ROZDZIAŁ XI ANNE MALLENWOOD

63 12 4
                                    

To wszystko było takie niemożliwe. W jednej chwili wydawał się zaskoczony moim widokiem, w drugiej już normalnie mnie gościł.
A chwilę potem pomagałam mu robić lasagne dla jego dziewczyny.
Przepraszam, dla narzeczonej.
Chyba oszalałam. Nie powinnam wtrącać się w takie rzeczy, przecież to zupełnie nie moja sprawa.
Ale czy nie stwierdziłam tego już dawno?
Te wszystkie myśli przemykały mi przez głowę, gdy stałam koło piecyka, wpatrując się w smakowicie wyglądającą lasagne w piekarniku.
- Może raczej powinnaś pomyśleć o karierze kucharza, signora – powiedział, po raz pierwszy zdradzając swoje prawdziwe pochodzenie. Postanowiłam wykorzystać okazję i zapytać:
- Nie pochodzisz stąd, prawda? – Spojrzałam na niego kątem oka, by zobaczyć jego reakcję. Nie chciałam wchodzić na jakieś nieprzyjemne tematy, w końcu byłam tylko gościem.
- Nie – potwierdził, ale, na szczęście, nie skrzywił się ani nie sprawiał wrażenia oburzonego moim pytaniem. – Moi rodzice pochodzą z Meksyku. Wyjechali stamtąd, gdy mama była w ciąży. Niestety w Ameryce mój ojczulek poczuł zew wolności i postanowił dać nogę, zostawiając mamę w ostatnim miesiącu ciąży. Nigdy go nie poznałem, ale, przysięgam, gdym kiedyś go spotkał to... – zawahał się, po czym tylko pokręcił głową. Przez cały czas uważnie mu się przyglądałam i teraz najwyraźniej dopiero to do niego dotarło. Zaśmiał się, zakładając ręce na piersi. – W każdym razie po nim został mi tylko hiszpański i umiejętność szybkiej nauki języków.
- Zawsze coś – mruknęłam. – Moi rodzice też są rozwiedzeni, ale mama dopilnowała tego, by ojciec płacił alimenty. Nie spotykamy się za często, ale, z tego co wiem, nie ma nowej rodziny.
- Przynajmniej coś o nim wiesz. Ja nawet nie jestem pewien, czy żyje. Ale tak naprawdę i tak mam to gdzieś, więc nie żałuję – westchnął. Nie umiałam rozgryźć, co znaczy to westchnięcie. Chciałby znać dokładną tożsamość swojego ojca czy naprawdę mu na tym nie zależało? Jego stoicki spokój zaczynał mi intrygować.
- To dobrze. Najlepiej zapomnieć o złej przeszłości – powiedziałam i dostrzegłam lekką zmianę na jego twarzy.
- Tak, najlepiej – potwierdził, uciekając wzrokiem. Postanowiłam zapamiętać, by pytania o przeszłość ograniczyć do minimum i zapytałam szybko:
- Twoja narzeczona też się mnie nie spodziewa, prawda?
- Nie, ale na pewno nie będzie miała nic przeciwko. Pochodzi z Francji, ma na imię Colarie. – W jego oczach dostrzegłam pewnego rodzaju rozmarzenie, gdy zaczął o niej mówić. Czyżbym wreszcie trafiła na ślad prawdziwej miłości? – Na pewno się zaprzyjaźnicie.
Na pewno.
- Ach, właśnie. Ile masz w planach się zatrzymać w Filadelfii? – zapytał ponownie.
No tak, gdybym tylko to wiedziała.
- W Filadelfii dość długo, u was ile tylko mi pozwolicie. Mogę się zwinąć nawet jutro, naprawdę – dodałam szybko, bo nie chciałam się narzucać.
Mimowolnie porównywałam go w myślach do Valerie. Widać było, że ona ma doświadczenie w przyjmowaniu gości, a jego jakby ta cała sytuacja wciąż jeszcze krępowała. Ona od razu potraktowała mnie jak przyjaciółkę, on jakby starał się nasz kontakt ograniczyć do jakiegoś formalnego podłoża.
A mi pozostało się do tego wszystkiego dostosować.
Na szczęście nigdy nie miałam z tym problemu.
Teraz musiałam tylko przekonać się, kim jest tak naprawdę mój smok. Od zawsze lubiłam rozgryzać w ten sposób ludzi. Nigdy nie wiązałam jednak swojej przyszłości z psychologią, ale może właśnie przez to powinnam się tym zainteresować?
Akurat gdy zaczęliśmy rozmawiać z Henry'm na jakiś błahy temat, rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Mnie on w ogóle nie zdenerwował, ale za to chłopak z wrażenia aż upuścił łyżkę. Schylił się po niej, a gdy wstawał, uderzył głową o blat.
- Och! Nic ci nie jest?! – pisnęłam, szybko osuwając się na kolana, by znaleźć się z nim twarzą w twarz.
Niestety wyszło mi to za dobrze, bo znalazłam się centralnie przed jego twarzą.
Szybko cofnęłam głowę, śmiejąc się pod nosem.
- Wszystko w porządku? – zapytałam, delikatnie dotykając jego głowy, by własnoręcznie to sprawdzić.
- Tak – wykrztusił z siebie z lekkim trudem, po czym szybko odsunął się i powiedział – Pójdę otworzyć drzwi.
Podniosłam się z klęczek i przeczesałam włosy ręką. Chciałam zrobić dobre wrażenie na tej Francuzce, żeby przynajmniej pozwoliła mi zostać na tę jedną noc.
- Witaj, Colarie! – Usłyszałam głosy dochodzące z sieni i dźwięki całusów. Słodkości. – Jak poszło? Wiesz, muszę ci coś ważnego...
- Ach, Enri... Nie chcę nawet o tym mówić... Nie przyjęli mnie! Nawet nie pozwolili mi wejść do gabinetu tej napuszonej... O cholera! – krzyknęła na mój widok, cofając się o krok.
I dobre pierwsze wrażenie szlag trafił, kuźwa.
- Dzień dobry – przywitałam się z uśmiechem.
- Dzień dobry – powtórzyła za mną z pytającą miną i dopiero w tym momencie do pokoju wszedł Henry z nieco zagubioną miną. Uśmiechnął się nerwowo. – To twoja znajoma, Enri?
- Nie – zaprzeczył szybko, po czym zaraz się poprawił – Znaczy... To znajoma mojej mamy i... zostanie u nas na jedną noc.
- Och – zamrugała szybko – okay. Mogłaś nasz uprzedzić, to byśmy się lepiej przygotowali...
- To nie jej wina, tylko mojej mamy – powiedział Henry, nieoczekiwanie wstawiając się za mną.
- I ja naprawę nie potrzebuję niczego wielkiego. Ten mały pokoik będzie idealny, jestem wam bardzo wdzięczna – dopowiedziałam prędko, starając się, by było to wiarygodne.
- Dobrze, skoro tak... Przecież to tylko jedna noc. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym najwyraźniej uznała ten temat za zakończony, bo odwróciła się na pięcie i pewnym krokiem weszła do kuchni.
- Właśnie, Col, mam dla ciebie niespodziankę! Spójrz! Anne pomogła mi zrobić lasagne, specjalnie dla ciebie! – zawołał Henry, a ja nieznacznie, prawie niezauważalnie, uniosłam brew.
Miałam dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Obydwoje byli jacyś spięci i bynajmniej nie ja byłam tego powodem. Chyba musieli się pokłócić, skoro mimo tego że są razem od tylu lat on akurat dzisiaj postanowił zrobić jej jakąś uroczystą kolację. Ale, tak jak sobie postanowiłam, wcale nie miałam zamiaru się wtrącać.
- Naprawdę? Mon dieu, dziękuję Enri! I tobie również... – odwróciła się w moją stronę z pytaniem na ładnej twarzy.
- Anne Mallenwood – powiedziałam, uśmiechając się. – To może ja już w takim razie... – zaczęłam, chcąc jak najszybciej uciec na górę i na spokojnie wszystko przemyśleć, ale niestety nie było mi to dane.
- Na pewno jesteś głodna! Musisz spróbować swojego dzieło! – zachęciła mnie, wskazując ręką miejsce przy wąskim stole.
Spojrzałam kątem oka na Henry'ego, który również pokiwał głową, więc oczywiście się zgodziłam. Usiadłam na przeciwko nich, przez co od razu poczułam się tak, jakbym była na jakimś przesłuchaniu.
Po raz kolejny musiałam skłamać, odpowiadając na pytanie, po co w ogóle przyjechałam do Filadelfii. Tym razem nie pozwoliłam jednak na to, by głos mi zadrżał chociaż na sekundę. „Szukam mojego chłopaka” to raczej żałosna odpowiedź, a ja nie chciałam się zbłaźnić w oczach tej dziewczyny.
Reszta kolacji przebiegła pomyślnie, a moja lasagne okazała się być wyśmienita. Mama byłaby ze mnie dumna. No tak, w tym momencie przypomniałam sobie, że powinnam była już wcześniej do niej zadzwonić.
Grzecznie przeprosiłam, podziękowałam za wszystko i wreszcie mogłam udać się górę.
Opadłam na łóżko, które naprawdę okazało się bardzo wygodne i wyjęłam telefon z plecaka.
Trzy nieodebrane połączenia.
Mogło być gorzej.
- Cześć, mamo.
- Anne, dojechałaś już? Znalazłaś ten dom? Jesteś na miejscu? – zalała mnie fala pytań.
- Tak, jestem. Wszystko w porządku, wszyscy są bardzo mili. Jutro zacznę zwiedzać miasto, w końcu po to tu jestem.
Kłamstwa. Kłamstwa. Kłamstwa.
No cóż, nikt nie powinien wiedzieć o tym, co tak naprawdę było na dnie mojego serca.
Tylko Ezra.
Tak, musiałam go jutro odnaleźć.
Miałam cel. Uśmiechnęłam się do siebie.
~~○~~
- Dzień dobry – zawołałam, schodząc na dół. Była dziewiąta rano i nie byłam pewno, kogo tam zastanę, więc rozejrzałam się wokół siebie, nagle doceniając to, że dom nie jest duży.
- Dzień dobry! – Głos należał do Henry'ego. – Wstałaś już?
- Jasne, potrzebuję dużo czasu do zwiedzania Filadelfii – powiedziałam. Nigdzie nie dostrzegłam Colarie. Chyba nie było jej już w domu. Wczoraj wieczorem szybko zasnęłam i nie byłam nawet pewna, czy została na noc.
- Czyli dzisiaj zamierzasz zwiedzać? – W jego głosie usłyszałam zdziwienie i w momencie przypomniałam sobie, że wczoraj cały czas twierdziłam, że przyjechał tu tylko po to, by dostać się na uniwersytet. Cholera.
- Znaczy się, najpierw pojadę złożyć papiery – poprawiłam się szybko, wchodząc do kuchni. Od razu poczułam aromatyczny zapach smażonego jajka.
- Ach, no tak. – Na szczęście nie wątpił w prawdziwość moich słów. To naprawdę wiele ułatwiało. – Jak chcesz, mogę cię tam zawieść. Może akurat będziesz uczyć się tam, gdzie ja wykładam! To byłoby dobre!
Kuźwa. Kuźwa. Kuźwa.
Brawo, Anne, tego nie przewidziałaś. I co teraz?
- Tak, to byłoby zabawne – zaśmiałam się nerwowo, po czym wskazałam głową na patelnię, by jakoś zmienić temat. – Więc to jedne, co umiesz ugotować?
- Tak, w śniadaniach jestem prawdziwym mistrzem – powiedział  ze śmiechem, patrząc na mnie kątem oka. – Wiesz, tak sobie wieczorem myślałem, że nie podziękowałem ci za to, że chciałaś mi wczoraj pomóc.
- To drobiazg, naprawdę chciałam się w jakiś sposób odwdzięczyć za...
- Nie mówię o kolacji – przerwał mi.
Uniosłam na niego wzrok, marszcząc brwi. W czym innym chciałam mu jeszcze pomóc?
- Co? – zdziwiłam się, nie bardzo rozumiejąc, co on ma na myśli.
- No wtedy, gdy upadła mi łyżka i...
- Ach! – wykrzyknęłam, nagle doznając olśnienia. Naprawdę tak to rozpamiętywał? Cóż, mnie to wydarzenie dosyć szybko uciekło z pamięci. – To naprawdę nic wielkiego, nie musisz mi za nic dziękować! Nic przecież nie zrobiłam! – zaśmiałam się, siadając przy stoliku.
- Wiem, ale chciałaś mi pomóc i... to miłe – mówił, nie patrząc na mnie. – Niektórzy ignorują takie rzeczy. Trzeba mieć coś w sobie, co skłania do pomocy ludziom, by stać się dobrym lekarzem i ty to masz. Myślę, że to dla ciebie dobra droga, jeśli mogę cokolwiek powiedzieć na ten temat.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Przecież on wcale mnie nie znał, a i tak udzielał mi rad. Niesamowity człowiek, miał to pewnie po mamie.
- Też myślę, że nauczyciel to dobra droga dla ciebie. Nie każdy byłby gotowy tak po prostu udzielać złotych rad – powiedziałam, wyrażając swoje myśli na głos.
- Dzięki. I nie wiem, czy są one takie złote – uśmiechnął się, a jego ciemne oczy błysnęły..
Odwzajemniłam gest, a on postawił przede mną talerz pachnącej jajecznicy. Zmarszczyłam brwi, bo była zupełnie inna od tej, którą ja zazwyczaj robiłam sobie w domu.
- Coś nie tak? – zdziwił się Henry, siadając na przeciwko mnie.
- Czy to są... pomidory?
- Tak, i szczypiorek. U was takich nie ma? – zaśmiał się, siadając na przeciwko mnie.
- Oczywiście, że nie. Masz ketchup? – zapytałam, wpadając na genialny pomysł. Też chciałam go zadziwić.
- Po co ci ketchup? – Henry wpadł w wyraźną konsternację, a ja poczułam w duchu satysfakcję. – W lodówce.
- Do jajecznicy. U was tak się nie robi?  - zapytałam niewinnym tonem, wstając i wyciągając butelkę z ketchupem z lodówki.
- Oczywiście, że nie! – wykrzyknął ze zdziwieniem i oburzeniem zarazem. – Chcesz jeść jajka z ketchupem?!
- No tak – odparłam, nakładając dużą porcję z boku talerza. Nabiłam kawałek jajecznicy i z zadowoleniem zanurzyłam ją w sosie, udając, że nie dostrzegam niedowierzającego spojrzenia Henry'ego. – Chcesz spróbować? – spytałam, gdy już przeżułam.
- Nie, dziękuję – wydusił z siebie, kręcąc głową.
- Oj, weź. Tylko trochę. – Podałam mu czerwoną butelkę, a on nieufnie ją ode mnie przyjął.
Nałożył sobie malutką porcję, po czym powtórzył po mnie czynność. Na początku oczywiście jego twarz wykrzywiła się okropnie, jakby co najmniej zjadł cytrynę, jednak po chwili pokiwał z przekonaniem głową.
- To jest... dziwne. Bardziej czuć ketchup niż jajko. Ciekawe doświadczenie – stwierdził w końcu, a ja uśmiechnęłam się z triumfem.
- Widzisz? Taki z ciebie wielkomiastowiec, a jajecznicy z ketchupem nie znałeś – pokręciłam z udawanym żalem głową.
- Wielkomiastowiec? – powtórzył za mną, unosząc brew.
- Tak – odparłam zaczepnie. – Takich słów też u was nie ma?
- Nie, ale szybko dopiszę je do swojego słownika – odparł, nakładając sobie więcej ketchupu na talerz. – To razem czy osobno, signora? – Udał, że zapisuje coś na wnętrzu swojej dłoni, a ja parsknęłam śmiechem.
- Razem – orzekłam. – Przeliterować?
- Nie, chyba dam radę.
Przez chwila panowała cisza, a słychać było jedynie odgłos szczękających sztućców.
- A gdzie tak w zasadzie jest Colarie? – zagadnęłam, gdy już skończyłam swoją porcję i zaniosłam ją do zlewu.
- Pojechała na sesje ze swoim ojcem – skrzywił się wyraźnie, po czym chyba zdał sobie sprawę ze swojego gest i spróbował zamaskować go uśmiechem, niestety z bardzo mizernym skutkiem.
- Sesje? – zdziwiłam się, udając, że niczego nie zauważyłam. Nie chciałam, by uznał mnie za wścibską.
- Tak – potwierdził i tym razem niechęci na jego twarzy niczym nie dało się zamaskować. – To ten fotograf, Francois Yvesé – przewrócił oczami, gniewnie wkładając talerz do zlewu, a ketchup do lodówki.
- Chyba nie znam – mruknęłam, przysiadając na blacie. Świat mody nigdy specjalnie mnie nie interesował.
- No to masz niezwykłe szczęście – warknął, po czym powoli wypuścił powietrze, jakby usiłował się uspokoić.
- Zgaduję, że się nie lubicie – powiedziałam powoli, skłaniając go lekko do opowiedzenia mi o tym czegoś.
- To skomplikowane, naprawdę nie chcę cię tym kłopotać, pewnie masz mnóstwo swoich problemów - westchnął, kręcąc głową.
Żeby tylko wiedział, jak wiele.
Nie miałam jednak zamiaru odpuszczać, bo nieco zaintrygowała mnie jego reakcja.
- Może zawiozę cię na uniwersytet? Pomogę ci złożyć papiery, bo w zasadzie i tak nie mam nic innego do roboty... – zaproponował niespodziewanie Henry.
O cholera.
Udawanie, że mam zamiar tu studiować, nie było głupim pomysłem i byłam z siebie naprawdę dumna, że udało mi się na to wpaść. Skąd mogłam przecież wiedzieć, że trafię na nauczyciela, i to jeszcze na dodatek uniwersyteckiego? No tak, jak zawsze musiałam się w coś wkopać. Nic nigdy nie mogło pójść po mojej myśli, zawsze coś musiało mi przeszkodzić.
- Tak, pewnie. Będzie mi bardzo miło – wydusiłam z siebie w końcu, nerwowo zakładając włosy za ucho. – To pójdę tylko po rzeczy i możemy jechać.
Szybko wbiegłam na górę, myśląc nerwowo. Skąd miałam wziąć papiery?! W swoim plecaku miałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, w końcu pakowałam się w lekkim pośpiechu. Zastanowiłam się, podpierając się pod boki. I w jednej chwili doznałam olśnienia! Przecież miałam wszystko w mailu! Wystarczy, że wyślę im elektroniczną wersję wszystkiego!
Teraz, gdy już byłam gotowa i miałam wszystko, musiałam jeszcze wymyślić, co powinnam zrobić, bo wcale nie chciałam próbować się dostać na uniwersytet w Filadelfii. Owszem, chciałam uciec z  Factoryville, ale nie wyobrażałam sobie, że to może stać się tak szybko. Chociaż tak w zasadzie lepsza okazja mogła się nie trafić. Jeśli Henry tam uczył, to jakimś sposobem mógłby ułatwić mi dostanie się na odpowiedni kierunek.
Zeszłam na dół, uśmiechając się szeroko. Henry schował telefon do kieszeni i podniósł się z kanapy, podrzucając kluczyki jedną ręką i łapiąc je drugą.
- To do dzieła – zawołał, kierując się w stronę wyjścia. Wydawało się, że dzisiaj jest w o wiele lepszym humorze niż wczoraj.
Promienie słońca błysnęły prosto w moje oczy; lato tego dnia dawało o sobie znać w całej swojej okazałości. Zeszłam po schodkach, po drodze muskając ręką wstążki zawiązane na poręczy.
- Co to jest? – Nie mogłam się powstrzymać i odwróciłam głowę w stronę chłopaka.
- Ach, to pomysł Colarie. Zawiązuje każdą, gdy coś się zmienia w naszym życiu. Ta – wskazał na czarną – oznacza naszą przeprowadzkę tutaj. A ta – wziął do ręki niebieską – ukończenie studiów.
- Naprawdę w waszym życiu były tak mało ważnych momentów? – zdziwiłam się, przekrzywiając głowę.
- Co? – Wyglądał na nieco zaskoczonego moim pytaniem.
- Powiedziałeś, że Colarie zawiązuje wstążkę, gdy coś zmienia się w waszym życiu. I naprawdę były tylko dwa takie momenty? – wytłumaczyłam, rozglądając się dookoła. – Który samochód jest twój?
- Ten zielony na końcu ulicy – powiedział, po czym brnął dalej – Dlaczego myślisz, że dwa momenty to za mało?
- A wasze zaręczyny? Nie były ważne? A kupno tego domu? Pierwsza noc tutaj? Dla mnie byłoby to znaczące i warte zaznaczenia. W końcu zdarzają się tylko raz – mówiłam, gdy szliśmy w kierunku zielonego auta. Swoją drogą, nieco osobliwy kolor i na pewno nie spodziewałabym się, że może należeć do tego porządnego nauczyciela.
- Wiele rzeczy zdarza się tylko raz, a jednak nie zawsze zwracamy na nie uwagę. Na przykład to, że tu przyjechałaś, a ja zupełnie się ciebie nie spodziewałem! – zaśmiał się, wsiadając do auta. – Wątpię, by jeszcze kiedykolwiek przydarzyła mi się taka sytuacja!
- Wiesz, twoja mama jest bardzo sympatyczną osobą, więc nie byłabym tego taka pewna. – Posłałam mu uśmiech, siadając na miejscu pasażera.
- No tak, w zasadzie masz rację – przyznał. Auto nie było szczególnie duże, więc nagle znaleźliśmy się bardzo blisko siebie. Starannie dbałam o to, by w żadnym miejscu moje ramię nie stykało się z jego, ale było to trochę ciężkie, bo jemu to najwyraźniej nie sprawiało dużo problemu.
Miasto o tej porze tętniło życiem. Większość ludzi albo już była w pracy, ale dopiero do niej jechała. Ponadto o tej porze roku było tu mnóstwo turystów z całego świata. Gdy jechaliśmy ulicą, mijaliśmy naprawdę, naprawdę wiele narodowości i byłam pewna, że gdybym uchyliła okno, usłyszałabym mnóstwo języków.
- Wiesz już, który kierunek będziesz w końcu studiować? – zapytał Henry, wyrywając mnie z zamyślenia.
No tak. Powinnam była to wczoraj dokładnie przemyśleć, tymczasem moje myśli bardziej zajęte były Ezrą i tym, gdzie ja go tutaj znajdę. Psychologia czy pediatria? Kim chciałam w przyszłości być?
Dusza czy ciało? Co było ważniejsze?
- Pediatrię – powiedziałam, a Henry spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- Wydawało mi się, że wczoraj jeszcze się wahałaś... – powiedział z zatroskaną miną, co mnie nieco zdziwiło. Naprawdę tak się tym przejmował?
- Tak, ale... Chyba jednak bym się do tego nie nadawała. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi i im pomagać, ale czasami mam ich też dość. Poza tym, psycholog powinien być całkowicie normalny, nie uważasz? – zapytałam, zanim zdążyłam przypomnieć sobie, że przecież Henry nie zna mnie na tyle dobrze, by móc to stwierdzić. To dziwne, ale czułam się tak, jakbyśmy znali się dłużej niż jeden dzień.
- A ty nie jesteś normalna? – zaśmiał się. Miał ładny śmiech, taki melodyjny.
- A czy ktoś, kto przyjeżdża do zupełnie nieznanej osoby na noc jest normalny? – wybrnęłam jakoś, uśmiechając się do niego.
- No tak, masz rację – odwzajemnił gest. – A więc pediatria. Leczenie dzieci. Chyba mamy coś ze sobą wspólnego.
- Czyżby? Przecież ty nie uczysz dzieci, tylko poważnych i dorosłych studentów – udałam oburzenie, odrzucając go gniewnym spojrzeniem.
- Studenci nie są ani dorośli, ani poważni. Wiem, bo miesiąc temu sam nim byłem – wyszczerzył zęby, a ja parsknęłam śmiechem.
Ach, czyli może mieć około dwudziestu pięciu lat. Dobrze wiedzieć.
- Jakim cudem w miesiąc po ukończeniu studiów dostałeś pracę, i to na dodatek na tym samym uniwersytecie?! – pokręciłam głową z niedowierzaniem, przyglądając mu się uważnie. – Plecy?
- Co? Nie! – Wygładził czarną koszulkę z logo jakiegoś zespołu, którego nazwy nie kojarzyłam. – Obrażasz mnie, Anne z Factoryville.
- Przepraszam, taki żarcik. W takim razie zdradź mi tę tajemnicę, Henry z... Nowego Jorku...? – strzeliłam, bo nie byłam tego do końca pewna. Henry potwierdził skinieniem głowy, a ja w tym samym momencie zmarszczyłam brwi. – Tak w ogóle nie dziwi cię, że masz na imię Henry, skoro pochodzisz z Meksyku? Bardziej spodziewałabym się jakiegoś Diego czy Pepito...
Henry wybuchł śmiechem na tą nagłą dygresję.
- Pepito? Naprawdę sądzisz, że lepiej by było, gdybym miał na imię Pepito zamiast Henry? – zapytał, przecierając oczy ze śmiechem i kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Oj weź, Pepito to świetne imię! Jest w nim więcej seksu niż w Gorgio! – zażartowałam, opierając się wygodniej na siedzeniu. Naprawdę dobrze mi się z nim rozmawiało.
- Boże, nie wierzę, że poleciałabyś na kogoś tylko ze względu na imię. – Na jego twarzy odmalowało się rozczarowanie, ale w jego oczy wciąż pozostały żartobliwe ogniki.
- Nie mówię, że imię jest najważniejsze, ale ma znaczenie. I naprawdę współczuję twojej dziewczynie. Zobacz, chwali się swoim przyjaciółkom – dodałam sobie trochę francuskiego akcentu i zniżyłam głos do tonu Colarie – Hej, mon amies! Je mam nowego chłopaka! Pochodzi z Meksyku! Poznajcie Henry'ego.
Szczęście, że akurat staliśmy w kroku, bo Henry puścił kierownicę i zaczął się śmiać.
- Boże, przez ciebie po dwudziestu pięciu latach zaczynam nie lubić swojego imienia!
- Najwyższa pora – mruknęłam. – Wiesz, podobno jest taki urząd do zmieniania imion! Podobno ktoś zmienił w nim sobie imię na Panda. Kuźwa, trzeba być nieźle porąbanym, co nie? Ale w sumie jakbym miała na imię na przykład, no nie wiem, Alfonso, to już chyba wolałabym nazywać się Panda.
- Boże, faktycznie jesteś nienormalna. Już dawno tak się nie śmiałem. – Spojrzał na mnie z ciepłem, zwracając głowę w moją stronę, czym zwrócił znowu moją uwagę na bliznę koło oka.
- Co ci się stało w oko?
- Boże, czy ciągle mówisz?! Zadałaś mi już trzy pytania, a na żadne jeszcze nie zdążyłem udzielić ci odpowiedzi! – wykrzyknął, uderzając ze złością w kierownicę, choć wcale nie wyglądał na zdenerwowanego.
- Dobrze, już nic nie mówię, twoja kolej. Ale jeszcze zatęsknisz za moim głosem – burknęłam, zapadając się w fotel.
- W to nie wątpię – zaśmiał się. – Dobrze, to po kolei. Najpierw pytałaś o pracę, prawda?
Skinęłam głową, bo przecież miałam nic nie mówić.
- W czasie ostatniego roku udzielałem korepetycji słabszym studentom. W szczytowym okresie miałem trzydziestu dwóch uczniów. Profesorowie zwrócili na to uwagę, a ze względu na to, że byłem na profilu nauczycielskim, zaproponowano mi posadę w nowym semestrze. Miałem szczęście, bo akurat profesor, który uczył mnie, w tym roku odchodzi na emeryturę. Będę mógł zająć jego miejsce.
Wow, to zrobiło na mnie wrażenie. Miałam ochotę zadać mu jakieś pytanie, ale, do cholery, miałam przecież nic nie mówić.
Wpadłam jednak na inny pomysł. Uniosłam rękę do góry w uczniowskim geście, a Henry parsknął śmiechem.
- Proszę – powiedział, udzielając mi głosu.
- Jestem pod wrażeniem. Czułam, że masz talent, no ale żeby aż tak?! Kontynuuj – zachęciłam, wpatrując się w niego intensywnie.
- Dobra, teraz coś ważnego. Mam na imię Henry... – posłał mi karcące spojrzenie, gdy cicho zachichotałam - ...bo moja mama uznała, że potrzebuję normalnego imienia, by mieć lepszy start w Ameryce. Chciała odciąć się od mojego ojca i swojej przeszłości. Czy może być bardziej zwyczajne imię od Henry?
- John – zasugerowałam cicho, a on się uśmiechnął.
- Jacob, Michael... zawsze mogło być gorzej – zaśmiał się. Zauważyłam, że gdy się śmiał, kąciki jego oczu się zwężały. Chyba zbyt wnikliwie mu się przyglądałam.
- Teraz, gdy już znam tę historię, sądzę, że dobrze, że nie masz na imię Panda – powiedziałam, a Henry parsknął śmiechem.
- Albo Gorgio.
- Albo Gorgio – zgodziłam się.
- Ostatnie pytanie jest nieco skomplikowane. I wątpię, że chcesz znać na nie odpowiedź. – Jego dłoń bezwiednie powędrowała do oka, a jego twarz wykrzywił grymas.
- Och, naprawdę?! – jęknęłam z frustracją. – Nie bądź taki!
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś niemożliwa? – zapytał, patrząc na mnie uważnie.
- Tak, wiele razy – bąknęłam, spuszczając wzrok, ale wciąż uśmiechałam się pod nosem.
- Dobrze, powiem ci. – Nie zdziwiło mnie to bardzo.
Uniosłam wzrok.
- Ale zastanów się jeszcze raz nad tym psychologiem. Masz w sobie coś takiego, co skłania ludzi do zwierzania się. Wiesz, trzeba być trochę zwichrowanym, żeby zrozumieć nienormalnych – powiedział cicho, po czym odchrząknął i kontynuował dalej. – To stało się, kiedy byłem innym człowiekiem i nie chcę o tym pamiętać.
Wyprostowałam się, nadstawiając uszu.
- Kiedyś brałem bardzo złym człowiekiem. Walczyłem w walkach, by zarobić trochę więcej pieniędzy, których wtedy bardzo potrzebowaliśmy. W jednej z nich nieco przekroczyłem granicę i później dostałem za swoje. Jednak to nie powstrzymało mnie przed walkami. Byłem w  tym naprawdę dobry, zaczynałem zarabiać duże pieniądze. A potem zdarzył się pewien wypadek... – pokręcił głową i zrozumiałam, jak ciężko musi mu być mi to opowiadać. Nie miał jednak zamiaru przerywać, odchrząknął i kontynuował dalej. – Po nim byłem inną osobą i dopiero Colarie wyciągnęła mnie z tego stanu. Od tamtej pory każdego dnia jestem jej wdzięczny za to, że ze mną jest – zakończył, wzdychając ciężko.
Przez chwilę panowała cisza, bo nie wiedziałam, co powinnam odpowiedzieć na to wyznanie.
Jednak gdy uniosłam wzrok i spojrzałam w jego oczy, zrozumiałam, co mam powiedzieć.
Poczułam to.
- Ludzie mogą zmieniać życie, jeśli tylko im na to pozwolimy. Mają niesamowity wpływ na nas. Możemy się od nich uzależnić. Osobiście okropnie się tego boję. Tego uzależnienia – wyjaśniłam. - Zawsze mi zależało na samodzielności, bo dzięki niej możemy osiągnąć wszystko, co chcemy i nie musimy się nigdy o nic prosić. Ja uważam, że jest to złe, ale może przez całe życie źle na to patrzyłam?
Posłałam mu ciepły uśmiech, a on odpowiedział na gest.
- Teraz twoja kolej – oznajmił nieoczekiwanie, zacierając ręce.
- Na co? – udałam, że nie rozumiem, czując, jak zaczynają pocić mi się ręce.
- Powiedz mi, dlaczego przyjechałaś akurat do Filadelfii? – zapytał, a ja drgnęłam nerwowo.
- Tak... jakoś – wzięłam głęboki oddech. Poczułam, że nie mogę go okłamywać po tym, co mi opowiedział. Jeśli on był gotowy mi zaufać, to chyba ja jemu także mogłam. – Pewnie mnie wyśmiejesz, ale przyjechałam tu za chłopakiem.
Czekałam na wybuch śmiechu albo coś, co wskazywałby na to, że uważa mnie za idiotkę, ale na próżno.
- Prawdziwie kochasz wtedy, kiedy nie wiesz, dlaczego... – powiedział, a gdy dostrzegł moje zdzwione spojrzenie, wyjaśnił – Lew Tołstoj. Niby nudna literatura, a tyle w niej mądrości. To normalne, że nie wiesz, dlaczego tu przyjechałaś, jeśli przyjechałaś tu z miłości.
Spuściłam wzrok, czując, jak rumienią mi się policzki. Czy naprawdę przyjechałam tu z miłości? Czy tylko to mną kierowało?
- Sama nie jestem pewna. Właśnie to jest najgorsze – ja już nic nie wiem. Nie wiem nawet, gdzie on jest... – Nie powinnam tego mówić. Przecież jego to nie obchodziło. Po co miał słuchać o moich zmartwieniach i problemach, przecież na pewno miał wystarczająco swoich.
- Nie możesz do niego napisać? – zapytał ze zdziwieniem, a w jego ciemnych oczach dostrzegłam troskę.
- Gdyby to było takie proste... – Objęłam się ramionami, jakby sama chciała siebie przytulić. – Problem w tym, że nie dawno się... pokłóciliśmy. Z mojej winy – dodałam smutno.
Nie mów nic!, krzyczała w myślach połowa mojej duszy. Nic go to nie obchodzi!
Ale druga część mnie chciała się wygadać. Z nim było zupełnie inaczej niż z Valerie – po pierwsze byłam trzeźwa i czułam, że to naprawdę ja mówię, a nie alkohol. Po drugie, w jego oczach widziałam prawdziwą troskę, a nie tylko desperacką potrzebę pomocy.
- Każdy popełnia błędy, ale nie każdy chce je naprawiać...
- Mówisz jak stuletni mędrzec – zaśmiałam się cicho, a on się uśmiechnął.
- Swoje przeżyłem, swoje wiem! – powiedział, robiąc mądrą minę, czym doprowadził mnie do śmiechu.
- Mówiłeś, że ile masz lat? Dwadzieścia pięć czy sto dwadzieścia pięć? – zapytałam, czując,  jak wraca mi humor.
- Jestem dwudziestopięciolatkiem z duszą stuletniego dziadka, ale także pięcioletniego chłopca, wybacz. Opowiedz mi coś więcej o tej sytuacji – poprosił, opierając się wygodniej za kierownicą. Przez tą całą rozmowę zupełnie nie zwracałam uwagi na to, że już od jakichś dwudziestu minut stoimy w olbrzymim korku w centrum miasta. Chyba nawet w Nowym Jorku tak nie utknęłam jak tutaj!
Połowa mnie wykonała radosnego fikołka, druga zaparła się ostro, nie chcąc nic mówić.
Jednak szczęście zawsze znaczyło dla mnie więcej, więc zaczęłam opowiadać:
- Poznaliśmy się w Sylwestra. Od razu coś między nami zaiskrzyło. Byliśmy tylko przyjaciółmi, ale nigdy nie zostaliśmy parą. Oczywiście ja wszystko musiałam zepsuć, kuźwa. – Oparłam ciężko głowę o siedzenie, osuwając się na fotelu.
Gdy powiedziałam to na głos, naprawdę to zrozumiałam.
To była moja cholerna wina.
Zawiodłam go.
Zawiodłam.
Byłam tchórzem.
- Na imprezie na koniec roku nieźle się spiłam i powiedziałam mu, że go kocham. Nie wiem, czy naprawdę tak sądziłam, ale gdy rano się o tym dowiedziałam, byłam przerażona. Bałam się tego uczucia. Teraz wiem, że był to błąd – westchnęłam, kręcąc głową.
Henry znowu miał taki wyraz twarzy, jakby cierpiał razem ze mną. Jak ktoś tak empatyczny mógł kiedyś brać udział w walkach? Nie umiałam tego pojąć. Co go do tego zmusiło? Czy chciał tego? Sprawiało mu to przyjemność? Pytania kłębiły mi się w głowie, ale nie miałam odwagi ich zadać.
Pierwszy raz od bardzo dawna.
- Parę dni po naszej sprzeczce on przyszedł do mnie i zaproponował, bym pojechała z nim do jego rodziców – kontynuowałam. - I znowu się przeraziłam. Dopiero wieczorem zrozumiałam naprawdę, czego chcę.
- Nie zawsze mieszkałem w Filadelfii – powiedział Henry, wykorzystując moje milczenie. – Pochodzę z Nowego Jorku. Przeniosłem się tu dopiero na studia, zostawiając tam mamę. Zrobiłem to, ponieważ Colarie musiała się przeprowadzić, a ja nie mogłem sobie wyobrazić związku na odległość. Zmierzam do tego, że rozumiem, co musiałaś czuć. Sam długo się wahałem przed podjęciem ostatecznej decyzji. Dopiero gdy zrozumiałem, że nie potrafię bez niej żyć, złożyłem papiery na uniwersytet.
Kim był człowiek siedzący przede mną? Patrząc na niego, czułam, że nic o nim nie wiem.
Postanowiłam więc, że nie wyjadę z Filadelfii, dopóki czegoś się o nim nie dowiem.

A/n
Zapraszam do zostawiania gwiazdek i komentarzy, bardzo wiele dla mnie znaczą! ❤

LET MEWhere stories live. Discover now