Perfekcyjny

957 60 38
                                    

Pierwszy raz daję muzykę do rozdziału, ale to naprawdę polepsza klimat. 

~~~~

Cichy dźwięk zatrzymywanych łyżew rozszedł się echem po arenie. Zaraz po tym uszu Jay'a dobiegł inny odgłos. Odgłos wiwatującego tłumu. Upadł na kolana, nie mogąc już dłużej powstrzymywać łez. Płakał. Płakał ze zmęczenia, a jednocześnie był najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Wzniósł złączone ręce, jakby w geście podziękowania dla Boga. Może również jako znak wdzięczności dla wszystkich na trybunach. Ludzie płakali, śmiali się. Niektórzy po prostu wpatrywali się w niego. Dłonie Jay'a bezradnie opadły, zatrzymując się na jego czole. 

Pierwszy kwiat padł na paru sekundach. A zaraz po nim następne. Deszcz roślin powoli zasypywał lodowisko, dając łyżwiarzowi siłę by podnieść się i po raz ostatni pomachać do tłumu.

Przy barierce stała jeszcze jedna osoba. Ta najbardziej kochana i znienawidzona jednocześnie. Cole opierał się jedną ręką o furtkę, zagryzając dolną wargę. Jay zauważył to dopiero po chwili. Jego partner płakał. A jednocześnie się uśmiechał. To był śmiech przez łzy. Albo bardziej: łzy przez śmiech.

–Ty... płaczesz?– czuł się głupio zadając to pytanie, patrząc na fakt, że jego oczy też do końca takie suche nie były.

–To ze szczęścia.

Brunet otarł twarz rękawem kurtki. Jay nagle nabrał strasznej ochoty, by go przytulić. Pocałować. Lub po prostu go dotknąć, poczuć. Może to pozwoliłoby mu opanować dalej drżące mięśnie. Chciał podjechać bliżej, ale Cole wyciągnął przed siebie rękę, zatrzymując go na lodzie.

–Poczekaj.

Brunet schylił się, by sięgnąć po coś za barierką. Jay otworzył oczy ze zdumienia. Cole miał w dłoni kwiaty. Bukiet kwiatów, uściślając. Niebieskich.

–Niezapominajki... Cole, ja...

Jednak nie był w stanie dokończyć. Lekko drżąca broda, przeistoczyła się w kolejny szloch.

–Nie płacz– ciepła ręka otarła jego twarz.– Mam coś jeszcze.

Zanim zdążył zapytać: „Co to?", Cole zamknął jego dłoń w swojej. Potem przykląkł. Na jednym kolanie. Tak, dokładnie tak jak ludzie klękają, gdy chcą się oświadczyć. Ponieważ właśnie to miał w planach.

Długo zwlekał. Bardzo długo. Od paru miesięcy nosił przy sobie pierścionek, czekając tylko na „ten odpowiedni moment". Jednak, jak wszystko czego wyczekujemy,„moment" nie miał w planach szybko nadejść. Przynajmniej tak sobie wmawiał. Prawda była taka, że Cole się bał. Bał się jak cholera. Wszystkiego. To nie tak, że nie był gotowy na poważny związek. Był. Po prostu, obawiał się, że swoja arogancją,oraz po prostu głupotą: skrzywdzi Jay'a. Nie wiedział, dlaczego jego chłopak nadal chciał z nim być. Tym bardziej, nie widział powodu, dla którego Jay miałby chcieć spędzić swoje życie właśnie z nim. Ale jednego był pewny. Nawet, jeśli chłopak miałby zwiać sprzed ołtarza, warto by było spróbować.

I tak oto, właśnie nadarzyła się idealna okazja, by wreszcie to zrobić.

–Cole...

Brunet szybko sięgną po małe pudełko, schowane do paru miesięcy w kieszeni jego kurtki. Pogładził jego gładką powierzchnię, próbując ułożyć w głowie dokładny plan tego, co ma powiedzieć. To jedno pytanie, wydawało się dla niego za proste. Jednak na wymyślenie czegoś bardziej wyszukanego nie było już czasu.

Ludzie na trybunach zamarli. Jakby zatrzymali się w czasie, by móc przyjrzeć się dokładnie temu, co działo się w rogu lodowiska. Kilka kobiet zasłoniło usta ze zdumienia.

–Jay...

Cole wziął głęboki wdech, odwiercając pudełko. Złota obrączka lekko zalśnił w świetle, wydobywającym się z lamp. Przymknął na chwilę oczy, by uspokoić swoje ciało.

–Jay–zaczął ponownie– Bardzo chciałbym znaleźć jakieś wyszukane słowa na tę chwilę, ale nie jestem w stanie. Po prostu powiem co myślę, dobrze? Twój występ był cudowny. Ogólne, cały ty jesteś cudowny. I wszystko co się otacza. Poza mną. Jay, wiem że nie jestem idealny. Ba, jestem całkiem beznadziejny. Naprawdę, nie rozumiem, dlaczego nadal tu jesteś. Ze mną. Chciałbym ci jakoś za to podziękować. Lub,znaleźć chociaż jeden powód, byś powiedział „tak". Ale nie potrafię. Nie wiem czemu. Jay, naprawdę zasługujesz na kogoś lepszego niż ja. Mówiłem ci to wiele razy. Wtedy dokładnie nie wiedziałem dlaczego tak cię to denerwowało. Teraz już chyba wiem.Jak to jest, kiedy ktoś kogo kochasz ponad życie, kwestionuje to,że jesteście dla siebie stworzeni. Może pieprzę teraz bez sensu.Ale mam to gdzieś. I bardzo bym chciał, byś ty też miał. Moją gburowatość, wredną naturę, brak romantyzmu, nieumiejętność okazywania uczuć.... Pragnę, byś odrzucił to wszystko. I chcę,byś wiedział jedno. Kocham cię. Kocham cię, jak jeszcze nigdy nikogo. I dlatego właśnie, chcę być z tobą do końca. Jay...Wyjdź za mnie.

Dopiero wtedy podniósł wzrok na twarz swojego chłopaka. Płakał. Jeszcze bardziej niż wtedy. Ale tym razem Cole zauważył coś jeszcze. Uśmiech. Delikatny uśmiech malujący się na jego ustach.

–Tak... Tak!

To było jedyne, co zdołał z siebie wyrzucić. Rzucił się brunetowi na szyję, mocząc jego ramię swoimi łzami. Cole szybko naciągnął obrączkę na jego palec, zanim Jay odsunął się na tyle, by być w stanie go pocałować.

Wiwatujący ludzie na trybunach niebyli w stanie zagłuszyć pytania:

–Podoba ci się?

Jay spojrzał na mały kawałek złota, połyskujący na jego palcu.

–Jest idealny. Tak jak ty.  



Wesołych Świąt wszystkim! Macie tu świąteczny szpeszjal, w ogóle nie związany ze światami. But, who cares? Muzyka do shota, jest jedną z moich ulubionych piosenek. Mam nadzieję, że przypadła wam do gustu, jak i sam shot xD

Ninjago// One shotsWhere stories live. Discover now