Rozdział 11 - Niewyobrażalne szczęście w smutny dzień.

3K 220 128
                                    

— Potter! Gdzie ty idziesz?! Zaraz nam pociąg ucieknie! — darła się Lily, gdy był poniedziałek i wszyscy jej przyjaciele jechali z nią m.in. na pogrzeb babci.

Wreszcie James wsiadł do pociągu i wszyscy razem zajęli jeden przedział. Lily była smutna, nic dziwnego.

Było bardzo wcześnie – okolice piątej rano. Pogrzeb był na piętnastą, więc spokojnie zdążą.

— Żałuję, że jedziecie ze mną — powiedziała Lily po dłuższej chwili. — Nie powinnam była wam zabierać prawie tygodnia lekcji.

— Chyba żartujesz, Lily. Jesteśmy tu, by cię wspierać — odparł Remus, przytulając rudą.

— Evans, możemy pogadać? — Lily usłyszała cichy głos Jamesa. Odwróciła się i spojrzała na niego przez dłuższą chwilę, a następnie pokiwała głową.

— Chodź, Potter. — zaprowadziła go do innego przedziału.

Rogacz zamknął go delikatnie i powoli usiadł na kanapie, by zyskać czas na zastanowienie się, co ma powiedzieć ukochanej.

— Nie mogę już tak, Evans.

— Nie możesz czego? — nie zrozumiała.

— Odrzucasz mnie, a to boli. Nawet nie wiesz jak bardzo boli. Z chłopakami masz normalny kontakt, a mnie unikasz jak diabeł święconej wody.

Odetchnęła i zaczęła spokojnie.

— Masz rację, odrzucam cię. Zauważ tylko, że nie robię tego bezpodstawnie, Potter. Nie darzę sympatią ludzi, którzy są strasznie chamscy i aroganccy. Zmień swoje zachowanie, dorośnij, Potter. Może wtedy normalnie pogadamy.

— Ale Lily, ja już się zmieniłem... Daj mi szansę, proszę. Proszę cię...

— Ugh, dobra. Masz tę jedną szansę, ale jak ją zmarnujesz, to się nigdy więcej do mnie nie odzywaj.

Podbiegł do niej i ją przytulił. Tego właśnie potrzebowali... Lily nigdy nie była przytulania przed Jamesa, więc nie wiedziała jak przytula. James nie mógł się doczekać chwili, kiedy w końcu będzie mógł ją wziąć w objęcia.

— Chcę tylko, żebyś wiedziała: kocham cię i nigdy nie przestanę się o ciebie starać. — wyszeptał do jej ucha. Lily uśmiechnęła się w jego bluzę.

***
— Jak mi dobrze znowu was widzieć, dzieciaki! — zawołała Daria Evans na widok Huncwotów, Lily, Dorcas i Alicji. — Chodźcie, zaraz będziemy w domu.

— Mamo, zostały trzy godziny. — uświadomiła ją Lily, która siedziała w samochodzie między Syriuszem a Dorcas.

— Wiem o tym, słońce, ale pojedziemy do domu, żebyście mogli się odświeżyć i przebrać.

— Petunia się znalazła? — zapytał Łapa.

— Nie. Zgłaszaliśmy to na policję, szukają jej od kilku dni.

— Co to policja? — spytał Lunatyk. Daria się roześmiała.

— Tacy ludzie, którzy zajmują się zaginionymi ludźmi oraz wykroczeniami. Są pracownikami państwowymi.

Lily zapatrzyła się w okno. Skoro jeszcze nie znaleźli Petunii, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Gdy były małe, chodziły nad staw do takiego opuszczonego domu, w którym się bawiły. To około dwa kilometry stąd. Czy to jest możliwe, żeby Petunia tam właśnie koczowała?

Wysiedli pod domem Evansów. Wszyscy wiedzieli, gdzie jest pokój Lily, bo każdy z przyjaciół Lily był tu przynajmniej raz w życiu.

Evans miała duży i przestronny pokój, w którym były już rozłożone śpiwory. Cztery w pokoju Lily, cztery na korytarzu.

— Kto pierwszy do łazienki? — spytała Alicja.

Alicja zajęła łazienkę na górze, Molly na dole. Po około godzinie wszyscy już byli oczyszczeni. Gdy usiedli w pokoju Lily, dziewczyna zaczęła dzielić się z nimi podejrzeniami, co do miejsca tymczasowego zamieszkania Petunii.

— Pójdźmy tam po pogrzebie. — stwierdził Peter. 

***
Podczas zsuwania do głębokiego dołu trumny Felicii Warrick, babci Lily od strony mamy, dziewczyna płakała. Trudno to w sumie nazwać płaczem, konkretniejszym określeniem byłoby załamanie. Była wciąż przytulana przez przyjaciółki, które także szlochały. Chłopcy pozostali tylko smutni, są przecież zbyt dumni na łzy. Każdy z przyjaciół młodej Evans znał jej babcię, najserdeczniejszą osobę na świecie. James spoglądał nerwowo w stronę Lily. Chciał ją przytulić, pocieszyć czy cokolwiek innego. Gdy Dor, Molly i Ala składały kwiaty na świeżo zakopanym grobie, Rogacz odważył się podejść do Lily.

— Przykro mi, Evans. Znałem twoją babcię i jestem sobie w stanie wyobrazić, jak to boli. — starał się mówić spokojnie, jednak jego emocje sięgały zenitu. — Mogę cię przytulić, Lily?

Spojrzała na niego zaczerwienionymi zielonymi oczami. Pokiwała smętnie głową, a James rozpiął płaszcz i przyciągając rudowłosą do siebie, przy okazji ją otulił kurtką. Lily schowała się w odmętach cudownego zapachu Pottera i ciepła, jakie dawało jej jego ciało. Płakała, mocząc mu jego koszulę na wysokości piersi.

— "Wypierze się." — pomyślał, tryskając niepoprawną radością w duchu.

— Em, Rogaś...? — zająknął się Łapa. — Lily?

— Dajcie im spokój. Ona go potrzebuje — powiedziała Alicja, uśmiechając się lekko.

— Tak jak on jej, ale nie jestem do końca pewien... A zresztą... wracajmy już. — zadecydował Remus i opuścili cmentarz. Lily na rękach Jamesa.

Daj mu szansę, Evans || Huncwoci (cz. I)Where stories live. Discover now