Epilog

563 11 0
                                    

                                        Siedem lat później 

Katrina:

     Po całym dniu wypełnionym zajęciami panujący w ogrodzie spokój jest ukojeniem dla moich wyczerpanych nerwów. Wcześniej uważałam za priorytet to, by dwoje moich dzieci wyszalało się podczas zabawy, teraz jednak i ja z przyjemnością korzystam z odpoczynku, tuląc trzecią, najmłodszą pociechę do piersi. Przynajmniej Isabelle pozostaje spokojna, prawie zaspana, jakby nie potrzebowała tyle aktywności co jej rodzeństwo. 
    Nawet nie jestem pewna, co powoduje takie pobudzenie u moich dzieci. Dzieje się to regularnie, zawsze popołudniu, w Lidię i Philipa wstępuje jakiś demon, pragnący się wyszaleć. Jason żartuje nawet, że to ich wilcze geny dają o sobie znać, domagając się zabawy. 
    I może w jakiejś części ma rację. Na sto procent jesteśmy pewni, że Philip odziedziczył po mnie wilkołactwo, od małego okazując parę charakterystycznych cech. Moja mama stwierdziła to od razu, gdy zobaczyła swojego wnuka po raz pierwszy. 
     Nie jesteśmy do końca pewni, czym będą dziewczynki. Cała rodzina podejrzewa, że u Lidii przeważą cechy wampira, już teraz okazuje zbyt wielkie pragnienie na krew, mimo że normalne jedzenie również ją syci. Jedynie Isabelle wciąż pozostaje zagadką, nie okazując żadnych specyficznych zachowań. 
    Król Marcus wspomina, że z czasem to się zmieni, kiedy Isabelle będzie starsza. Podejrzewa, że u dwulatki przeważą wampirze geny, do pewnego stopnia dominując nad wilczymi. 
     Wraz z Jasonem trochę obawialiśmy się tego, czym będą nasze dzieci. Przy pierwszej ciąży obudziliśmy się około szóstego miesiąca, uświadamiając sobie, że oboje pochodzimy z dwóch różnych gatunków. Nasi rodzice musieli mieć z nas trochę ubaw, gdy zaczęliśmy panikować w temacie rasy naszego  dziecka. 
    Ale pomimo lęku przy żadnej z ciąż nie odczuwałam żadnych dziwnych, niepokojących objawów. Mogę nawet przyznać, że przechodziłam je dość spokojnie, zważywszy na mieszane rasy naszych dzieci. 
    Moja mama obawiała się zostawić mnie samą na zamku, bez jej wsparcia. Przystała na propozycję starych przyjaciół i zamieszkała z Laną w Darville, rozpoczynając nowe życie. 
    Muszę przyznać, że mimo wszystko wyszło jej to na dobre. Przyjęła o wiele spokojniej brak obecności Briana, nie męczyła się po jego śmierci tak, jak po stracie ojca. 
      Wraz z Laną trochę się o nią obawiałyśmy, ale ku naszemu zaskoczeniu mamie   poprawiło się, tak jakby potrzebowała takiej zmiany. Na początku kiedy się rozdzieliłyśmy czułam się tak, jakbym na własną odpowiedzialność wyparła się swojej rodziny. Ale teraz już wiem, że taka rozłąka chyba była nam potrzebna. Zarówno ja jak i moja mama i siostra musiałyśmy na własny sposób poradzić sobie z przeżytymi zdarzeniami.
      Na pewno na przeprowadzce skorzystała Lana, bo nie potrzebowała dużo czasu na zaaklimatyzowanie się w nowym miejscu. Bardzo łatwo znalazła w Darville znajomych. 
      Nie było więc dla mnie zaskoczeniem, że jakoś około roku temu mama poinformowała mnie, że Lana ma wśród przyjaciół adoratora. Wciąż pamiętam, jak moja młodsza siostra wypierała się rękami i nogami przed stwierdzeniem, że ona i Nicolas są sobą zainteresowani w sposób romantyczny. 
    Prawdy jednak nie potrafi oszukać. Przy każdym rodzinnym spotkaniu widać gołym okiem, że chłopak lata za nią jak głupi, nie potrafiąc odpuścić. Moja siostra może wmawiać wszystkim wkoło, że Nicolas jej nie interesuje, ale i tak widać, że i ona jest nim zainteresowana, patrzy na niego maślanymi oczami. 
     Jason już teraz żartuje, że nie potrzeba wiele czasu, aż mama będzie odprowadzała drugą z córek przed ołtarz. Tak zdarzyło się w moim przypadku, to mama i Lana wypełniły tę rolę podczas ślubu mojego i Jasona. 
-Mamo! - moją uwagę zwraca nawoływanie Lidii. - Mamusiu! Znalazłam biedronkę! 
    Dziewczynka w pośpiechu biegnie do mnie, chcąc pochwalić się znaleziskiem. W jej ślady od razu idzie jej młodszy brat, chcąc nadążyć za jej tempem. 
- Uważaj na Philipa. - zwracam uwagę dzieciom, zbyt dobrze wiedząc, że mój syn we wszystkim chce towarzyszyć starszej siostrze. 
    Lidia na szczęście zwalnia i bierze brata za rękę, wolniej prowadząc go do mnie. Zwraca uwagę Isabelle, która wychyla się z moich objęć i patrzy z zaciekawieniem na rodzeństwo. 
- Biedronka! - woła z zachwytem Philip. - Biedronka! 
    Najstarsza z rodzeństwa rozchyla dłonie powoli, jakby chowała tam największy skarb. I może tak właśnie jest. Trzyma w dłoniach trochę zmięte liście, ale po uważniejszym przyjrzeniu się widać tam czerwonego owada. Widzę go tylko przez chwilę, zanim widok zasłonią mi trzy rude głowy moich dzieci, zachwycające się robakiem. 
- Życzenie! - woła przypominająco Lidia, a ja dopiero po chwili rozumiem o co jej chodzi. - Philip, pomyśl życzenie!
- Chcę cukierki. - oznajmia natychmiast chłopiec. Cicho się śmieję na tak oczywiste żądanie syna. 
- Ale nie na głos. - jakby za późno ostrzega go Lidia. - Bo się nie spełni. 
- Nie spełni się? - pyta zasmucony i zaskoczony Philip, patrząc na mnie z żądaniem wytłumaczenia. 
- Oczywiście, że się spełni. - stwierdzam od razu, przyciągając syna do siebie. Tulę go na pocieszenie, wywołując wzburzone prychnięcie Isabelle, jakby była zaskoczona, że musi zrobić bratu miejsce obok siebie. - To nie ma znaczenia, czy je powiedziałeś czy pomyślałeś. 
- Tato! - rozlega się pisk Lidii, a już po chwili pędzi przez cały ogród. Kiedy się odwracam rzeczywiście zauważam zbliżającego się do nas mojego męża, w skupieniu słuchającego Lidii opowiadającej o biedronce. 
- A Philipa życzenie się nie spełni, bo powiedział je na głos. - oznajmia na końcu Lidia. 
- Mama powiedziała, że wszystkie się spełniają! - zaprzecza jej od razu Philip. 
-Babcia mówiła co innego! - zaczyna wykłócać się nasza starsza córka, pozwalając, by Jason ją podniósł, podśmiewając się z dziecięcej kłótni. 
- Mama ma własne zasady. - stwierdza mój mąż, ewidentnie kończąc ich spór. 
    Wraz z Lidią zbliża się do mnie, stawiając dziewczynkę na ziemi. Ta jakby zapomniała o dyskusji na temat biedronki, w mgnieniu oka wraca do wcześniejszego miejsca poszukiwań. Philip robi to samo, zrywa się na nogi, chcąc dogonić siostrę.
- Mała sprinterka. - komentuje Jason, siadając tuż przy mnie i delikatnie całuje mnie w usta. 
   Isabelle od razu ożywia się na obecność ojca, zrywając się do siadu. Wyrywa się z moich objęć i lekko chwiejnym krokiem kieruje się w jego stronę. 
- Chodź tu do mnie, śpiochu. - mówi Jason, obejmując córkę. 
    Nasza najmłodsza pociecha przytula się do ojca, ponownie zapadając w senny letarg. Jason i ja uśmiechamy się porozumiewawczo do siebie, zbyt dobrze znając zachowanie naszego dziecka. 
- A tak w ogóle to przypadkiem spotkałem szpiegów ojca. - zaczyna wątek Jason, patrząc na mnie znacząco. 
- Przypadkiem? - dopytuję, czując, że nie do końca tak właśnie było. 
- Prawie przypadkiem. - zauważa po chwili, uśmiechając się do mnie. 
- I co? - dopytuję, odwzajemniając uśmiech. - Dowiedziałeś się przypadkiem czegoś interesującego? 
- A jakże. - odpowiada, poprawiając pozycję Isabelle. - Veronica wyłoniła się ze swojego gniazda. 
- Veronica? - powtarzam zaskoczona. 
    Z królową czarownic od czasu zawarcia pokoju nie dochodzi do żadnych spięć ani problemów. Król Marcus mimo tego nie darzy jej zaufaniem, zbyt dobrze pamiętając o dawniejszych zatarczkach. 
    Możemy jednak przyznać, że Veronica nie sprawia kłopotów. Jakimś cudem udało się na jej zamku umieścić szpiega, który donosi nam o poczynaniach kobiety. 
    Można by stwierdzić, że Veronica stara się w spokoju wykonywać swoje obowiązki, nie mieszając się w żadne spiski czy konflikty. Tak jakby dostała nauczkę, że te się nie opłacają. 
- Ale nie była sama. - oznajmia Jason, patrząc na mnie. - Wyjechała z tamtąd z dzieckiem. 
- Oh. - wydaję z siebie zszokowany dźwięk. Narodziny dziecka jej i Petera Veronica ogłosiła w sposób publiczny, prezentując ich syna Michaela jako swojego następcę. Zdążyłam się już jednak dowiedzieć, że korona czarownic jest przekazywana z matki na córkę, toteż nie wierzę, że chłopiec prędzej czy później obejmie po niej tron. 
- Więc zabrała go z zamku. - powtarzam. - To takie zaskakujące? 
- Katrino, kiedy widziano ją podczas drogi powrotnej, była sama. - ciągnie dalej Jason. - Wracała na zamek bez swojego syna. 
- Co? - pytam, zszokowana, wpatrując się w niego. - Więc co się z nim stało? Porzuciła go? 
- Nie wiem. - odpowiada mi, wzdychając ze zrezygnowaniem. - Ojca to niepokoi. Dzieciak jest potomkiem królowej czarownic i wilczego Alfy. Uważa, że miałby prawo zarówno do korony czarownic, jak i pozycji Alfy w stadzie. 
- Jeżeli stado przyjęłoby go. - mówię. - Nie ma pewności, że w ogóle będą chcieli mieć go wśród nich. A z resztą, wydaje mi się, że stado po śmierci Petera obrało nowego Alfę. 
- Więc uważasz, że nie miałby żadnych praw odziedziczonych po Peterze? - pyta Jason. 
- Wątpię. 
     Jason patrzy na mnie sceptycznie, odpuszczając po chwili. Potem jego uwagę zwraca nawoływanie Lidii, która najwyraźniej znów znalazła coś ciekawego. 
- Idę, skarbie. - Jason wstaje, poprawiając chwyt wokół Isabelle. Rusza dwa kroki w stronę naszych dzieci, po chwili znów się do mnie odwracając. 
- Byłbym zapomniał. - grzebie jedną ręką w kieszeni, drugą wciąż trzymając Isabelle. - Przyszedł do ciebie list. To chyba od Thomasa. 
- Od Thomasa? - powtarzam, prawie że wyrywając mu kopertę z ręki. 
    Siedem lat temu, po tym, jak zaręczono Clarka z Rozell było jasne, że chłopak nie bardzo pisze się na ten związek. Pamiętam te wydarzenia jak przez mgłę, byłam za bardzo zachwycona oświadczynami Jasona. 
    Dopiero więc po paru dniach zauważono nieobecność Clarka i Thomasa, którzy przepadli jak kamień w wodę. Nawet król Marcus przejął się zniknięciem syna, chociaż podejrzewam, że kierowały nim powody czysto polityczne. 
     Lana i ja byłyśmy przede wszystkim zaskoczone, bo nigdy nie spodziewałybyśmy się takiego zachowania po naszym bracie. Pamiętam jednak, że z jakiś powodów mama nie było zszokowana, jakby spodziewała się czegoś podobnego. 
   Pierwszy list od Thomasa przyszedł po roku ich nieobecności. Zawierał głównie przeprosiny na temat nagłego wyjazdu i braku żadnych informacji o ich miejscu pobytu. Nigdy nie podał głównego powodu ich podróży, ale i tak zdołaliśmy się domyśleć, że był to pomysł Clarka, a Thomas jedynie od razu na to przystał. 
    Od tego czasu mój brat co jakiś czas informuje mnie o ich losach. Listy nie przychodzą regularnie, z tego co wiem do tej pory nie zamieszkali w jednym stałym miejscu. A mimo to te parę skąpych informacji o których  wiem zdołało uspokoić mamę, która trochę niepokoiła się brakiem wieści od najstarszego dziecka. 
    Rozrywam kopertę w pośpiechu, spragniona informacji od Thomasa. List jest długi, pełen szczegółów, jakby mój brat chciał powiadomić mnie o wszystkim, czego do tej pory nie wiedziałam. 
    O ile w ogóle jest coś czego jeszcze mi nie przekazał. Wiem, że się pobrali, jakoś trzy lata po ich wyjeździe. Nie byłam tym zbytnio zaskoczona, zbyt dobrze znam swojego brata i wiem, że nie potrafiłby żyć wraz z Clarkiem bez formalnego potwierdzenia ich związku. 
    Jason był tym zdumiony, pamiętam to bardzo dobrze. Jakby wciąż nie wierzył, że Clark jest zdolny do stworzenia szczęśliwego związku. W przeciwieństwie do niego gdy mama się o tym dowiedziała, była wprost zadowolona. Podobno zdarzyło jej się opowiadać nowym znajomym w Darville, że teraz zamiast jednego syna ma trzech. 
- Mamo! - moją uwagę od listu odwraca nawoływanie Lidii. - Mamo, chodź! 
    Patrzę w stronę swojej rodziny, moje dzieci nawołują mnie wyczekująco. Zbyt dobrze wiem, że Lidia nie odpuści, swoimi krzykami wywołując wszystkie ptaki z krzewów. Wstaję, zamierzając sprawdzić o co chodzi. 
- Mamy propozycję. - oznajmia mi Lidia, gdy zbliżam się do nich.  
    Dziewczynka patrzy na Jasona, jakby oczekiwała jego wsparcia. Ten jednak specjalnie nie zwraca na nią uwagi, krążąc z Isabelle w ramionach po ogrodzie.
- Propozycję? - powtarzam. 
- Tak. - przytakuje Lidia. - To jest bardzo dobra propozycja. 
- Chcemy cukierki! - wypala Philip, jakby nie mógł już wytrzymać. 
- Philip! - zgania go siostra. - Chciałam się o nie  ugadać! 
- Chcecie cukierki. - powtarzam, kucając przed dziećmi. - Przed obiadem. 
- Zjemy obiad. - zapewnia Lidia. - Nawet zupę zjemy. 
- Ja nie będę jadł zupy! - informuje ją Philip. - Zjem mięsko! I cukierki! 
- Tata powiedział, że na pewno się zgodzisz. - oznajmia Lidia z pewnością w głosie. 
- Ach tak? - pytam, patrząc na męża. - A co dostanę jeśli się zgodzę? 
    Lidia zamyśla się, najwyraźniej nie wiedząc co odpowiedzieć. Patrzy najpierw na mnie, a zaraz potem jej wzrok leci na Jasona. 
- Tato! - woła, idąc w jego stronę. - Co mama dostanie jeśli się zgodzi? 
    Jason ma taką minę, jakby usłyszał o prośbie o cukierki po raz pierwszy. Nie wytrzymuję i parskam śmiechem z całej tej sytuacji. 
- Możesz powiedzieć, że gorące uściski od swoich dzieci i buziaka od męża. - oznajmia Jason, zbliżając się do nas. 
- O właśnie. - potakuje Lidia, na koniec szeroko uśmiechając się do mnie. 
- Dobrze, już dobrze. - zgadzam się. - Dostaniecie te cukierki. 
    Lidia i Philip wydają z siebie zadowolony okrzyk, od razu kierując się do zamku. Jason rusza w moją stronę, uśmiechając się do mnie. 
- Ale musisz przyznać, że oferta jest kusząca. - mówi. 
- O, i to bardzo. - przytakuję. - Zwłaszcza buziak od mojego męża. 
     Jason śmieje się krótko, po chwili całując moje usta. Z ochotą odpowiadam na pocałunek, mimo że nie jest on długi, przerwany przez marudzącą Isabelle. 
- Co u Thomasa i Clarka? - pyta, idąc tuż obok mnie. 
- Wszystko w porządku. - odpowiadam. - Wciąż podróżują. Clarka chyba zaczynają męczyć ciągłe przenosiny z miejsca na miejsce. 
- Cóż, skoro są tak wybredni co do osiądnięcia w jednym miejscu... 
- Nie, podejrzewam, że to Thomas ciągnie go za sobą. - mówię, sprawiając, że Jason się śmieje. 
- Przypomnij mi potem, abym napisała do mamy. - proszę go, na co Jason kiwa głową. 
    Rozlega się wołanie Lidii, na co oboje przyśpieszamy kroku. Mimowolnie uśmiecham się, obserwując zachowanie naszych dzieci. 
    Warto było postawić się przeznaczeniu, by dotrzeć do tego momentu, mimo wielu przeciwności losu. 

Przeznaczona Alfie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz