Rozdział czterdziesty pierwszy

2.2K 134 4
                                    

Rozell:
Jestem wściekła. Jack Carlos oczywiście musiał przybyć na zamek, odwiedzić te wampiry, a w dodatku zauważyć moją obecność. Mógł chociaż powstrzymać się przed nazywaniem mnie ,,panienką"! Teraz to już na pewno Clark nie da mi spokoju... Jedynym plusem tego wszystkiego jest to że może mnie wypuszczą.
-Oczywiście, w takim wypadku Rozell zostanie uwolniona. -mówi król. Dobre i to... -Chcielibyśmy bardzo przeprosić za zaistniałą sytuację, moi synowie nie mieli pojęcia z kim mają do czynienia...
-To zrozumiałe, wasza wysokość. -odpowiada Jack. -Panienka ma to w swoim zachowaniu, że nie często zdradza się ze swoim pochodzeniem.
Tak...według mojego ojca i Jacka, powinnam przedstawiać się od razu, tak by każda poznana osoba okazywała mi szacunek jedynie poprzez pochodzenie. Ja natomiast nie mam zamiaru tak robić.
-Jeszcze raz przepraszam za pojmanie Rozell. -odzywa się król. -Liczę że to nie wpłynie jednak na nasz zawiązany sojusz.
-Proszę się o to nie martwić wasza wysokość. -odpowiada Jack. -Panienka Rozell wiele razy wpakowała się w kłopoty, które nie wniosły żadnych zmian w nasze kontakty z innymi rasami.
Jack ciągle tylko ględzi o tym jak to przez moją osobę nie doszło do podpisania aktu pokoju, jednak prawda jest taka że to nie tylko moja wina. Moja siostra również miała w to jakiś wkład, i to większy od mojego. Ale niestety, Jack dostrzega problem tylko w mojej osobie, za to Marlena jest dla niego jak święta. Jest to skutkiem nieodwzajemnionego uczucia mężczyzny do niej, przez co każdy występek poza prawo uchodzi jej płazem.
-Bardzo chciałbym podpisać ten pakt jak najszybciej. -mówi król.-Może od razu przejdziemy do sedna?
-Z przyjemnością wasza wysokość. -odpowiada Jack. -Sądze że dla panienki będzie to dość nudne. Czy mogłabyś wyjść na korytarz?
-Z największą przyjemnością. -mówię pogardliwym głosem, po czym wychodzę niezadowolona. Słyszę jak Jason i ta dziewczyna wychodzą za mną.
-Jak mogłaś nam nie powiedzieć kim jesteś?! -pyta zszokowany Jason. -W takim wypadku...
-W takim wypadku co? -przerywam mu. -Nie wtrącilibyście mnie do lochu, tylko zapewnili należyty szacunek i spokój?
-Dokładnie! -przyznaje chłopak.
-A może ja po prostu tego nie chciałam?! -pytam. -Może nie podoba mi się że każdy traktuje mnie jak porcelanową lalkę?!
-Co tu się dzieje? -słyszę głos Clarka. Jeszcze jego tu brakowało.
-Ta twoja ślicznotka nas okłamała. -odpowiada mu Jason.
-Nie okłamałam! -bronie się. -Po prostu nie pytaliście!
-Takie rzeczy powinno mówić się od razu! -stwierdza.
-A może ja nie chcę chwalić się swoim pochodzeniem na prawo i lewo?! -mówię.
-Może którą mi wyjaśnić o co tu chodzi?! -przekrzykuje nas Clark.-Katrina?
-Rozell jest córką zarządcy miasta. -wyjaśnia mu dziewczyna. Już jej nie lubię...
-Co?! -Clark reaguje podobnie jak jego brat. -Nie mogłaś nam powiedzieć?
-Czyli to by coś zmieniło, i nie zamknęli byście mnie w lochu, a ty byś mnie nie pocałował? -pytam.
-Dosyć!! -naszą kłótnie przerywa Katrina. -W ten sposób niczego nie zdziałacie. Może Rozell miała jakiś powód do ukrycia swojego pochodzenia, ale to nie jest pretekst by teraz ją o to oskarżać. Chyba najważniejsze jest teraz to, by rozejm został podpisany, i abyśmy zdobyli sojuszników w walce.
-Gdzie jest Lymon? -pytam nagle zauważając nieobecność tygrysa.
-Co? -pytają Jason i Clark nie wiedząc o co mi chodzi. Ja jedynie wzdycham, po czym otwieram drzwi i ponownie wchodzę do gabinetu króla.
-W takim wypadku proponował bym broń ze srebra...-mówi Jack. -Panienko Rozell?
-Zostawiłam tu dajmona. -wyjaśniam, wyciągając cielsko tygrysa spod krzesła na którym siedziałam.
~Kiedyś zgubisz własną głowę. -słyszę głos Lymona, kiedy jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło wychodzę z gabinetu.
-Tak, tak...-przytakuje mu, wiedząc że on i tak będzie mnie pilnował.
Clark, Jason i Katrina patrzą na mnie jak na szaloną. Ale taka jest właśnie natura posiadania dajmona:słyszysz jego głos we własnej głowie, ale odpowiedzieć musisz mu ustnie. Osoby które nie miały wcześniej styczności z posiadaczami dajmonów nie zrozumieją tego.
Po chwili drzwi do gabinetu króla otwierają się, a ze środka wychodzi król wraz z Jackiem oraz Markiem Herbendem i Johnem Frynklem.
-Pakt został podpisany. -wyjaśnia król. -Za kilka dni Henry odwiedzi nas, z zamiarem omówienia dokładnego planu porozumienia. Liczę że w ciągu tego czasu nie dojdzie między wami do żadnych konfliktów.
-Postaramy się ojcze. -odpowiada Jason.
-Panienko, do tego czasu zostajemy na zamku. -wyjaśnia Mark. -Mam nadzieje że nie sprawi panienka więcej kłopotów.
-Postaram się. -odpowiadam. Ale nie na siłę.
~Znając ciebie, to już za parę godzin sprawisz jakiś problem. -stwierdza Lymon. Jak on mnie dobrze zna.

Przeznaczona Alfie ✓Where stories live. Discover now