Mały Jay Is Fucking Precious cz. 1

494 23 17
                                    

Ten shot ma trochę dziwna perspektywę, więc wyjaśnię. W s z y s t k o dzieje się w przeszłości. Ale czas terażniejszy jest używany, do opisywania akcji. Więc;

"Gdy byłem mały, lubiłem zakupy."

Ale:

"Mama mówi, że idziemy na zakupy".

Mam nadzieję, że połapiecie się w trakcie czytania. 

W dzieciństwie chorowałem bardzo rzadko.

Kiedyś czytałem, że kiedy małe dzieci jadzą ziemię, to w późniejszym życiu są bardziej odporne na bakterie. Nie wiem, czy to prawda, ale w moim przypadku się to sprawdza.

W czasach podstawówki bywałem w domu bardzo rzadko.

Wpadałem po szkole, szybko pochłaniałem obiad, chwytałem starą, szmacianą piłkę i biegłem na podwórku, pograć w gałę z kolegami.

Łokcie i kolana zawsze miałem brudne i pokryte strupami od rzucania się na piłkę, kiedy stałem na bramce. W mojej okolicy śniegu nie było praktycznie nigdy, nawet zimą, więc nic nie przeszkadzało nam w grze. Zresztą, i tak graliśmy niezależnie od pogody.

Czapkę i szalik, w które wciskała mnie mama („Jay, załóż czapkę, bo się przeziębisz i co wtedy zrobimy, co?"), zawsze zdejmowałem zaraz po wyjściu z klatki, by nie przeszkadzały mi w bieganiu.

Nie byłem najlepsze w piłkę nożną; raczej mocno przeciętny. Ale nie o to tu chodziło. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Byliśmy tylko dziećmi, które lubiły biegać po podwórku i poczuć trochę wolności.

Czasem, kiedy przypominam sobie, że nosiłem krótkie spodenki w październiku, naprawdę się dziwię, jakim cudem nie dostałem nigdy zapalenie płuc. Najgorsze co mnie spotykało, to zapalenie wyrostka robaczkowego. Jednak nawet wtedy, kiedy ze szkoły zabierała mnie karetka, cieszyłem się (mimo ogromnego bólu), że ominie mnie sprawdzian z tabliczki mnożenia.

Ale fakt, że nie chorowałem praktycznie nigdy, nie zmniejszał nadopiekuńczości mojej matki. Co najmniej raz w roku zabierała mnie na kontrolną wizytę u lekarza („Przecież masz za darmo, co ci szkodzi"), a ja nie miałem w tej kwestii nic do powiedzenia.

Lubię jeździć samochodem; zawsze odpinam pasy i klękam na tylnych siedzeniach, przyciskam nos do szyby i patrzę jak inne samochody mijają nas z (jak mi się wtedy wydawało) z niesamowitą prędkością. Zawsze wtedy snuję plany, że kiedy tylko ukończę osiemnaście lat, zdam prawo jazdy i to ja będą woził mamę, gdzie tylko ona zechce. Ciepłe gromienie wiosennego słońca padają mi na twarz i jestem bardzo zawiedziony, kiedy matka informuje mnie, że już zaraz będziemy na miejscu.

Mama zawsze robi tą samą minę, kiedy parkuje przy miejskim szpitalu. Ściąga brwi i uśmiecha się do mnie błagalnie w lusterku.

– Tylko proszę cię, bądź grzeczny. Nie narobisz mamie wstydu?

– Jasne, mamo!

Miałem wrodzoną zdolność do pakowania się w kłopoty. I wpadania w głośną histerię, kiedy musiałem ponieść jakiekolwiek konsekwencje. Moja matka często mówiła, że jestem dobrym dzieckiem, tylko nie umiem tego pokazać w miejscu publicznym. I było w tym dużo prawdy.

– Obiecujesz?

– Obiecuję!

Swoją obietnicę łamię zaraz po wejściu do budynku.

Rozglądam się po korytarzu, trzymając mocno mamę za rękę. Liczę w myślach plakaty wiszące na ścianach. Kiedy naliczam siedem, tracę kontakt z ciepłą ręką mamy. Zanim daję radę przetrawić tą informację, moja stopa (odziana w niebieskie trampki w groszki, które kiedyś uwielbiałem) zahacza o niewysoki stopień. Nie zauważyłem czarno-żółtej taśmy, więc teraz ponoszę konsekwencje. Instynkt każe mi wyciągnąć ręce przed siebie; padam na czworaka. Rozlega się głośny zgrzyt, kiedy moje kolano przesuwa się po nierównym linoleum.

Ninjago// One shotsWhere stories live. Discover now