ROZDZIAŁ VIII HENRY CORTEZ

61 11 15
                                    

- Nie.


- Henry!


- To jest zły pomysł!


- To w jaki inny sposób chcesz im o tym powiedzieć?


Spojrzałem na nią w znaczący sposób, ale Colarie tylko przecząco pokręciła głową ze złością.


- Henry! Nie mogę powiedzieć sama rodzicom o tym, że mi się oświadczyłeś! - wykrzyknęła.


Chwyciłem ją za ręce i przyciągnąłem do siebie bliżej, by spojrzeć jej prosto w oczy. Chciałem, by wiedziała, że nie mówię tego, by zrobić jej na złość, tylko dlatego, że naprawdę się cholernie boję.


- Oni mnie nie lubią, chica - powiedziałem i dostrzegłem, jak gniew w jej oczach nieco maleje, a zastępuje go coś na kształt... współczucia.


Cholera, nie. Nie to chciałem osiągnąć! Nie potrzebowałem litości, tylko tego, by zrozumiała, że jej rodzice nigdy nie zaakceptują kogoś takiego jak ja.


Obawiałem się, że przeze mnie kontakt Colarie z jej rodzicami może ulec pogorszeniu, że mogą nie chcieć zrozumieć jej wyboru. Przed zaręczynami te obawy były przyszłością, która nigdy mogła nie nadejść i raczej nie brałem ich na poważnie. Ale teraz wszystko stało się takie realne.


Gdy przyszłość staje się teraźniejszością, nie ma czasu na zastanawianie się.


- To nieprawda, Enri... - Colarie była nieustępliwa. Zacisnęła dłonie na moich barkach i przekrzywiała głowę, a ja za to spojrzałem na nią z niechęcią. - Oni po prostu... nie poznali cię tak dobrze jak ja.


Całe Colarie. W każdej sytuacji zdawała się dostrzegać światełko w tunelu. Tylko czasem był to blask oczu potwora, a nie światło dnia.


- Przez te wszystkie lata raczej nie wyrażali na to ochoty - zauważyłem, przewracając oczami.


- Twoja mama też mnie jeszcze nie poznała. Więcej, nawet o mnie nie wie, prawda? Nie powiedziałeś jej jeszcze? - odsunęła się, prostując się. W jej oczach dostrzegłem cień gniewu.


Na szczęście nie mogła odejść daleko, bo drogę zagroził jej kuchenny blat. Odbiłem się dłonią od stołu, na którym cały czas pół siedziałem, pół stałem, i znowu znalazłem się przy niej.


Nie mogłem przecież pozwolić jej odejść.


- Nie. Ale zrobię to w ten weekend. Zaczęłaby zadawać pytania, a przecież oboje tego nie chcieliśmy - przypomniałem jej spokojnie, bo nie podobał mi się kierunek, w jakim zamierzała ta rozmowa.


- Masz rację, przepraszam - westchnęła, opierając głowę na ręce. - Po prostu zależy mi na tym, byś miał dobre kontakty z moimi rodzicami, a ja z twoją mamą. Tylko nie mam pojęcia, jak to osiągnąć...


- Ari... - Już wtedy wiedziałem, że będę tego żałować, ale patrząc na nią traciłem zdolność przytomnego myślenia. - Zgadzam się. Chodźmy tam razem.


Kąciki jej ust uniosły się w nieśmiałym uśmiechu, a oczy zalśniły w sposób, który tak uwielbiałem.


- Dziękuję, Enri! - zawołała, zarzucając mi ręce na szyję i tym razem to ja musiałem się uśmiechnąć.


~~○~~


- To jest zły pomysł - oznajmiłem, czując jak moje serce wali mi coraz szybciej ze zdenerwowania.


- Za późno, już nie ma odwrotu. - Colarie mocniej ścisnęła moją rękę, najwyraźniej starając się dodać mi otuchy.


- Jeszcze nie weszliśmy do środka - zauważyłem cicho.

LET MEWhere stories live. Discover now