Ziomki tańczą se beztrosko

527 39 10
                                    

— Więc czym się zajmowałeś przed?

— Nie rozumiem pytania.

— No wiesz — Jay wykonał zamaszysty ruch ręką, chcąc zobrazować to co miał na myśli — przed wojną. Jaką miałeś pracę, czy coś.

Upił łyk z trzymanego w ręce kieliszka, czekając na odpowiedź. Cole niezbyt się z nią śpieszył. Zdawał się być nieobecny myślami, jakby tylko jego fizyczna forma powstrzymywała go od przeniesienia się w inne miejsce. Niezbyt przejmował się światem dookoła niego, w tym samym Jayem. A jednego Jay nie znosił najbardziej na świecie — bycia ignorowanym.

— Słuchasz mnie w ogóle? — Przechylił głowę na bok, by móc spojrzeć na swojego towarzysza pod lekkim kątem.

Brunet pokiwał głową. Po chwili wyprostował się gwałtownie i lekko uśmiechnął.

—Może nie uwierzysz– spojrzał w stronę Jaya, delikatnie marszcząc czoło— ale byłem tancerzem.

—Masz rację. Raczej ci nie wierzę.

Zielone oczy przybrały trochę bardziej zmącony kolor.

—Mówię prawdę— Na potwierdzenie tych słów, położył dłoń na swoim sercu— Naprawdę.

—Oczywiście. A ja jestem George Washington— Przycisnął kieliszek bliżej swojej piersi.–Widziałem, jak się ruszasz. Dużo razy— Oskarżycielsko machnął w jego stronę ręką.— Jesteś jak kłoda. Taka podgniła i śmierdząca.

Cole prychnął z zdenerwowaniem. Przez chwilę się nad czymś zastanawiał, po czym wypalił:

—A chcesz się przekonać?

Jay prawie zakrztusił się alkoholem, którego właśnie nabrał do ust. Co innego wygadywać głupoty po paru drinkach, a co innego chęć udowodnienia swojej racji. Zachował jednak kamienną twarz, nie dając po sobie poznać zaskoczenia.Brunet podniósł się z trawy i pewnym ruchem zdjął swoja marynarkę, a potem chustę, którą miał obwiązaną wokół szyi.

—Zatańczysz ze mną?— Wyciągnął w stronę Jaya rękę.

Chłopak spojrzał z pogardą najpierw na nią, a potem na jej właściciela.

—Dziękuję, postoję— uciął.

Nie długo było mu się cieszyć ponownym smakiem wina. Cole złapał go pod pachami, po czym wyprostował się, tym samym  stawiając Jaya do pionu. Mężczyzna bardziej przejął się upuszczonym na kamień kieliszkiem, niż tym, że podczas jego gwałtownej zmiany pozycji, nadepnął na zakończenie fraka, co skutkowało jego nieodwracalnym rozdarciem.

—A teraz?

Jay westchnął głośno i obrócił się w stronę swojego towarzysza.

—Niech ci będzie. Czekaj!—przerwał, zanim wykonał jakikolwiek inny ruch— Nie mamy muzyki.

—Co z tego? Będę nucić.

—Nie chcę jeszcze głuchnąć, panie Brookstone.

—Bardzo śmieszne, panie Walker— Wywrócił teatralnie oczami.

Jay spojrzał na swoje bose stopy. Buty ściągnął po paru łykach, obiecując sobie, że już nigdy nie założy nowych butów na spotkanie towarzyskie.

—No dawaj.

Cole pochwycił jego dłoń, by położyć ją sobie na ramieniu. To samo zrobił z drugą. Potem sprawnie objął Jaya w pasie.

—Ja przepraszam bardzo, ale dlaczego mam być dziewczyną?

—Jesteś niższy— Cole wzruszył ramionami.  — Na odwrót wyglądałoby to dziwne.

Brunet zignorował głośnie prychnięcie drugiego mężczyzny i zapytał:

—Tańczyłeś wcześniej?

Jay zastanawiał się nad odpowiedzią. Teoretycznie mógłby skłamać, ale bardzo szybko owe kłamstwo wyszłoby na wierzch.

—Nie— przyznał bez bicia.— Nie było mi to potrzebne do życia.

—Ależ taniec jest bardzo ważny, madame!— Cole teatralnie uniósł brwi do góry, udając wielkie zaskoczenie.

—Dla mnie nie, sir — skwitował krótko, czując się coraz bardziej niekomfortowo z silnymi rękami oplecionymi wokół jego tułowia.— To jak mam zacząć?

—Po prostu obserwuj mistrza— Uśmiechnął się szeroko.

—W porządku. Jak zobaczysz tu jakiegoś mistrza, to daj mi znać.

Brunet nic nie odpowiedział, tylko postąpił krok do tyłu. Jay instynktownie zbliżył się do niego, by nie zmniejszyć dzielącej ich odległości.

—Widzisz? Już ci dobrze idzie.

—Uhm— mruknął w odpowiedzi, starając się nie nadepnąć na kawałki szkła, które kiedyś były kieliszkiem.

Dość szybko złapał rytm i był wstanie nadążać za poruszającym się miarowo Cole'em.

—Świetnie ci idzie. Może teraz z muzyką? Jaki utwór sobie życzysz?

—Proponuję „Cisza". Inaczej mówiąc: żaden.

—Ależ ty marudzisz— Brunet ponownie wywrócił oczami.— Niech będzie klasyczny walc.

Cicha melodia wydobyła się z gardła Cole'a. Jay był szczerze zaskoczony, że nie brzmiała ona jak pianie chorego koguta, czego się spodziewał. Może jego towarzysz nie dorównywał zawodowym śpiewakom, ale nie był tez najgorszy w swoim fachu. Ich kroki przyśpieszyły lekko, by wyrównać tempo z rytmem muzyki.

—Tańczysz naprawdę nie najgorzej. Ale śpiewaka z ciebie nie będzie— dorzucił szybko, by trochę dobić przyjaciela.

Raczej nie podziałało, bo Cole tylko się zaśmiał.

—Ale przyznaj— zaczął, zmieniając kierunek tańca— jestem najlepszym tancerzem jakiego spotkałeś.

—Tak, tak. I najbardziej upierdliwym.

Brunet pochylił się lekko, tak by ich czoła się zetknęły. Jay zadrżał lekko pod wpływem tej nagłej bliskości. Nie odsunął się jednak, pozwalając by usta Cole'a mimowolnie natrafiły na jego.

----------------

Shot, który miał być częścią starego opka, którego już nie ma. Ale lubię ten fragment i da się go zrozumieć bez znania fabuły, więc wrzucam tu.

Napisany był dawno, jakieś pół roku temu, ale nadal go lubię. 

Jakby co, akcja dzieje się ok 1770-1780 w Ameryce, dlatego tak dziwnie gadają i noszą takie obciachowe ciuchy, hih.

Pozdrawiam z kotem.,

To Twoje otp

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

To Twoje otp.

Ninjago// One shotsWhere stories live. Discover now