ROZDZIAŁ I ANNE MALENWOOD

535 22 18
                                    

- Do Princeton? – powtórzyłam głucho, czując narastającą złość. Klatka piersiowa zaczęła mi gwałtownie falować, gdy wbiłam nienawistne spojrzenie w Lorie.
- Tak – spuściła wzrok, jak to zwykle ona. Zawsze to robiła – uciekała albo chowała się, gdy coś szło nie po jej myśli, nagle jakby zapadając się w sobie. – Ale będziemy się często spotykać... dzwonić do siebie.
- Lorie – przerwałam jej gwałtownie. – To jest Princeton, nie Dalton! Jak chcesz się spotykać, jak będziemy mieszkać cztery godziny drogi od siebie?! – wykrzyknęłam, podnosząc się z kanapy i chwytając się za głowę.
- Anne, spokojnie... – spróbowała po raz kolejny, ale ja nie chciałam być spokojna. Odwróciłam się w jej stronę, wymierzając w nią wyprostowany palec.
- Wyjdź, okay? OKAY?! – wrzasnęłam, a Lorie aż drgnęła. W jej oczach dostrzegłam łzy, ale nic nie  poczułam na ten widok.
- Zadzwonię wieczorem – powiedziała w drzwiach, a ja nie spojrzałam już na nią.
Zagryzłam wargi, by powstrzymać się od krzyku. Czułam się oszukana i opuszczona, chociaż w zasadzie były to bezpodstawne uczucia.
Lorie mnie nie oszukała, przecież powiedziała mi szczerze o wszystkim. Gorzej byłoby, jakbym dowiedziała się o tym po fakcie. Wtedy prawdopodobnie bym ją udusiła gołymi rękami.
Wiedziałam, dlaczego chciała wyjechać – odkąd ten cały Jeremy przykleił się do jej matki, ta bardzo się oddaliła od Lorie. Zupełnie jakby zapomniała o tym, że ma córkę, pochłonięta nowym kochankiem, dającym jej nowe życie. Nie mogłam się jej zbytnio dziwić – gdyby ktoś dawał mi prezenty, kwiaty i zabierał do kina lub teatru, to pewnie też chciałabym spędzić z nim jak najwięcej czasu. Ale chyba nie umiałabym dla kogoś takiego zostawić wszystkiego, co miałam do tej pory.
Nie umiałabym zostawić wszystkiego dla miłości. Sama ta myśl wydawała mi się wręcz absurdalna.
Ja nie miałam na szczęście takiego problemu. Moja mama także rozwiodła się z tatą i znalazła sobie nowego mężczyznę, to na szczęście był on świetnym facetem.
- Anne, wszystko w porządku? – W drzwiach pojawiła się głowa mojej mamy z Amelie na rękach. – Czy to była Lorie? Pokłóciłyście się? – zapytała ze zmartwieniem.
Zamknęłam oczy, starając się opanować emocje i łzy cisnące się mi do oczu. Nie chciałam, by znała moje prawdziwe uczucia.
- Nie, tylko odrobinę się posprzeczałyśmy – powiedziałam, odwracając się w jej stronę z udawanym uśmiechem.
Oczywiście. Cała ja.
Nienawidziłam, gdy ludzie dostrzegali moje emocje. Wolałam chować się za kurtyną sztucznych uśmiechów, wymuszonego szczęścia. Taka egzystencja była o wiele prostsza.
- No dobrze, w takim razie ci nie przeszkadzam – powiedziała, unosząc rączkę Amelie, jakby mała machała do mnie. Tym razem uśmiech, który zagościł na mojej twarzy, był stuprocentowo prawdziwy. – Za chwilę kolacja.
- Jasne, zaraz zejdę ma dół – powiedziałam, machając w stronę siostrzyczki.
Była taka rozkoszna. Miała dopiero półtora roku, a na głowie już miała aureolę kręconych, jasnych włosów, nadających jej wygląd małego aniołka. Trzymała jedną dłoń w twarzy, żując ją zapamiętale, a na ten widok chciało mi się śmiać.
- Okay – powiedziała mama, wychodząc.
Opadłam na łóżko z westchnieniem.
Lorie mówiła, że wieczorem zadzwoni. Zaczęłam się zastanawiać, czy odbiorę.
~~○~~
PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ
Światła były tak jasne, ale nie mogły mnie oślepić. Tańczyłam, wdychając zapach rozpalonych ciał wokół mnie.
- Ale impreza! – krzyknęła Melody, moja koleżanka z roku, opierając się o kontuar z zawadiackim uśmiechem rzuconym w kierunku przystojnego barmana.
- W końcu to Nowy Rok! – odpowiedziałam, zamawiając drinka.
Odwróciłam głowę, by dziewczyna nie mogła dojrzeć wyrazu mojej twarzy. Dopiero teraz do mnie dotarło, że to pierwszy koniec roku, który spędzę bez Lorie. Zawsze razem wchodziłyśmy (tak, po schodach, Lorie od zawsze bała się wind) na dach najwyższego budynku w naszym mieście i oglądałyśmy razem pokaz sztucznych ogni. Ona nie lubiła głośnych imprez, a ja nie nalegałam.
Teraz miałam to, co zawsze chciałam. Ale na pewno nie było mi z tym lepiej.
Minęło sześć miesięcy, a ja wciąż nie umiałam się pogodzić z tym, że wyjechała beze mnie. Od zawsze byłyśmy razem – we dwie i nikt poza nami. Chyba trochę uzależniłam się od tej naszej przyjaźni, nie widząc świata poza nią. Nigdy nie sądziłabym, że to akurat ja będę się nad tym zastanawiać. Zawsze to Lorie była tą wrażliwszą, bardziej uczuciową. Ja skupiałam się na działaniu i realizacji moich celów, a uczucia zostawiałam na bezsenne noce.
Nikt przecież nie mógł znać mojej prawdziwej twarzy.
Po co?
Żeby mnie pocieszać? Miałam ochotę parsknąć głośno za każdym razem, gdy o tym myślałam. Nie potrzebowałam litości. Byłam samowystarczalna i było mi z tym cholernie dobrze.
Ludziom nie zależy na tym, by cię pocieszać, ale na tym, by dowiedzieć się o twoich problemach. By mogli się przekonać, że ich życie nie jest takie złe. Albo chociaż, że nie mają takich problemów.
To pociesza.
Daje nadzieję.
Jedyną osobą, która taka nie była, była Lorie. W jej oczach zawsze widziałam przejęcie i naprawdę czułam, że moje problemy to jej problemy, moje życie to jej życie. Nawet teraz, gdy tak długo się nie widziałyśmy, dzwoniła do mnie prawie codziennie, chociaż ja nie witałam jej zbytnio radośnie, ale chyba do tego przywykła.
Byłyśmy dla siebie dopełnieniem. Jing i jang. Siostry z innych rodzin. Wspierałyśmy się, pomagając sobie przetrwać w Factoryville.  A nie było to takie proste. To cholernie popieprzone miasto.
Kiedy wyjechała, na początku czułam się tak, jakby ktoś uciął mi rękę. Albo nawet dwie Musiałam nauczyć się chodzić od nowa, zachowując równowagę w inny sposób niż dotychczas.
Jestem samowystarczalna.
Te słowa stały się moją mantrą.
Wiedziałam, że ona także nie potrafi odnaleźć się w nowym otoczeniu. Byłam pewna, że po prostu zamknęła się w swoim pokoju z książkami, budując z nich mur oddzielający ją od świata. I ludzi.
Czasami opowiadała mi o swojej współlokatorce, ale było to tak żałosne, że nawet nie mogłam i nie chciałam tego słuchać. Dziewczyna traktowała moją przyjaciółkę jak powietrze, a ta się cieszyła z tego, że nie chce od niej za wiele. Wspólna egzystencja, nic poza tym.
Westchnęłam, wlepiając wzrok w drinka. Dlaczego musiałam myśleć o tym akurat teraz.
Przechyliłam kieliszek, wlewając w siebie pastelowy płyn znajdujący się w nim, pragnąc zapomnieć o wszystkim.
I
wreszcie
przestać
myśleć.
Czas być szczęśliwą.
- Przejdę się – krzyknęłam w stronę Melody, ale wątpiłam, czy mnie usłyszała, bo była pogrążona w konwersacji z tym przystojnym barmanem. No tak, jeśli trafiała się okazja do podrywu, Melody nie mogła jej zaprzepaścić.
Po drinku zrobiło mi się okropnie duszno, więc postanowiłam wyjść na dwór. Poza tym zbliżała się północ i nie miałam zamiaru spędzić jej w towarzystwie całujących się par. Oglądanie sztucznych ogni, nawet w pojedynkę, powinno być o niebo lepsze.
Owiało mnie zimne powietrze grudniowej nocy. Teraz pożałowałam, że nie wzięłam mojej kurtki albo chociaż szalika. Wzdrygnęłam się z zimna, zaczynając rozważać powrót na salę, gdy nagle zdążyło się coś zupełnie niespodziewanego.
O mój Boże.
- Przeziębisz się, śliczna – powiedział męski głos, okrywając mnie marynarką.
O kuźwa. Do tej pory myślałam, że takie rzeczy mogą zdążyć się w filmach lub książkach.
- Dzięki, przystojniaku – powiedziałam, a może to raczej tekila, którą piłam, odezwała się za mnie.
- Co robisz w takim zimnie zupełnie sama? – zapytał z bardzo zatroskaną miną, że aż nie mogłam się powstrzymać i powiedziałam szczerze:
- Chciałam obejrzeć fajerwerki.
Parsknął śmiechem, obejmując mnie ramieniem, bo mimo jego marynarki wciąż było mi okropnie zimno, a on jakby to wyczuł. Drgnęłam, gdy jego ręka znalazła się na mojej talii, ale bynajmniej nie było to już spowodowane chłodem. Gdy zbliżył się do mnie tak blisko, wyraźnie udało mi się wyczuć zapach jego wody kolońskiej. Zaciągnęłam się, bo był to naprawdę ładny zapach. Mogłabym go wąchać codziennie. Zdziwiłam się, że pomimo tak długiego czasu wciąż jest jeszcze wyczuwalny...
- Szybko sobie pogrywasz, przystojniaku – powiedziałam, przekrzywiając głowę, by trochę lepiej mu się przyjrzeć. Tak, słowo przystojniak zdecydowanie do niego pasowało.
- Po prostu nie chcę, żebyś zmarzła, śliczna – odpowiedział spokojnym tonem, jakby była to najbardziej zwyczajna rzecz pod słońcem.
- Wszystkie dziewczyny tak ratujesz? – zapytałam, w zasadzie przewidując odpowiedź.
- Nie. Tylko te ładne.
Okay, nie do końca tego się spodziewałam, ale nie w zasadzie było to logiczne. Zaśmiałam się pod nosem.
- Dlaczego więc jesteś tu sam? Któraś z tych ładnych cię wystawiła? – Nie byłam do końca pewna, skąd miałam w sobie tyle ciekawości, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać od zadawania pytań.
- Nie. Na żadną chyba nie działa mój urok osobisty – powiedział ze smutkiem, na co ja znowu parsknęłam śmiechem.
- Niemożliwe! Żadna nie poleciała na cieplusią marynarkę? – zapytałam przyjętym głosem.
- Nie, ty jesteś jedyna – odpowiedział, na co ja się zaśmiałam.
- Nie lecę na ciebie, tylko na twoją marynarkę – wzruszyłam ramionami i tym razem to on się zaśmiał, aż poczułam jego ciepły oddech na karku.
- Czyli potwierdzasz to, co przed chwilą powiedziałaś – stwierdził z triumfem, a ja po szybkim przeanalizowaniu naszej rozmowy, musiałam się z nim zgodzić.
- Dobra, przechytrzyłeś mnie, przystojniaku – mruknęłam.
- Wiem – powiedział, obejmując mnie. O dziwo nie poczułam się przez to ani skrępowana, ani wystraszona, a wręcz przeciwne. Zupełnie, jakbym znała go o wiele dłużej niż trzy minuty.
- Jak masz na imię? – zapytałam w nagłym przypływie olśnienia.
- Powiem ci w przyszłym roku – szepnął, a ja uśmiechnęłam się do siebie.
Nagle ten nadchodzący rok wydawał mi się o wiele bardziej optymistyczny.
- DZIESIĘĆ, DZIEWIĘC, OSIEM...
Usłyszeliśmy odliczenie dochodzące z sali, ale żadne z nas nie chciało tam wracać.
- SIEDEM, SZEŚĆ, PIĘĆ...
- Ale ty też mi to powiesz, prawda? – zapytał, a ja odwróciłam się szybko w jego stronę, pierwszy raz patrząc mu w oczy.
Dosłownie otworzyłam usta ze zdziwienia, patrząc na nie.
Zielone i niebieskie.
Niebieskie i zielone.
- Wow... – To słowo samo wypłynęła z moich ust, a jego wargi wygięły się w uśmiechu.
- CZTERY, TRZY, DWA...
- Szczęśliwego Nowego Roku, Śliczna – powiedział, a jego oczy błysnęły. Niesamowite.
- JEDEN! – Dosłownie w tym samym momencie wszyscy wybuchli radosnymi okrzykami, a niebo rozbłysło tysiącem świateł.
Ja jednak widziałam tylko te odbite w dwukolorowych oczach chłopaka.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Przystojniaku – powiedziałam.
Kiedy później wracałam myślami do tego momentu, wiedziałam, że było to niesamowicie głupie. Ale wiem, nie umiałam zrobić inaczej.
Jego wzrok prześlizgnął się na moje usta, po czym nachylił się w moją stronę. Gdy jego wargi zetknęły się z moimi, poczułam, że wkraczam w ten rok najpiękniej jak się tylko dało.
- Jestem Ezra Hollows. Miło mi cię poznać, Śliczna – powiedział, odsuwając się odrobinę.
- Mnie również. Anne Malenwood – wyciągnęłam do niego rękę, uśmiechając się.
Była to najszczersza prawda. I zdecydowanie najpiękniejsza.
~~☆~~
LIPIEC, PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ
Obudziłam się rano naprawdę szczęśliwa, chociaż wcale nie powinnam się tak czuć. To było złudne uczucie. Przyjemne, ale złudne.
- Dzień dobry, Śliczna – usłyszałam głos Ezry. Moje usta same wygięły się w uśmiechu, szybko jednak zganiłam się za to. Nie mogłam się do tego przyzwyczajać.
- Witaj, Przystojniaku – mruknęłam, obracając się w jego stronę. Podniosłam się, przy okazji całując go w policzek. Jego ciemne włosy były zmierzwione, ale i tak wyglądał bardzo dobrze, zresztą jak zawsze.
I wtedy do mojego zamroczonego przez wypity wczoraj alkohol mózgu wreszcie wszystko dotarło.
Jesteśmy razem w łóżku.
Jest rano.
Kurwa. Spaliśmy ze sobą.
- Chciałbym budzić się tak codziennie – wymamrotał Ezra, a ja zdrętwiałam, odsuwając się. Poczułam, jak moje serce dosłownie na moment się zatrzymało.
Codziennie? W jakim sensie codziennie?!
- Ezra – potrząsnęłam nim. Moje ręce drżały, kac wyparował. – Czy my...?
Uniósł głowę i spojrzał na mnie przymglonym spojrzeniem, jakby nie do końca do niego docierało, co mam na myśli.
- Tak – powiedział w końcu, delikatnie chwytając mnie za rękę. – Spaliśmy ze sobą.
Kurwa.
To nie tak miało być.
Od pół roku byliśmy tylko przyjaciółmi. Poza tym jednym pocałunkiem w Nowy Rok nie byliśmy ze sobą bliżej. Owszem, po tamtej imprezie Ezra od razu zaprosił mnie na randkę i prawdopodobnie była to najlepsza randka w moim życiu. I być może gdybym chciała, to zostalibyśmy świetną parą.
Ale ja tego nie chciałam.
Nie chciałam związku. Nie chciałam miłości.
Miłość okropnie uzależnia od drugiego człowieka. Nagle zaczyna brakować ci kogoś. Chcesz spędzać z nim cały swój czas, a kiedy z nim nie jesteś, czujesz wręcz fizyczny ból. Myślisz o nim nawet wtedy, gdy wydaje ci się, że tego nie robisz.
Miłość. To powinno być nazywane chorobą.
- Jak mogliśmy do tego dopuścić...? – zapytałam, a mój głos  lekko zadrżał.
- Śliczna... – zaczął, próbując mnie uspokoić, jednak ja poderwałam się z łóżka.
- Tak nie miało być... tak nie miało...
Potrzasnęłam głową, wyrywając się z tych rozmyślań. Nie miałam się przecież czym martwić, pomiędzy nami nie było żadnego silniejszego uczucia. Prawda? Prawda?! Ta jedna noc niczego nie znaczyła i nie zmieniała.
- Co się stało, Śli... – Na szczęście dzwonek telefonu nie pozwolił mu dokończyć i mogłam bezpiecznie uciec.
Przemierzyłam jego pokój, nagle czując skutki wczorajszej imprezy. Powinnam skończyć z tym piciem. Zaczynałam rozumieć, dlaczego Ezra nigdy nie pije. A może tylko tak mi się wydawało? Kiedy go pytałam o przyczyny tego, że nie pije na żadnej imprezie, zawsze zbywał mnie uśmiechem. Nie naciskałam, bo w nie była to moje sprawa. Jakby chciał mi powiedzieć, to by po prostu to zrobił. Ale z drugiej strony nie powstrzymywało mnie to od zastanawiania się tym.
Czy jego rodzice mieli problemy z alkoholem? A może sam kiedyś pił za dużo?
Albo ktoś w jego rodzinie zginął w wypadku, którego przyczyną był alkohol?
Kiedyś znowu go o to zapytam. Ale na razie musiałam skupić się na telefonie.
Spojrzałam na wyświetlacz, zastanawiając się, kto, do cholery, dzwoni o tak wczesnej porze w sobotę rano w pierwszy dzień wakacji?!
Lorie.
No tak.
- Co tam, szmato? – zapytałam, bo o tej porze naprawdę nie miałam nastroju na rozmowę z kimkolwiek.
- An, mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość! – krzyknęła Lorie rozemocjonowanym tonem.
- Nie mów mi tylko, że Ren się odezwał! – zawołałam, opierając się o blat biurka.
- Kim jest Ren? – zapytał Ezra, obejmując mnie od tyłu. Odwróciłam się do niego z najbardziej gniewną miną, na jaką było mnie stać. Nie byłam gotowa, by jeszcze z nim normalnie rozmawiać.
- Cicho bądź – powiedziałam, zasłaniając telefon, by Lorie nie usłyszała, że nie jestem sama.
- Nie chcę o nim rozmawiać, mam go gdzieś. Rozdział zamknięty – powiedziała o wiele za szybko, zdradzając swoje prawdziwe emocje. Dobrze wiedziałam, że nie jest jej tak łatwo przez to wszystko przejść, szczególnie samej.
- Czyżby? A kto wczoraj przez pół godziny płakał mi do telefonu? Pół godziny rozmowy przez telefon, moje ucho cierpi do tej pory. A jakbyś tu była... – westchnęłam, bo wciąż miałam do niej żal za to, że mnie zostawiła.
- Z kim rozmawiasz? Mogę ją pozdrowić? – Ezra był wyjątkowo nieustępliwy, więc pacnęłam go otwartą dłonią w ramię, mimo woli śmiejąc się pod nosem.
- Nie – powiedziałam bezgłośnie, uciekając przed nim do łazienki. Nareszcie sama.
- An, odbiegasz od tematu, a ja mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość – oznajmiła Lorie. – Chyba znalazłam Wielki S.!
- Taa, jasne – Ile razy ja już to słyszałam? - Dwa tygodnie temu mówiłaś dokładnie to samo.
Boże, cała ona. Wczoraj zaczęły się wakacje, a ona czytała jakąś książkę. Czy kiedykolwiek była na jakiejś imprezie w tym całym Princeton?
Byłam pewna, że nie.
- Lampada była świetną książką. Ale za dużo w niej było o miłości, a za mało o życiu. Przeczytałaś ją już, prawda? – zapytała.
Cholera. Zupełnie zapomniałam o tej książce. Ale ostatnio tyle się działo, że nie miałam czasu na czytanie książek poleconych przez moją przyjaciółkę. Być może Ezra był tego głównym powodem.
-  Tak, tak, prawie skończyłam. Powiedz mi lepiej o Wielkim S. – Nie chciałam jej rozczarowywać, więc po prostu zmieniłam temat, chociaż obawiałam się, że domyślała się prawdy.
- Okay. Książka nazywa się Swear Me – powiedziała z podekscytowaniem.
- Brzmi... ciekawie – stwierdziłam, bo za bardzo nic mi to nie mówiło.
- Napisał ją Joe Hooning – mówiła dalej, a ja w tym momencie spojrzałam na siebie w lustrze i stwierdziłam, że wyglądam okropnie. Aż zrobiło mi się żal Ezry, że musiał patrzeć na mnie w takim stanie tymi swoimi dwukolorowymi oczami, które tak bardzo uwielbiałam.
W tej kwestii nie mogłam oszukiwać samej siebie. Jego oczy były absolutnie niezwykłe – prawe niebieskie, a lewe zielone. Nie umiałam od nich odwrócić wzroku i dosłownie drżałam za każdym razem, gdy tylko na mnie spoglądał.
- Pierwsze słyszę – powiedziałam, przemywając twarz wolną ręką.
- Ja też jeszcze się z nim nie spotkałam. Ale jego styl jest taki niesamowity, lekki, jakby doskonale wiedział, co chce przekazać i po prostu to robił – mówiła, a starałam się jej jednocześnie słuchać i doprowadzić się do porządku.
- No więc o czym jest? I gdzie jest w niej Wielki S.? – dopytywałam, omal nie upuszczając telefonu do umywalki.
- Nie mogę ci zdradzić fabuły, bo nigdy jej nie przeczytasz! – zaprzeczyła szybko, a ja wywróciłam oczami.
- Och, Lorie, nie każ mi czekać – jęknęłam. - Muszę jeszcze skończyć Lampadę!
A raczej zacząć...
- Dobrze – zgodziła się w końcu, najwyraźniej nie mogąc doczekać się mojej opinii. – Od czego by tu zacząć?
- Może najlepiej od początku – poradziłam jej szybko, bo w zaczęłam się już niecierpliwić.
- Chyba masz rację – zgodziła się ze mną.
- Gdzie zniknęłaś, Śliczna? – Dobrze, że drzwi tłumiły głos Ezry, bo Lorie prawdopodobnie by go usłyszała. Cholera.
- Wybacz, muszę kończyć. Moja współlokatorka wróciła – powiedziała szybko Lorie, a ja odetchnęłam z ulgą. Chwyciłam klamkę, żeby Ezra nie mógł tu wejść.
- Lorie! Nie możesz mnie teraz zostawiać w takiej niepewności! – krzyknęłam jednak, by przypadkiem niczego się nie domyśliła.
- Przepraszam, ale nie mam wyjścia. Porozmawiamy później. Buziaczki! – zawołała.
- Dozo, szmato – rozłączyłam się, szybko rzucając telefon obok umywalki i kończąc poprawianie swojego wyglądu. Ach, co tam wygląd! Bardziej zależało mi na pozbyciu się zapachu wczorajszego dnia.
- Zaraz wyjdę! – krzyknęłam, puszczając wodę pod prysznicem.
- Zrobię śniadanie – powiedział, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Weszłam pod prysznic. Zimna woda spłynęła po moim ciele, oczyszczając je z całego wczorajszego dnia, zarówno jego zapachu, jak i jego emocji. Nastał nowy dzień, czas zapomnieć o tym, co było i zmierzyć się z tym, co miało nadejść.
- Och, postarałeś się – powiedziałam, wchodząc do salonu. Moje mokre włosy zostawiały ślady na podłodze, więc zgarnęłam je na ramię.
- To wszystko dla ciebie, Śliczna – oznajmił, uśmiechając się rozbrajająco, że nawet nie umiałam się na niego za to oburzyć.
- Dzięki – uśmiechnęłam się do niego. – Ale nie musiałeś się tak starać. Po co to wszystko?
Uśmiech spełzł z jego twarzy, a mnie zakuło serce. Chyba go zraniłam, ale czułam, że nie da się inaczej.
- Jak to po co? – nie ustępował – To nasz pierwszy wspólny poranek, który możemy spędzić spokojnie razem. Zawsze albo spieszyliśmy się na uniwersytet, albo uciekałaś, żeby twoi rodzice nie...
- Ezra – przerwałam mu gwałtownie. – O co ci chodzi?
- O nic – mruknął. – Po prostu myślałem, że będziesz chciała spędzić ze mną miły dzień po tym, co...
- Nie – powiedziałam ze złością. – Nie będzie żadnych miłych dni! To nic nie zmienia! Nie wiem, jak mogliśmy do tego dopuścić, przecież przez ten czas bycie przyjaciółmi nam wystarczało... Co ci się stało?
Nie mogłam powstrzymać emocji. Ezra nigdy nie protestował, gdy wyraźnie dawałam mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana żadnym związkiem, a tym bardziej miłością. Potrzebowałam po prostu kogoś, z kim można by było przez dzień normalnie porozmawiać, mieć w nim prawdziwego przyjaciela. Miłość wszystko komplikowała. Chciałam przyjaciela, bo bez Lorie czułam się taka samotna, a Ezra był pierwszą osobą, która była w stanie ją trochę zastąpić.
- Co mi się stało?! – wykrzyknął ze złością, kładąc z hukiem talerze na stole. – Wczoraj powiedziałaś, że mnie kochasz, do cholery!
Cofnęłam się, jak rażona piorunem. To niemożliwe.
Zamrugałam szybko, z trudem łapiąc powietrze.
To niemożliwe.
Nie zrobiłabym czegoś tak głupiego. Nie upiłam się przecież aż tak bardzo!
- Zdziwiona? Czyżby alkohol uwalniał w tobie jakieś tajemnicze uczucia, o których sama nie masz pojęcia? – zapytał, przekrzywiając głowę w moją stronę.
- Ja... nie... – wzięłam głęboki oddech, by uspokoić głos. – Byłam pijana. Masz rację. To nic nie znaczyło. Zapomnijmy o tym, okay?
Jego twarz pociemniała z gniewu, a ja poczułam, że trochę przesadziłam.
- Jasne, Anne. Zapomnijmy o tym – warknął. – Rozumiem, że masz w dupie moje uczucia.
- Twoje uczucia? – parsknęłam śmiechem. – Tylko nie mów, że uwierzyłeś ochlanej dziewczynie, że cię kocha! Wiesz co, Ezra, nie sądziłam, że możesz być taki naiwny!
W jednej sekundzie znalazł się przy mnie. Jego klatka piersiowa falowała gwałtownie, a każdy mięsień drżał, jakby sam walczył ze sobą, żeby nie wykonać jakiegoś fałszywego ruchu.
- Nie, Anne. Nie uwierzyłem jakiejś ochlanej dziewczynie. Uwierzyłem tobie – powiedział zaskakująco spokojnym głosem. Aż poczułam przez to dreszcze.
Tego było dla mnie za wiele. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczy, więc  postanowiłam uciekać.
Byle dalej od jego spojrzenia pełnego rozczarowania.
Wzięłam szybko swoją torbę i wybiegłam z jego domu. W tym momencie doceniłam to, że Factotyville jest tak małym miasteczkiem i dosłownie parę ulic dzieliło mnie od mojego domu.
A przecież tego tak długo próbowałam uniknąć tego wszystkiego. Wiedziałam, że tylko to jestem w stanie tylko rozczarować, więc robiłam wszystko, by tak się nie stało.
I wystarczyła jedna impreza, by to wszystko zaprzepaścić.
Może przez to Ezra nie pije...
Na myśl o nim zabolało mnie serce, więc popędziłam szybciej ulicą, przyciskając torbę do siebie. Nie odwracałam się za siebie, ale byłam pewna, że na plecach czuję jego palące spojrzenie.
Łzy popłynęły po moich policzkach. Nie powinnam tego czuć, nie kochałam go przecież. Dlaczego więc to wszystko tak bardzo bolało? Wiedziałam, że go skrzywdziłam. 
Że skrzywdziłam siebie.
Tak bardzo bałam się, że będąc z nim narażę się na ból, że zraniłam sama siebie.
Cóż za absurd. Cholerna ironia.
Nagle moja torebka zaczęła wibrować, a po chwili usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu. O Boże, to pewnie Lorie. Nie mogłam pozwolić na to, żeby usłyszała, że właśnie rozpadałam się na kawałki, więc odchrząknęłam i odebrałam.
- Zdecydowałaś się skrócić moje cierpienia, łaskawa pani? – wyszeptałam dramatycznym tonem, starając jak najbardziej umiałam, by nie zadrżał mi głos.
Parsknęła śmiechem, więc chyba dobrze mi poszło.
Ukrywanie prawdziwych uczuć opanowałam do perfekcji.
- Tak, uznałam, że nadszedł twój czas – powiedziała, rozśmieszając mnie nieco.
- Poczekaj, siądę sobie wygodnie. I wezmę kawę. – Postanowiłam udawać, że jestem w domu, bo nie chciałam, żeby wiedziała, gdzie naprawdę byłam.
- Dobrze. Książka Swear Me opowiada o nijakim Tiddery’m, który poznaje uroczą Kasie...
- I się zakochują, i co dalej? – przerwałam jej, bo nie bardzo miałam ochotę na słuchanie o jakiejś historii miłosnej.
- Tak – powiedziała lekko poirytowana. No proszę, czyżbym raniła kolejną osobę? Może to też miałam opanowane do perfekcji i nawet o tym nie wiedziałam? – Nie przerywaj mi. Jeszcze raz. Tiddery poznaje Kasie, która niestety ma jedną wadę...
- O matko, jest chora? – zapytałam ze zgrozą w głosie. Nie umiałam się powstrzymać.
- Nie!
- Ma chłopaka? – zgadywałam dalej. Ta historia nie mogła kończyć się dobrze, byłam tego pewna.
- Nie! Czy możesz mnie... – próbowała coś powiedzieć, ale ja jej nie pozwoliłam.
- Następnego dnia wyjeżdża za granicę? – To by było ciekawe, może nawet przeczytałabym tę książkę.
- Nie! Jak nie dasz mi nic powiedzieć, to się nigdy nie dowiesz! – Lorie w końcu się zdenerwowała, a ja zamknęłam ciężko oczy.
- Przepraszam, przepraszam. Wiesz co, to może ja będę pić kawę, a ty opowiadaj? – zaproponowałam pokornie, chociaż tak naprawdę miałam ochotę przerwać jej i zacząć płakać do telefonu.
- Świetny pomysł – ucieszyła się. – Kontynuując, Kasie ma jedną wadę - strasznie przeklina. Nie jest to spowodowane chorobą Touretta ani niczym w tym stylu, po prostu w taki sposób odreagowuje stresujące momenty. Tiddery też ma jedną „wadę” - jest on strasznym pedantem. I perfekcjonistą.
- To na pewno dobrze się dogadują. – Ezra ma w sobie coś z pedanta. W jego domu zawsze jest czysto, jeszcze nigdy nie widziałam kurzu na półkach albo jakiś porozwalanych pudełek. Ja natomiast jestem typowym bałaganiarzem. Czy przez to źle się dogadywaliśmy?
Nie, do cholery.
- Właśnie bardzo dobrze! – zaprotestowała szybko, tak jak się mogłam tego spodziewać. -  Są swoim uzupełnieniem, idealnie do siebie pasują, wspierają się i kochają. On kupuje jej psa i nazywają go Sweary, by podkreślić, że zupełnie nie przejmuje się jej nawykiem i w pełni go akceptuje. Jednak pewnego dnia tę idealną sielankę psuje... – Czy mi się wydawało, czy załamywał jej się głos? O Boże, Lorie zawsze była tak cholernie uczuciowa...
- Psuje wypadek Kasie. Samochodowy. Traci pamięć. Zapomina... zapomina o Tiddery'm... – Tak, zdecydowanie już płakała. Wbrew  wszystkiemu bardzo chciałam wtedy być przy niej, by móc ją pocieszyć i w spokoju wysłuchać tej opowieści. – Budzi się i o nim nie pamięta. I przestaje przeklinać. Jak ręką odjął, nawyk znika.
Parsknęłam pod nosem.
Też chciałabym zapomnieć o Ezrie. Może wtedy tak bardzo bym nie cierpiała.
- Faktycznie emocjonująca historia – powiedziałam smutnym głosem. Czekałem aż moja przyjaciółka się odezwie, ale mówiła nic tak długo, że zaczęłam się niecierpliwić. – Lorie? Lorie!
- Anne... ja... ja odzwonię – powiedziała słabym głosem, a ja się zdziwiłam. Co się stało?
Nie miałam czasu jednak nad tym zastanawiać, bo udało mi się dojść do domu. Zobaczyłam Amelie bawiącą się na werandzie i usta same wygięły mi się w uśmiechu.
Miała już dwa lata, a wciąż wydawała mi się niesamowicie delikatna. Jakby wystarczyło ją przez przypadek uderzyć, a ona rozpadłaby się na małe kawałki jak porcelanowa lalka. Nie byłam w zasadzie pewna, skąd takie skojarzenie, bo jak na takie małe dziecko zaskakująco mało płakała i była spokojna.
- Cześć,  Amelie! – powiedziałam, uśmiechając się do niej z trudem. Właśnie wtedy dostrzegłam Dereka siedzącego na ławce i czytającego gazetę.
Derek był mężczyzną mojej mamy. Był od niej o dwa lata młodszy, ale nie przeszkadzała jej taka różnica. Zawsze powtarzała, że w jej wieku już nie należy wybrzydzać i zwracać uwagę na takie szczegóły. Nie zgadzałam się z nią do końca, bo według mnie nie potrzebowała nikogo, by dobrze dawać sobie radę i nie musi rzucać się kogoś tylko dlatego, że ją chce.
Nie odzywała się do mnie potem przez trzy dni. A po tygodniu Derek się do nas wprowadził.
Tak, charakter zdecydowanie odziedziczyłam po niej.
- Ostra impreza, widzę – odezwał się Derek, wychylając swoją jasną głowę zza gazety.
- Po czym wnioskujesz? – zapytałam, siadając na schodach obok siostry. Od razu podeszła do mnie z jakąś chudą lalką w rączce, wymachując ją jakby chciała ją wysłać na drugi koniec podwórka, a nie tylko przynieść do mnie.
Zawsze nie mogłam się na dziwić, jak bardzo małe dzieci są... nie delikatne. Takie niezgrabne we wszystkim, co robią, niedoświadczone. Jakby wciąż nie były do końca pewne, czy dany ruch na pewno się tak wykonuje, ale i tak próbowały go zrobić.
- Jest już dziesiąta. Zazwyczaj wracasz o... ósmej? – powiedział Derek, wracając do czytania.
- Zazwyczaj nie ma wakacji – odparłam. Zazwyczaj nie uciekam przed Ezrą.
- Też prawda – zgodził się. Ceniłam ten jego spokój.
A może po prostu nie chciał zawracać na mnie uwagi? Może stwierdził, że i tak prędzej czy później stąd wyjdę, więc nie ma potrzeby się mną przejmować?
Nagle poczułam jakiś dziwny żar gdzieś w głębi.
Palącą potrzebę.
Potrzebę ucieczki.

A/n
Nowa część, nowi bohaterowie. Mam nadzieję, że nie będziecie rozczarowani ;)
Przy okazji przypominam o pierwszej części "The Swears" i zapraszam również do jej czytania ❤

LET MEWhere stories live. Discover now