziwieniem. Och, czyli nie tylko ja mu dałam taki przydomek.
- We własnej osobie – uśmiechnęłam się i już miałam go zaprosić do zdjęcia, gdy nagle spojrzał na mnie ze strachem.
- Czego ode mnie chcesz? – zapytał szorstko, odsuwając się o krok z zadziorną miną.
- Niczego – powiedziałam szybko, po czym jednak się zawahałam. – W zasadzie jednak jest jedna rzecz – zrobisz sobie ze mną zdjęcie na tle zielonej? – skinęłam głową w kierunku Statui Wolności.
- Co?! Po co ci to? – zdziwił się, marszcząc brwi.
- Zdjęcie. No co, nie tylko ty masz zrąbane życie miłosne – przewróciłam oczami, wynajmując telefon. – To jak?
- Ale po co? – Nie rozumiał. Nie dziwiłam się temu zbytnio.
- Koleś, którego prawdopodobnie kocham, wstawił zdjęcie z największą laską na roku. Muszę się zemścić. – Zabrzmiało to cholernie płytko, ale nie zważałam na to.
- Zemścić? Ile ty masz lat, pięć? – prychnął, a ja poczułam gniew.
- Nic nie rozumiesz, do cholery... – mruknęłam i już chciałam odejść, szukać kogoś bardziej chętnego do pomocy, gdy nagle chłopak zawołał za mną:
- Czekaj, pomogę ci. Jeśli sądzisz, że to coś da.
Ucieszyłam się i szybko do niego podeszłam i uniosłam telefon do zdjęcia.
- Uśmiech, tylko szczery – poprosiłam i szybko zrobiłam zdjęcie.
Przyjrzałam mu się, oceniając efekt. Chłopak uśmiechał się, ale nie wyglądało to przekonująco. A już na pewno nie tak, jakbyśmy byli tu razem. Skrzywiłam się.
- Cos nie tak? – zaniepokoił się mój model, a ja nie miałam zamiaru owijać w bawełnę i powiedziałam wprost:
- Musisz mnie objąć.
- CO?! – wykrzyknął i, jak na złość, odsunął się. Cholera, cóż za człowiek.
- To zdjęcie ma wzbudzić zazdrość. Czy to w tobie wzbudza zazdrość? – zapytałam, unosząc telefon z grymasem na twarzy.
Zmarszczył brwi, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Okay, masz rację – powiedział, przysuwając się z powrotem. Objął mnie, bardzo nieśmiało, ale jednak zawsze, i w końcu udało mi się zrobić zdjęcie idealne.
- Dzięki – uśmiechnęłam się do niego, a on tylko wzruszył ramionami.
- Drobiazg – powiedział, unosząc kąciki ust. – I tak byłem ci winny przysługę. Teraz ja ci dam radę. Związek zbudowany na zazdrości nie ma żadnych podstaw, by istnieć.
Zrozumiałam, że ma na myśli sytuację na stacji. Uniosłam brew, ale nie chciałam pytać o nic więcej, no może poza jedną rzeczą.
- Jak masz na imię?
- Jack – odparł, dostrzegając, że jego kolega się zbliża. Zrozumiałam, że powinnam jak najszybciej się ewakuować, więc pomachałam mu i już miałam iść, gdy zapytał jeszcze – A ty?
- Anne. Anne Mallenwood – powiedziałam, znikające w tłumie.
Miałam swoje zdjęcie, jednak wcale nie czułam się lepiej. Wręcz przeciwnie.
Miałam ochotę je usunąć. Cała energia poranka mnie opuściła i powolnym krokiem wsiadłam na prom. Spojrzałam z nostalgią w ciemną toń wody. Ezra był ze swoją kolejną dziewczyną u swoich rodziców. I nie byłam to ja, choć miałam okazję.
Schowałam telefon do torby. Nie chciałam już wywoływać u niego zazdrości. Nie chciałam, by to zdjęcie w jakikolwiek sposób go zasmuciło.
Kochałam go. Mimo wszystko. I chciałam, by był szczęśliwy. Wiedziałam, że jest to możliwe tylko beze mnie.

A/n
Zapraszam do zostawiania gwiazdek i komentarzy ❤

LET MEWhere stories live. Discover now