ROZDZIAŁ XXXIII ANNE MALENWOOD

48 10 16
                                    

Już drugi raz lądowałam w szpitalu i już drugi raz nie było ze mną Lorie.
Taka pieprzona przyjaciółka.
Ja już po pierwszym telefonie siedziałam zdenerwowana w samochodzie, zamartwiając się o nią i rozważając wszystkie możliwe scenariusze tego, co jej się przydarzyło.
A może nikt do niej nie zadzwonił? W moim telefonie jej numer nie był zapisany z wykrzyknikiem czy czymkolwiek innym, co wskazywałoby na to, że jest dla mnie ważna. Ot, kolejna osoba na krótkiej liście kontaktów.
Tym razem nie potrzebowałam jej tak bardzo. Nie potrzebowałam nikogo i jak najszybciej chciałam stąd wyjść.
- Czy mogę już stąd wyjść? – zapytałam, patrząc na lekarza spode łba.
- Lepiej się już pani czuję? – odpowiedział pytaniem.
- Tak – odparłam zgodnie z prawdą. – Coś mi było?
- Nie, to normalne w pani stanie.
Uniosłam wysoko brwi.
Jakim stanie, do cholery?
- Co, proszę?! – zapytałam mało uprzejmie, unosząc się na łóżku.
- Jest pani w ciąży.
- O kurwa – wykrztusiłam z siebie z trudem, krztusząc się powietrzem. W jednej chwili poczułam łzy piekące pod powiekami. – Boże... – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.
- Wszystko w porządku? – Ten lekarz musiał być idiotą. Nic nie było w porządku i chyba największy debil by to zauważył. – Chciałaby pani dostać coś na uspokojenie?
- Nie... Chcę stąd wyjść – oznajmiłam płaczliwym tonem. – Teraz. Proszę mnie wypisać.
- Dobrze, chociaż odradzałbym, bo...
- Teraz – przerwałam ostro.
Przygotowanie wypisu. Podpis na jakiejś kartce. To wszystko docierało do mnie jakby zza naprawdę grubej szyby. Wszystko przysłaniało mi jedno słowo, które wysiało nade mną jak wyrok.
Ciąża.
Na zewnątrz nikt na mnie nie czekał. Wcale mnie to nie dziwiło. Byłam i zawsze będę sama.
Nie chciałam nawet wiedzieć, gdzie podział się Henry. Nie chciałam go widzieć. Spełniły się moje najgorsze przypuszczenia. Co mogłam teraz zrobić?
Zamówiłam taksówkę i wróciłam do akademika. Na szczęście nie zastałam w pokoju mojej współlokatorki, więc mogłam bez przeszkód położyć się na łóżku i nic nie robić. Oparłam się plecami o chłodną ścianę, wlepiając pusty wzrok w drugi koniec pokoju.
Czułam gulę w gardle i wiedziałam, że zaraz się rozpłaczę, a nie chciałam tego. Nie powinnam płakać. Płacz nie prowadził do rozwiązania problemów. A jednak tak często wydawać się mogło,  że chociaż trochę je zmniejszał. Uśmierzał ból. A może jeszcze go potęgował?
Dziwne, że płakałam tyle razy, a nie miałam jednej opinii na ten temat. Może za każdym razem było inaczej?
Pierwsza kropla spłynęła w dół mojego policzka. Nie chciałam płakać. Nawet w tym siebie rozczarowywałam.
Co miałam zrobić? Byłam przerażona. Dopiero teraz w pełni zdałam sobie sprawę ze znaczenia tego słowa. Nie miałam pojęcia, co robić. Żadnego.
Poczułam wibrowanie komórki i spojrzałam na wyświetlacz. O dziwo, było na nim imię Lorie.
Nie odebrałam. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać, bo wiedziałam, że nie udałoby mi się niczego przed nią ukryć. Pewnie poryczałabym się jeszcze gorzej, a dodatkowo bym ją zmartwiła. Zresztą, ona nawet nie wiedziała o Henry'm więcej niż to, że jest synem sprzątaczki jej chłopaka, u którego miałam się zatrzymać w Filadelfii. To stanowczo za mało, by ogłosić, że jest z nim w ciąży. Kurwa.
Jednak nie dane mi było długo ukrywać się przed światem, bo chwilę później usłyszałam szczęk kluczy w drzwiach i do pokoju weszła Leah.
- Cześć Anne, już jesteś? – zawołała jak zawsze radosnym głosem. Boże, kolejna osoba, której musiałam zepsuć humor. – Coś się stało?
- Tak. – Czułam się tak żałośnie. – Jestem w ciąży.
- Gratuluję! – Zamrugałam ze zdziwieniem, zupełnie nie spodziewając się takiej reakcji, a ona w tym czasie rzuciła mi się na szyję. – Boże, czy ty płaczesz?
- Jezu, tak! Nie gratuluj mi, proszę – powiedziałam nieco nerwowym głosem, odsuwając się od niej.
- Dlaczego? – Tym razem to ona się zdziwiła. – Nie cieszysz się?
- Nie! – krzyknęłam, przecierając oczy. – To nie jest dobra wiadomość, ja... ja nie chcę mieć teraz dziecka – powiedziałam na głos to, co we mnie siedziało odkąd tylko opuściłam szpital.
- A co na to... Henry? – Nie byłam pewna, czy nie pamiętała jego imienia, czy wahała się nad tym, kto może być ojcem.
- Nie wiem – wyznałam, zagryzając wargi. – Zawiózł mnie do szpitala, a gdy wychodziłam, już go nie było.
- Byłaś w szpitalu? – przestraszyła się, lustrując mnie wzrokiem, jakby spodziewała się zobaczyć na moim ciele jakieś liczne rany czy coś podobnego.
- Tak, ale to nic poważnego – machnęłam ręką dla podkreślenia moich słów. – Tam się dowiedziałam.
- O Boże – spojrzała na mnie z troską. – To źle. On wie?
- Nie wiem... – wzruszyłam ramionami. – Chyba mu powiedzieli. 
- I... uciekł? – zapytała ostrożnie.
Zastanowiłam się. To nie było podobne do Henry'ego. Byłam pewna, że miał ważny powód, by mnie tam zostawić, a mimo to bolało. Zerknęłam ukradkiem na telefon. Nawet nic nie napisał.
- Nie wiem – zmarszczyłam czoło. – Nie sądzę. Pewnie się... zdenerwował. Zresztą, nie chcę teraz o nim myśleć. Mam większy problem.
Mój wzrok ostrożnie powędrował w stronę brzucha. Zdałam sobie sprawę, że odkąd się o tym dowiedziałam, robiłam wszystko, byle tylko tam nie spojrzeć. Nie wiem w zasadzie, co bałam się zobaczyć. Nie urósł od wczoraj tylko przez to, że poznałam prawdę. Jednak był niepodważalnym dowodem na to, że to wszystko było prawdziwe.
- Rozumiem, ale moim zdaniem powinnaś z nim o tym porozmawiać.
Uniosłam na nią wzrok.
- Wiesz, w końcu to też jego dziecko. – Na jej twarzy malowała się szczera troska.
Zadrżałam. Pierwszy raz pomyślałam o tym w ten sposób. Dziecko. Żywa istota, która była we mnie. Ktoś. Kim byłoby w życiu? Czy byłoby dobrym człowiekiem? Mogło istnieć, doświadczać tego wszystkiego. Kochać, płakać, śmiać się. Żyć.
Mogło.
Byłabym jego matką.
Łzy stanęły mi w oczach.
- To moje dziecko... – wyłkałam, kładąc ręce na brzuchu, jakbym chciała objąć znajdujące się w nim maleństwo.
- Och, Anne... – Leah przytuliła mnie mocno, a ja zaczęłam szlochać na jej ramieniu.
- Ja nie chcę go zabijać... – powiedziałam z trudem, nie mogąc opanować łkania.
- Cii... – Dziewczyna delikatnie gładziła moje włosy. – Nie musisz tego robić.
- Ale ja nie dam rady... Nie poradzę sobie... – Nawet nie umiałam sobie tego wyobrazić.
- Nie będziesz sama. Henry na pewno cię nie zostawi! O, patrz! Właśnie dzwoni! – zawołała radośnie.
Spojrzałam na telefon i aż skrzywiłam się, gdy zobaczyłam jego imię na wyświetlaczu. Jednak wiedziałam, że muszę odebrać i wy końcu z nim porozmawiać.
Leah podała mi telefon, a ja przeciągnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo...?
- Boże, Anne, nareszcie! Tak się martwiłem! Dzwoniłem tyle razy, a ty nie odbierałaś...
Tyle razy? Byłam pewna, że pierwszy raz słyszałam dźwięk dzwonka, ale w zasadzie tym razem ja też go nie usłyszałam, tylko Leah.
- Gdzie jesteś? – spytał szybko.
- W domu – wydobyłam z siebie z trudem głos.
- Dlaczego na mnie nie zaczekałaś, Anne? – Moje imię zabrzmiało trochę jak nagana, więc mimowolnie poczułam złość.
- Nie było cię, a ja nie chciałam tam tak czekać – oznajmiłam chłodnym tonem.
- Anne, mogę przyjechać? Proszę...? – Nuta błagania w jego głosie stopiła lód mojego serca.
- Tak – wydusiłam, rozłączając się.
- Będzie dobrze, zależy mu – powiedziała Leah z przekonaniem.
- Skąd wiesz? – Uniosłam brwi, wzdychając ciężko. Przeczesałam włosy dłonią, zastanawiając się, czy powinnam się jakoś ogarnąć przed jego przyjściem. Szybko porzuciłam tę myśl. Miałam zupełnie w dupie to, jak wyglądam. Widział mnie w o wiele gorszych momentach.
- Chcę przyjechać, to dobry znak. – Pewność w jej głosie sprawiała, że naprawdę chciałam w to wierzyć.
- Bo nie uciekł? – spojrzałam na nią krzywo.
- To już coś – zauważyła,  a ja musiałam przyznać jej rację. – Zrobię nam coś do picia.
- Potrzebuję czegoś mocniejszego – jęknęłam, opadając na łóżko i nakrywając się poduszką. Szlag, naprawdę zawsze pragniemy najbardziej tego, czego akurat nie możemy dostać.
Leah obdarzyła mnie tylko spojrzeniem pełnym dezaprobaty i wyszła z mojego pokoju.
Przez pewien czas leżałam tak po prostu, starając się nie myśleć o niczym. W mojej głowie od dłuższego czasu panował zbyt duży chaos, a teraz potrzebowałam czegoś innego. Wyciszenia. Musiałam myśleć trzeźwo, bo tym razem byłam odpowiedzialna nie tylko za swoje życie.
Tak długo martwiłam się tylko o siebie. Myślałam tylko o sobie.
Samobójstwo to bardzo egoistyczna gra.
Jednak nagle wszystko się zmieniło. Nie byłam pewna, na ile mi się to podoba. Wizja troski o kogoś więcej niż o samą siebie wydawała mi się cholernie trudna, niemożliwa wręcz. Jeżeli nie mogłam zadbać o swoje życie, to jak mogłabym kontrolować cudze? Mieć na nie jakikolwiek wpływ, a w dodatku jeszcze dobry?
To, kurwa, nie mogło być możliwe.
Stuk, stuk stuk!
Poderwałam się gwałtownie z łóżka i szybko tego pożałowałam, bo przed moimi oczami pojawiły się ciemne mroczki. Zamrugałam, by jak najprędzej się ich pozbyć i ostrożnie podeszłam do okna, skąd dochodził hałas. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie była do najrozsądniejsza decyzja, bo nie wiedziałam, co na mnie za nim czekało. A gdyby to było jakieś dzikie zwierzę? Odpowiedzialność. To nie moje słowo, zdecydowanie. Cholera.
Na szczęście za oknem nie było dzikiego zwierzęcia, tylko Henry. Boże, jeszcze gorzej.
Uchyliłam je i ostrożnie się przez nie wyjrzałam. Na szczęście mieszkałyśmy na pierwszym piętrze, więc nie był to zbytnio nieostrożny czyn.
- Co ty tu robisz? – syknęłam, rozglądając się dookoła.
- Nie mogę wejść do środka – oznajmił, a ja westchnęłam przeciągle.
- I co teraz? – spytałam, opierając się o parapet. Już czułam, że to będzie długa noc...
- Wejdę do ciebie przez okno – powiedział pewnym tonem, a moje brwi podjechały do góry.
- Nie spadnij tylko, Romeo – prychnęłam, odsuwając się. Nie miałam ochoty oglądać trupa, chociaż nie twierdzę, że być może wtedy poczułabym małą satysfakcję.
Chociaż nie bardzo wierzyłam, że mu się to uda, to jednak po paru minutach Henry naprawdę stanął w moim pokoju. Czyżby miał w tym doświadczenie?
Spojrzałam na niego wyczekująco, zakładając ręce na piersi.
- Anne, przepraszam... – powiedział z trudem, wciąż jeszcze oddychając ciężko po wspinaczce. – Nie chciałem cię zostawiać, naprawdę. Ja po prostu...
W tym momencie musiał przerwać, bo do pokoju weszła Leah z herbatą w jednej ręce i paczką ciastek w drugiej. Boże, trafiła mi się cudowna współlokatorka.
Uniosła wysoką brwi, patrząc na Henry'ego.
- Wszedł przez okno – machnęłam ręką, jakby wcale mnie to nie dziwiło.
- Okaaay – mruknęła, przeciągając środkową sylabę. – Chcesz, żebym tu została?
Idealna współlokatorka. Komu za nią powinnam dziękować?
- Nie, dziękuję ci. Musimy to załatwić w cztery oczy. – Ostatnie zdanie wypowiedziałam wlepiając w Henry'ego chłodne spojrzenie.
- Jasne, jak coś, to wołaj. Zostawię ci to tutaj – powiedziała, uśmiechając się do mnie i kładąc przyniesione rzeczy na moim biurku. Henry'ego nie obdarzyła już ani jednym spojrzeniem, jakby dla niej zupełnie nie istniał. Też chciałabym tak móc.
Wyszła, zamykając za sobą starannie drzwi.
- Słucham – oznajmiłam się, podnosząc się, by wziąć herbatę z łóżka, jednak Henry mnie wyprzedził i szybkom mi ją podał.
- Pewnie zabrzmię teraz jak największy debil, ale cholernie boję się lekarzy. Szpitala. To nie jest ode mnie zależne, uwierz, że gdybym mógł, to nie ruszałbym się stamtąd na krok – powiedział szybko na jednym wdechu, siadając koło mnie na łóżku. Patrzył mi prosto w oczy, więc nawet gdybym chciała wątpić w jego słowa, to jego oczy były całkowicie wypełnione prawdą. Widząc, że mu nie przerywam, zaczął mówić dalej. – Lekarz powiedział mi o... – Jego wzrok powędrował w kierunku mojego brzucha, a ja poczułam, jak cała się spinam. – I wtedy już zupełnie spanikowałem. Wybiegłem ze szpitala, sam nie wiedząc, dokąd zmierzam. Byłem jak w jakimś amoku. Kiedy się z niego ocknąłem, jak najszybciej wróciłem do szpitala, ale ciebie już tam nie było. Próbowałem się jakoś skontaktować, ale nie odbierałaś moich telefonów. Bałem się, że...
Urwał, najwyraźniej nie chcąc mówić więcej. Jednak ja się domyśliłam. Pewnie znowu obawiał się, że coś sobie chciałam zrobić. Nie mogłam się temu dziwić, mimo wszystko takie podejrzenia za każdym razem bolały.
- Nic mi nie jest – mruknęłam, by rozwiać jego wątpliwości. Spojrzał na mnie z troską, która nieco złagodziła mój gniew.
- To dobrze... – wydusił z siebie. – Anne, przepraszam. Naprawdę.
- Dobrze – powiedziałam i wzięłam od niego kubek. Przez chwilę nasze dłonie się spotkały, a potem nasze spojrzenia. – Dzięki.
Puścił kubek, odsuwając się nieco.
- Więc co o tym myślisz? – spytałam wprost. Potrzebowałam prostej odpowiedzi, planu działania.
Henry zaczerpnął głęboko powietrza, najwyraźniej nie spodziewając się tak szybkiego obrotu sprawy. Ja jednak miałam wiedzieć.
- Nie mam pojęcia... – westchnął ciężko, a ja zanurzyłam usta w herbacie, by nie widział mojego skrzywienia.
- Chcesz mieć ze mną dziecko?
Chyba te bezpośrednie pytania go dekoncentrowały, bo wyglądał na skołowanego. Ups.
- Tak, ale... nie jestem pewien, czy teraz – powiedział po chwili namysłu. Uniosłam na niego spojrzenie.
- Kochasz mnie?
- Tak – odparł od razu, przemieszczając się nieco na łóżku.
- Chciałbyś się ze mną ożenić?
- Czy to wywiad? – przerwał mi ze zdenerwowaniem. Zacisnęłam dłonie na kubku, czując zmieszanie.
- Wybacz – mruknęłam, przecierając oczy ze zmęczeniem. – To mnie po prostu przerasta...
- Wiem... Mnie tak samo... – westchnął ciężko, chowając twarz w dłoniach. – Kocham cię, ale nie mam pojęcia, co robić.
- Naprawdę mnie kochasz? – Znowu zbierało mi się na płacz.
- Cholera, tak – powiedział Henry, patrząc mi w oczy. Wykonał gest, jakby chciał mnie chwycić za rękę, ale cofnął się. – Tylko nie wiem, czy to dobry czas...
- Ja też nie... Nie mam teraz na to czasu – westchnęłam. Słowa dziecko dalej nie chciało mi przejść przez gardło. – Mam tyle rzeczy na głowie... Studia, moje popieprzone życie... Jak miałabym dać sobie radę z...?
- Ja teraz nawet nie mam pracy...
- Chcesz ciasteczko?
Spojrzał na mnie przeciągle.
- Zdecydowanie – powiedział, uśmiechając się z trudem. Opadłam na łóżko, a Henry położył się obok mnie, tak że nasze nogi zwisały u jego dołu.
- Nie mieszkamy razem – powiedziałam.
- Znamy się tylko pół roku – dołączył Henry.
- A tak lepiej tylko miesiąc.
- Nie mamy ślubu.
- Nie mam pracy, a przede mną jeszcze dużo studiów.
- Nie byłbym dobrym ojcem.
- Nie umiałabym dać dobrego przykładu.
- Nie wiem, jak zajmować się dzieckiem.
- Moja siostra byłaby tylko trzy lata starsza.
- Moja mama chyba by oszalała, gdyby się dowiedziała.
- A moja by mnie zabiła – zaśmiałam się cicho, wkładając do ust kolejne ciastko.
- Nie dziwię się – mruknął Henry, a ja nie mogłam się nie zgodzić.
- Wiem – powiedziałam cicho.
Zsunęłam ręce na brzuch, znowu marząc tylko o tym, by się rozpłakać.
- To wszystko... nie znaczy nic przy fakcie, że to nasze dziecko – wydusiłam z siebie z trudem i w jednym momencie wybuchłam płaczem.
Henry podniósł się na ramieniu, by na mnie spojrzeć. W jego oczach też zobaczyłam łzy, szkolące się wokół ciemnych tęczówek. Przez chwilę tylko na mnie patrzył, jakby nie wiedział, co ma powiedzieć. Jego klatka piersiowa falowała szybko, a oczy błądziły po mojej twarzy, chcąc doszukać się w niej czegoś innego niż to, co powiedziałam.
Płakałam dalej. To wszystko było takie bez sensu.
Ale może tylko takie rzeczy są coś warte?
~~○~~
Wygładziłam ze zdenerwowaniem sukienkę, wiercąc się na krześle. Spojrzałam na zegarek. Leah i Valerie miały pojawić się tu za jakieś pięć minut.
Minął tydzień od mojej wizyty w szpitalu, a ja czułam się tak, jakbym utknęła w jednym punkcie. Dalej nie podjęliśmy z Henry'm decyzji, co robić. Jednak zauważyłam pewne zmiany, nie tylko u siebie. Henry zaczął szukać pracy o wiele intensywniej niż do tej pory, a wczoraj nawet zadzwonił do mnie z wiadomością, że wysłał swoje CV do dwóch szkół, a także jakiejś firmy zajmującej się tłumaczeniem. Podziwiałam go za to zaangażowanie, zastanawiając się, co jest jego przyczyną.
I, czy jeżeli jest nią to, co myślałam, to czy oznaczało, że zgadzał się z moją decyzją.
Ja też wprowadziłam trochę zmian. Po pierwsze, zaczęłam systematycznie sypiać. Do tej pory zarywałam noce na nauce i bezsensownym rozmyślaniu o wszystkim. Teraz jednak postanowiłam prowadzić zdrowszy tryb życia. Nie tylko dla siebie.
Po drugie, zadzwoniłam do Lorie. Długo wahałam się, czy powinnam jej powiedzieć o tej całej sytuacji i w końcu doszłam do wniosku, że póki co im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Po raz kolejny uznałam, że Lorie ma swoje życie i własne zmartwienia. Dziwne, kiedyś byłaby pierwszą osobą, którą bym o tym poinformowała.
Czas i odległość zmiana ludzi.
Teraz siedziałam w kawiarni, czekając na Leah i Valerie. Sama nie wiem, czemu zgodziłam się na to spotkanie. Valerie na pewno nie chciała się ze mną widzieć, w końcu zupełnie urwałam z nią kontakt, chociaż obiecałam dzwonić. Byłam wdzięczna Leah za to, że wierzyła w uratowanie tej znajomości, jednak czułam strach. W moim życiu tak wiele się zmieniło, byłam zupełnie kimś innym niż w ubiegłe wakacje. Wątpiłam, by Valerie mogła polubić osobę, którą się stałam.
Jeszcze raz nerwowo sprawdziłam godzinę, rozważając wszystkie opcje ucieczki, ale dosłownie w tym samym czasie zobaczyłam Leah zbliżając się do stolika.
Nawet nie zdziwiłam się bardzo, gdy zobaczyłam nowy kolor włosów Valerie. Jej bujne loki, do tej pory rude, teraz mieniły się ciemnym różem. Dobrze pamiętałam, że był to jej ulubiony kolor.
Zdziwiłam się natomiast, gdy na mój widok uśmiechnęła się.
- Cześć, Anne. Miło cię znowu widzieć.
Uśmiechnęłam się z trudem.
- Też się bardzo cieszę – oznajmiłam niepewnie.
- A ja cieszę się, że się znacie i nie muszę was sobie przedstawiać – powiedziała ze śmiechem Leah, siadając na przeciwko mnie. – Zamówiłaś już coś?
- Nie – odpowiedziałam, dopiero teraz zaglądając do menu. Do tej pory byłam tak spięta, że w zasadzie nawet nie myślałam o jedzeniu.
- Czyli odnalazłaś swoją Filadelfię, Anne? – zagadnęła Norweżka, spoglądając na mnie znad karty dań.
- Można tak powiedzieć – mruknęłam. Poczułam, że moje serce zaczyna bić szybciej, bo spodziewałam się, o co może zapytać.
- To dobrze – powiedziała, a ja trochę się rozluźniłam. Być może zapomniała, o czym wtedy rozmawiałyśmy. – A co z... tym chłopakiem?
Kurwa. Jednak pamiętała.
- Chłopakiem? – Brew Leah podjechała do góry, a na jej twarzy pojawił się znaczący uśmieszek.
- To długa historia... - próbowałam odwieść je od pytania o to, czując narastającą panikę.
Nie chciałam, by Leah znała prawdę.
Nie chciałam, by Valerie o tym wiedziała.
Ale czułam, że powinna. I wiedziałam, że one mnie zrozumieją.
- Przyjechałam tutaj, by znaleźć mojego przyjaciela, jednak... nie do końca to mi się udało... – Z trudem przełknęłam ślinę. – Kiedy tu przyjechałam... – zawahałam się. Nie wiedziałam, co powiedzieć. W końcu jak opowiedzieć o śmierci przyjaciela? Jak ubrać w słowa cały żal, smutek i rozpacz? Czy słowa w ogóle są w stanie to przekazać? – Dowiedziałam się, że... on popełnił... samobójstwo. – Z trudem powstrzymałam łzy cisnące mi się do oczu.
Leah pisnęła cicho, zakrywając twarz rękoma w wyrazie niedowierzania. Valerie otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- O Boże... – jęknęła cicho. – Anne, tak mi przykro...
Tyle razy już to słyszałam. To gówno wciskane za każdym razem, gdy ludzie dowiadują się o czyjejś stracie. Tak mi przykro. Czy naprawdę? Czy tylko mówi się tak, bo to utarta formuła, którą wypada powiedzieć? Te litościwe spojrzenia, czasami nawet krzepiące. Cóż jednak innego można powiedzieć? Sama pewnie bym nie wiedziała.
- Wiem... Potem miałam ciężki okres. – Ciężki okres to zdecydowany eufemizm. – Odcięłam się od wszystkich. To przez to też nie odbierałam twoich telefonów... – powiedziałam cicho, patrząc wszędzie byle nie na Valerie.
- Jezu, teraz dopiero rozumiem! Byłam pewna, że po prostu o mnie zapomniałaś! – powiedziała Valerie, podpierając głowę na ręce. – Gdybym wiedziała, przyjechałabym tutaj.
- To nie byłoby dobry pomysł – prychnęłam, przypominając sobie, jak reagowałam na czyjąkolwiek obecność. – Nie byłam wtedy zbytnio towarzyska...
- Rozumiem. Ale wtedy po prostu bym przy tobie była. Nie byłabyś sama.
- Chciałam być sama – westchnęłam.
- Nikt nie chce – wtrąciła się Leah. Na jej twarzy malował się pewnego rodzaju smutek, więc nawet nie próbowałam jej zaprzeczać.
Odwróciłam od niej wzrok. Poczułam się głupio, jakbym myślała tylko o sobie. Leah przecież była jedną z tych osób, które samotność prawdopodobnie by zabiła, a ja mówiłam o tym tak lekko.
- Masz rację, jednak wtedy było we mnie coś takiego, co kazało mi trzymać się z daleko od innych ludzi. Bałam się, że ich też mogę skrzywdzić... – urwałam. Pierwszy raz wypowiedziałam to zdanie na głos i o dziwo poczułam się lżej. Dziwiło mnie, jak łatwo było mi się przed nimi otworzyć, chociaż znałam je tak słabo.
Chociaż Valerie znałam parę godzin i opowiedziałam jej swoją historię.
Życie jest dziwne.
- Krzywdzenie siebie jest naturalnym czynnikiem przyjaźni – powiedziała Leah. Na jej twarzy wciąż był ciepły uśmiech, ale oczy kryły w sobie cień smutku. Kątem oka zauważyłam jak Valerie spuściła wzrok.
- To prawda. Dlatego jak nie masz przyjaciół, nie możesz nikogo skrzywdzić – mruknęłam.
- Albo nikt nie może skrzywdzić ciebie – westchnęła Valerie, opierając się na krześle. 
Leah posłała jej krótkie spojrzenie nad stołem. Przez chwilę poczułam się jak intruz, bo czułam, że one powinny załatwić to między sobą. Poruszyłam się nieznacznie na krześle.
- To niby prawda, ale wolałam się przed tym schronić – powiedziałam, by wrócić do tematu. – Uniknąć bólu.
- Rozumiem cię – powiedziała Valerie.
W tym samym czasie przyszedł kelner i musiałyśmy przerwać naszą rozmowę, by złożyć zamówienie. Zgodnie uznałyśmy, że dla poprawienia nastroju najlepsza będzie dobra kawa. Nigdy nie byłam w tej kawiarni, w zasadzie w Filadelfii rzadko odwiedzałam takie miejsca. To było dziwne, bo w Factoryville znał mnie każdy kelner, no i ja też ich znałam dobrze.
- Ale teraz chyba jest już lepiej, prawda? – zagadnęła Valerie, wsypując cukier do swojej kawy.
Zastanowiłam się. Zdecydowanie wiele się zmieniło, a najwięcej w ciągu tego tygodnia. Wiedziałam, że najbardziej wszystko zmienił Henry. To dzięki niemu zaczęłam wierzyć, że przyszłość może być jeszcze dobra. Będąc z nim czułam się inaczej. Jakby moja przeszłość nie miała znaczenia. Wiedziałam, że on na mnie patrzy w inny sposób.
No i była jeszcze jedna sprawa. Moje dłonie same powędrowały w stronę brzucha.
- Tak – potwierdziłam, uśmiechając się lekko. Leah posłała mi znaczące spojrzenie ponad stołem, przez co mój uśmiech się powiększył.
Valerie poruszyła się na krześle, mieszając gwałtowniej swoją kawę.
- Taaak? – zapytała przeciągle, a w jej głosie słychać było jakąś wyraźną niczym nieuzasadnioną irytacje.
Zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc jej reakcji.
- To nie tak jak myślisz – odezwała się Leah, a w jej głosie słychać było wyraźny chłód. Trybiki w mojej głowie zadziałały szybciej i wreszcie pojęłam, o co jej chodzi.
- Nie, to zdecydowanie nie tak! – wykrzyknęłam głośno, aż parę osób w kawiarni odwróciło się w naszą stronę. Szybko ściszyłam głos. – Ja mam chłopaka. I jestem w ciąży.
Tak, to chyba najlepszy sposób, by udowodnić, że nie kręci się ze swoją współlokatorką.
Oczy Valerie rozszerzyły się szeroko ze zdumienia, a potem na jej twarzy pojawił się wyraz zmieszania. Ogarnęła nerwowym ruchem włosy z twarzy.
- Naprawdę? – spytała. Uniosłam brew.
- Tak. Przesrane, co? – parsknęłam śmiechem, chociaż wcale mi do niego w sumie nie było.
- Jezu, przepraszam, Anne, ja nie... – zaczęła się tłumaczyć Valerie, ale ja wcale nie uważałam, że jest to konieczne. Rozumiałam to, że mogła być zazdrosna i obawiać się o swoją... dziewczynę? W zasadzie nie byłam pewna, jaka relacja je dokładnie łączy.
- Nie wiedziałaś. – Najwidoczniej Leah nie miała zamiaru tego puścić płazem. – I myślałaś, że co, że jesteśmy razem?
Na policzkach Valeire pojawiły się różowe plamy, pasujące do jej włosów. Skrzywiła się lekko, wlepiając wzrok w filiżankę.
- Nie... – wymamrotała, ale Leah chyba nie chciała jej słuchać.
- To, że wyjechałam z miasta, nie znaczy, że szukam kogoś nowego i dobrze o tym wiesz – powiedziała ze złością. Pierwszy raz chyba widziałam ją tak zdenerwowaną i muszę przyznać, że trochę mnie to zaskoczyło. Zawsze była taka spokojna, że w zasadzie nawet nie podejrzewałam, że była zdolna do takich emocji. – Cały czas czekam na ciebie... Wiesz, że wszystko zależy od ciebie.
Przypomniałam sobie tamten letni dzień spędzony z Valerie. Wtedy tak bardzo bała się przyznać przed wszystkimi, kim naprawdę jest. Patrząc na nią teraz, nie sądziłam, by było inaczej.
- Wiem – odpowiedziała. – Właśnie po to tu przyjechałam. Chciałam ci powiedzieć, że... – urwała na moment, najwyraźniej zbierając myśli. – Wczoraj zerwałam z Mickiem. I powiedziałam rodzicom o wszystkim.
Usta Leaj ułożyły się w kształt litery o.
- Naprawdę? – wykrztusiła z niedowierzaniem.
- Tak – oznajmiła Val, starając się uśmiechnąć, chociaż w oczach miała łzy.
- I co? – Leah nachyliła się w jej stronę, jakby chciała złapać ją za rękę, ale się powstrzymała.
- Sama nie wiem... – westchnęła, zagryzając wargę. – Po prostu... wyglądali na rozczarowanych... Ale przynajmniej znają prawdę.
- Na pewno nie są rozczarowani – zaoponowała Leah szybko. – Przecież to dalej ty, taka sama jak do tej pory.
- Taka sama? Nie sądzę – pokręciła głową. – Już nie będą patrzeć na mnie w ten sam sposób.
- Ale przynajmniej już ich nie oszukujesz – wtrąciłam. Uznałam, że skoro już rozmawiają o tym przy mnie, to prawdopodobnie oczekują też ode mnie, że powiem coś na ten temat. – Teraz znają prawdziwą ciebie. Musisz ich zrozumieć, to pewien szok.
- Rozumiem  - mruknęła Valerie. – Nie wiem sama w zasadzie, na co liczyłam. Że się ucieszą? Nikt chyba nie byłby z tego powodu szczęśliwy. Ale też liczyłam na trochę więcej... optymizmu? Zrozumienia? Po prostu zawsze starałam się ich nie rozczarować i gdy już do tego doszło, czuję się tak, jakbym rozczarowała samą siebie...
- Nie możesz tak mówić. To nie jest prawda. – Rozczarowywanie samej siebie? Chyba nie powinnam wypowiadać się w tej kwestii. – Być może ich rozczarowałaś. Nigdy nie będą mieli prawdziwych wnuków, w ich progu nigdy nie stanie przyszły zięć, a na weselu zabraknie pana młodego. Czy zaczęli patrzeć na ciebie w inny sposób? Na pewno. W końcu nie oszukujmy się, do tej pory miałaś chłopaka, a teraz nagle oświadczasz, że jesteś... – ściszyłam głos. Nie wszyscy musieli o tym wiedzieć. - ...lesbijką.  Na pewno trudno im było wykazać się zrozumieniem, gdy usłyszeli o tym po raz pierwszy. Szok ze stresem, rozumiesz?
Valerie uśmiechnęła się półgębkiem.
- Tak...
- I naprawdę jesteś rozczarowana? Nie czujesz ulgi? – Nie pozwoliłam sobie przerwać.
- Czuję – powiedziała, nieśmiało patrząc na Leah. – Czuję się tak, jakby wreszcie mogła odetchnąć pełną piersią. Jakbym zdjęła jakąś maskę.
- Twoje życie się zmieniło, co nie? – zaśmiała się Leah. Z trudem powstrzymałam się przed spojrzeniem na nią z niedowierzaniem. Jak ona mogła się teraz tak swobodnie uśmiechać?
Podziwiałam ją za ten optymizm. Naprawdę.
- Bardzo – jęknęła Val, składając twarz w dłonie. – Nie chciałam tego! Nie chciałam, by moje życie tak się nagle zmieniło.
- Nie można całe życie stać w miejscu. To twój pierwszy krok w dorosłość, brawo! – Leah poklepała Valerie po plecach. Ta uniosła nieco głowę, by na nią spojrzeć. Jej różowe włosy opadły na stół, a niektóre kosmki wpadły do na wpół wypitej kawy.
- A studia nie takim nie były? Albo pierwsza praca? – zasugerowała nieco depresyjnym tonem.
- To była twoja pierwsza samodzielna decyzja. – Leah wzruszyła ramionami, a Valerie najwyraźniej nie umiała się nie zgodzić, bo nic już na to nie powiedziała. - Widzisz same negatywne strony – kontynuowała. – Spójrz na to bardziej optymistycznie.
- Nie jestem tobą. – Valerie wyglądała na bardzo dobitą. – Ale tylko ty jesteś dobrą stroną.
Spojrzałam na jedną i na drugą. Może one jeszcze tego nie dostrzegały, ale ja czułam, że teraz na pewno im się ułoży. Ich miłość była widoczna na pierwszy rzut oka, bo jaśniała jak jaskrawe włosy Valerie.
A ja poczułam, że znowu mam przyjaciółki.
I życie jakby stało się pełniejsze.
Naprawdę tęskniłam za tym uczuciem.
~~○~~
- O kurwa...
- Lorie, czy ty właśnie przeklęłaś?
- Czy ty właśnie powiedziałaś, że jesteś w ciąży?
- Tak.
- Kurwa!
- Cholera, zrobiłaś to drugi raz...
- Tak! Cholera, Anne! Nie odzywasz się tygodniami, nie odbierasz moich telefonów i nie odpisujesz na sms-y! Martwiłam się, że znowu coś jest nie tak!
- Wiem, przepra...
- A potem dzwonisz jak gdyby nigdy nic i oznajmiasz, że będziesz miała dziecko!
- Chciałam, żebyś widziała...
- I co teraz?
Lorie chyba była bardziej zdenerwowana niż ja. Wetchnęłam do słuchawki.
- Nie mam konkretnego planu...
- Anne? Kto, kuźwa, jest ojcem?
Poczułam wypieki na policzkach. Ach, czułam, że ta rozmowa będzie ciężka.
- Henry... Cortez. Chyba go nie znasz.
- Ja pier... Czy to jest syn Marion?! Anne!
- Przecież znamy się od dawna!
- Pół roku! I już poszliście do łóżka?!
- Kurwa, Lorie, nie traktuj mnie jak dziwkę! – krzyknęłam ze złością. Miałam ochotę rozłączyć się i cisnąć telefonem w ścianę i nie zrobiłam tego tylko dlatego, że to był, kuźwa, mój telefon.
- Nie traktuję cię tak! – zawołała głośno Lorie. – Przepraszam, Anne, ale... Boże! I co teraz? – zapytała po raz kolejny.
- Nie wiem, mówiłam już. Muszę to wszystko dobrze przemyśleć. – Oparłam głowę o ścianę, czując jak zaczyna mi pulsować. Nie po to dzwoniłam do Lorie, by przyprawiała mnie o ból głowy.
- A co o tym myśli twój... chłopak? Jesteście razem, prawda? – W jej głosie wyczułam nerwowość.
- Tak... – Czy na pewno to był związek? Nie nazwałabym Henry'ego swoim chłopakiem. To określenie wydawało mi się takie dziecinne. Nasza relacja opierała się na czymś więcej niż przeciętne związki, ale też nie było w niej tego, co w przeciętnym związku powinno być. – Powiedział, że do mnie należy ostateczna decyzja, i że zostanie ze mną obojętnie jaka ona będzie.
To prawda. Henry powtarzał mi to codziennie wieczorem od jakiegoś tygodnia. Byłam mu za to naprawdę wdzięczna. Równocześnie jednak chciałam, by sam wypowiedział się w tej kwestii. W gruncie rzeczy, jak to ujęła Leah, to było też jego dziecko.
- To dobrze... – oceniła Lorie. W jej głosie słyszałam takie zdenerwowanie, że aż zaczęłam się o nią martwić. – Więc jaka jest twoja decyzja? Szukałaś już kogoś od...?
Poczułam gwałtowny przypływ gniewu.
- Co?! Nie uważasz, że mam dość krwi na rękach, do cholery?! – warknęłam, zaciskając pięść ze złości. Łzy napłynęły mi do oczu i naprawdę miałam już dość tej rozmowy.
- Co? Boże, Anne, ja...
- Wiesz co, Lorie? Naprawdę nie sądziłam, że możesz w ogóle coś takiego pomyśleć, szczególnie po tym wszystkim. Cześć.
Rozłączyłam się, a po moich policzkach pociekły łzy.

A/n
Zachęcam do zostawienia po sobie gwiazdki albo komentarza, bardzo mnie ciekawi Wasze zdanie na temat tej historii ❤

LET MEWhere stories live. Discover now