Rozdział 30 - Dla Blacka to za wiele.

2.3K 177 84
                                    

Dorcas dostała zwolnienie ze wszystkich lekcji w całym tygodniu. Przez ten czas miała doprowadzić się do stanu normalności, pogodzić ze śmiercią rodziców oraz korzystać ze wsparcia przyjaciół najbardziej jak się dało. Wyzwanie, które ciężko byłoby podjąć dorosłemu, padło na nastolatkę.

Minęły dwa dni od informacji o śmierci rodziców. Dorcas siedziała na podłodze. Miała potarganego, niesfornego koczka, zapuchnięty nos i oczy od płaczu. Pociągnęła nosem, wytarła go w rękaw. Przetarła wierzchem dłoni zmęczone oczy i podeszła do kalendarza, by skreślić kolejny dzień. Odliczała czarne dni – czarne, bo do pogrzebu. Miał się odbyć w sobotę. Był wtorek. Zacisnęła zęby i z całej siły kopnęła w komódkę, w efekcie kuląc się z bólu i ponownie płacząc.

— Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe?! Dlaczego akurat MOI rodzice?! — krzyczała, masując obolałą stopę.

— Dorcas! — powiedziała Lily, która przyszła z Pokoju Wspólnego, zaalarmowana hukiem i krzykiem.

— Co "Dorcas"? Co "Dorcas", Lily? Zginęli ci rodzice?! Czy ktoś ich zamordował, nawet nie masz pojęcia kto?! — wrzasnęła.

— Uspokój się! — Lily poczuła się dotknięta tymi słowami, lecz nie dziwiła się przyjaciółce.

— Chwila, co się tu dzieje? — krzyknęła Alicja Clark.

— Ala... to dłuższa historia. Mogłabyś wyjść?

Alicja zostawiła dziewczęta same. Lily pogładziła Dorcas po plecach i automatycznie złapała za nadgarstki, widząc, że przyjaciółka zamierzała potłuc wazon.

— Uspokój się, Dor.

— Nie mogę uwierzyć, że ich już nie ma — mówiła łamiącym się głosem. — Po prostu... nie... mogę! — między słowami wyżywała się na szafce.

— Dorcas, każdy kiedyś umrze...

Meadowes spojrzała nieprzytomnie na Lily. Następnie wycedziła jej w twarz:

— Wal się, Evans. Gówno wiesz o żałobie.

Rudowłosa odwróciła się na pięcie i wyszła, zmierzając do męskiego dormitorium. Kto lepiej ogarnie Dorcas od Syriusza?

— Idź do niej, zanim zdemoluje całe dormitorium. — rozkazała.

Łapa pobiegł do swojej dziewczyny. Zastał ją w opłakanym stanie (dosłownie i w przenośni!). Jedynym co mógł zrobić w tej sytuacji było mocne przytulenie jej i wdychanie jej słodkiego zapachu.  Pocałował ją w szyję. Zawsze ją to uspokajało. Poczuł dreszcz przechodzący przez jej ciało. Wyciszyła się. Widząc, że jest senna, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Przykrył gryfońską kołdrą i cicho zamknął za sobą drzwi.

— I co? Śpi? — zapytała Lily, siedząc na kolanach Jamesa, gdy Syriusz znów pojawił się w męskim dormitorium.

Kiwnął głową. Usiadł na łóżku, potarł twarz dłońmi i wstał, podchodząc do okna. Uderzył pięścią w ścianę, po czym warknął:

— Dlaczego ona musi tak cierpieć?!

Drzwi ponownie się otworzyły. Tym razem stanął w nich Peter Pettigrew...

...trzymający dłoń Bellatrix Black.

— O cholera — wymknęło się Rogaczowi. Łapa zmierzył parę (a konkretniej kuzynkę) lodowatym wzrokiem. Zacisnął usta i spojrzał na nich wyczekująco.

— Idę do Claire — rzekł Remus i zniknął.

Pettigrew uśmiechnął się słabo i spojrzał na splecione dłonie. Bellatrix dumnie uniosła głowę. Przemówił.

— Chłopcy i Lily, ja i Bella oficjalnie jesteśmy parą.

Daj mu szansę, Evans || Huncwoci (cz. I)Kde žijí příběhy. Začni objevovat