ROZDZIAŁ XIII ANNE MALENWOOD

42 12 7
                                    

Hotel Shertaton.
Nazwa górowała nade mną, a ja czułam rosnącą gulę w gardle.
Czy znajdę go tam? Co mu powiem? Czy na mnie... czeka?
Tysiące pytań, a odpowiedź czekała za szklanymi drzwiami.
- Czyli po prostu tam wejdziemy i zapytamy się, czy on tam mieszka? – zapytałam Henry'ego, jakby on mógł wiedzieć, co najlepiej robić w takiej sytuacji.
- Dalej jestem zdania, że prościej byłoby zadzwonić – powiedział, wybijając ręce w kieszenie. Na jego twarzy malował się niepewny wyraz.
- Och, przestań. Nie mogę do niego zadzwonić, muszę to załatwić... osobiście – mruknęłam i ruszyłam przed siebie. W drzwiach zapytałam jeszcze  – Myślisz, że mi powiedzą, gdzie on jest zameldowany?
- Szczerze wątpię – Henry zagryzł wargę .
Wnętrze hotelu było bardzo wytworne; zapach bogactwa i przepychu był aż nadto wyczuwalny. Skrzywiłam się, a Henry szturchnął mnie w ramię.
- Nie pokazuj strachu, one go wyczuwają!
- Kogo masz na myśli? – zapytałam, z trudem hamując wybuch śmiechu. Wydawało mi się to bardzo nie na miejscu. Nie chciałam się zbłaźnić.
- Recepcjonistki. Musisz być pewna siebie. A jakby coś szło nie tak, to udawaj głupią.
Okay, czyli jednak myliłam się. Henry wiedział, jak zachować się w takiej sytuacji.
Wyprostowałam się i pozostała drogę do długiej lady recepcji pokonaliśmy nadzwyczajnie pewnie. Miałam tylko nadzieję, że wyglądało to w miarę naturalnie i swobodnie, a nie jakbyśmy maszerowali niczym żołnierze.
- Dzień dobry – powiedziałam głośno, pochylając się nad ladą. Starałam się opanować nerwowe drżenie głosu.
- Dzień dobry – odparła bardzo miłym tonem kobieta, odrywając wzrok od ekranu monitora. – W czym mogę pomóc?
- Jest taka jedna sprawa – zaśmiałam się sztucznie, ale bynajmniej to tak nie zabrzmiało. Kiedy trzeba było, umiałam grać idiotkę, miałam w tym duże doświadczenie. – Mój chłopak zatrzymał się tutaj, ale nie powiedział mi, w którym pokoju. Ale nie mogę do niego zadzwonić, bo – nachyliłam się w jej stronę, jakbym chciała powierzyć jej ważny sekret – chcę zrobić mu niespodziankę.
W tym momencie w oczach kobiety pojawił się cień podejrzenia, a ja poczułam, że to nie będzie taki proste.
- Przykro mi, ale nie mogę... – zaczęła, ale szybko jej przerwałam.
- Och, musi mnie pani zrozumieć! – jęknęłam i dostrzegłam, jak jej spojrzenie prześlizgnęło się po Henry’m stojącym za mną. Cholera, mogłam go poprosić, by jednak został na zewnątrz... – To da mnie naprawdę ważne!
- Wie pani... No dobrze – westchnęła, krzywiąc się lekko. – Proszę podać nazwisko.
Uśmiechnęłam się z triumfem.
- Ezra Phinnings.
Kątem oka dostrzegłam uśmiech Henry'ego, więc sugestywnie nadepnęłam mu na nogę.
- Pokój 205. Miłej niespodzianki – uśmiechnęła się do mnie. Niesamowicie miła kobieta. Zresztą, żeby dostać pracę w takim miejscu nie można było zachowywać się inaczej.
- Dziękuję pani bardzo! – zawołałam, odwracając się i kierując w stronę szeregu wind po lewej stronie.
- Już wiem, dlaczego oczekiwałaś, że będę mieć na imię Gorgio – mruknął Henry, opierając się o windę.
- Daj spokój, Ezra to normalne imię – ofuknęłam go, wciskając złoty guzik. Zaczęłam się powoli obawiać tego spotkania.
Cholera, nie tylko obawiać. Byłam już naprawdę mocno zdenerwowana. Poczułam nawet jak pocą mi się ręce.
- Pewnie, takie nowoczesne. Mam iść z tobą? – zapytał, gdy drzwi windy rozsunęły się i pojawił się w nich boy hotelowy. Na jego twarzy widziałam troskę, ale wiedziałam, że tę drogę muszę już pokonać sama.
- Dziękuję, ale myślę, że dam radę – uśmiechnęłam się. Byłam mu naprawdę wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobił.
- Powiedzenia! – Znowu wsunął ręce do kieszeni i tyłem zaczął oddalać się w stronę wyjścia, a ja wsiadłam do windy.
- Które piętro, proszę pani? – zapytał chłopak o ciemnej karnacji.
- To, na którym jest pokój 205 – zaśmiałam się nerwowo.
- Jak sobie pani życzy – powiedział, uśmiechając się i wciskając odpowiedni przycisk na długiej tablicy po lewej stronie.
Skąd Ezra wziął pieniądze, by wynająć pokój w takim hotelu? Nie mogłam znaleźć odpowiedzi na to pytanie, a w jego działaniu na próżno szukałam sensu. No cóż, będę musiała go o to zapytać.
Kiedy mi już wybaczy.
Jeśli mi wybaczy.
Odetchnęłam głęboko, uspakajając oddech.
Poczułam wibrację telefonu i wyciągnęłam go z kieszeni. Zobaczyłam na wyświetlaczu nową wiadomość od Lorie. O Boże, dlaczego teraz? Nie mogłam z nią rozmawiać, bo niby co jej miałam powiedzieć? Dobrze, że nie zadzwoniła, bo w wiadomościach o wiele łatwiej było udawać.
Jak tam w Filadelfii? Dotarłaś już?
Szybko wystukałam odpowiedź.
Tak, jestem już na miejscu. Wszystko w porządku ;-)
Już chciałam schować telefon z powrotem do kieszeni, kiedy przyszła znowu nowa wiadomość.
I jak tam?
Zagryzłam wargę i szybko odpisałam:
Dostałam się na uniwersytet.
W zasadzie nie byłam pewna, dlaczego tak jej napisałam, ale po prostu chciałam jej to przekazać, nawet jeśli nie do końca było to prawdą.
Naprawdę?! GRATULUJĘ!!!
Uśmiechnęłam się do siebie. Cała Lorie. Miałam wrażenie, że przez telefon widzę jej radosną minę.
Już nie mogę się doczekać początku semestru! Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem xD
Tak, kłamanie przez wiadomości było cholernie proste. Być może po części naprawdę nie mogłam się doczekać nowego roku, ale... Nie byłam tego do końca pewna. Tyle nowych rzeczy, nowych wyzwań...
Cieszę się i jeszcze raz Ci gratuluję!!!
Nie chciałam jej martwić tym, że coś u mnie może być nie w porządku. Wiedziałam, że ma mnóstwo swoich problemów.
Bierz tego swojego bogatego chłopaka i przyjeżdżaj tu! Mam dość tej francuskiej damulki!
Okay, to akurat nie było kłamstwo.
Jasne, że przyjedziemy! Odezwę się później, bo zaraz zaczyna się nasza impreza
Ach, a więc ma jakąś imprezę? Nowojorskie powietrze naprawdę dobrze na nią działało. I nowojorscy chłopcy.
Jasne, trzymaj się
xoxo
Drzwi rozsunęły się i w tym momencie w pełni pojęłam, że nadszedł czas, by się z nim spotkać.
- Dziękuję bardzo – wymamrotałam, wychodząc na długi korytarz wyłożony miękkim, czerwonym dywanem z drobnymi, złotymi znaczkami.
- Drugie drzwi po lewej – poinstruował mnie jeszcze boy hotelowy. Najwyraźniej moje zagubienie było nad wyraz widoczne.
Moja pewność siebie wyparowała w momencie, gdy opuścił mnie Henry. Znowu poczułam się samotna i zagubiona.
Ale jeszcze tylko chwila...
Stanęłam przed drzwiami z dużymi, złotymi cyframi 205 wypisanymi na ozdobnym pismem.
Uniosłam rękę i zapukałam.
Odpowiedziała mi jednak tylko cisza.
No tak, mogłam się tego spodziewać, że o tej porze mogę go tu nie zastać i...
Nagle drzwi uchyliły się i zrozumiałam, że prawdopodobnie cały czas były otwarte.
Poczułam nieprzyjemny dreszcz i w jednej chwili zalała mnie fala niepokoju.
Nie zamknął drzwi...? Ale... dlaczego?
Moje serce przyspieszyło gwałtownie i pchnęłam drzwi.
W pokoju panował półmrok. Rozejrzałam się wokoło, czekając, aż moje oczy przywykną do ciemniejszego światła. Zasłony były zaciągnięte.
Pierwszym, co zobaczyłam, było to, że dywan ma w tym pokoju inną barwę.
Ciemniejszą.
Bardziej intensywną.
Szkarłatną.
Coś pchało mnie do przodu. Nie mogłam się zatrzymać, po prostu minęłam łóżko i...
...i wtedy to zobaczyłam.
Zobaczyłam.
Zobaczyłam.
Leżał tam.
Ezra, mój Ezra.
Leżał na podłodze, bez ruchu, ze swoimi niebiesko-zielonymi oczami utkwionymi w suficie, a nie we mnie, już nigdy nie we mnie.
Jego przedramię pokryte było chaotyczną siatką przecinających się, głębokich nacięć, jakby wykonywał je w gniewie, złości, bólu. Drugą ręką ściskał kawałek szkła. Przelotnie dotarło do mnie, że są to kawałki lustra, które musiało wisieć nad łóżkiem.
Osunęłam się na kolana, czując jak moja dusza również upada na podłogę.
I
  R
      O
           Z
               B
                    I
                       J
                          A
                                     S
                                         I
                                              Ę
                                                     N
                                                        A
                                                                  T
                                                                       Y
                                                                           S
                                                                                I
                                                                                    Ą
                                                                                       C
                                                                                           E
                       M
                                  A
                                      Ł
                                              Y
                                                     C
                                                           H
                       K
A
                           W                                                
A
                 Ł
E
                          C                                                      
Z
              K
Ó
                      W.                                                           

LET MEWhere stories live. Discover now