Rozdział dwudziesty piąty

Start from the beginning
                                    

- Nieee... Dlaczego pytasz? - charakterystyczna ślizgońska brew powędrowała się do góry.

- Tak jakoś - kaszlnęłam próbując nie wybuchnąć śmiechem. - To co dzisiaj robimy?

- Idziemy na wieżę astronomiczną? - wzruszył ramionami chłopak. W jego stroju ten ruch wyglądał komicznie. Nie mogłam się powstrzymać i po prostu wybuchnęłam śmiechem.

- Co cię tak śmieszy? - Smok założył ręce na piersi i zaczął tupać nogą, co wywołało u mnie jeszcze większy napad śmiechu.

- Mo-mo-może już cho-chodźmy- próbowałam się uspokoić. Chłopak przewrócił tylko oczami i ruszyliśmy. Szłam jeszcze się trochę podśmiewając. Kiedy już w końcu znaleźliśmy się w wybranym miejscu od razu podbiegłam do mojego stałego miejsca, czyli parapetu i usiadłam na nim.

- Zlecisz - mruknął Draco.

- Sugerujesz coś? - spojrzałam na niego.

- Nie, no co ty - podniósł ręce w obronie. Siedzieliśmy tak w ciszy przyglądając się zakazanemu lasowi. Zwykle nie brakło nam tematów do rozmów, ale tym razem było inaczej. Wyczuwałam jakieś dziwne napięcie między nami. - Pamiętasz nasze pierwsze wyjście? - zapytał po długim czasie ciszy.

- Jak miałabym tego nie pamiętać? - zaśmiałam się pod nosem i spojrzałam w stronę blondyna. Patrzył się prosto na mnie. - To było moje pierwsze wyjście z wrogiem - podciągnęłam nogi pod brodę.

- Wrogiem - powtórzył.

- No wtedy byłeś jeszcze moim wrogiem, teraz jesteś przyjacielem - wzruszyłam ramionami. - Od wroga po przyjaciela.

- Pamiętasz o czym rozmawialiśmy? - Draco usiadł po turecku i lekko nachylił się w moją stronę.

- O tym, że się zmieniłeś? - zapytałam sarkastycznie.

- Tak - jego kąciki ust powędrowały odrobinę do dołu, po chwili jednak wróciły do równej kreski, udałam, że tego nie widziałam. - Powiedziałem Ci wtedy, że nie mamy wpływu na to kim jesteśmy - zmarszczyłam czoło. - Musze ci coś powiedzieć - przez moją głowę przeszło wiele czarnych scenariuszy, aż w końcu myśli zatrzymały się na jednym, jedynym słowie. Śmierciożerca. Popatrzyłam na jego lewą dłoń. - Bardzo długo się do tego zbierałem, ale... Ale już czas.

- Czekaj! - powiedziałam szybko zanim zdążył otworzyć usta. - W którym kierunku idzie to coś, co masz mi powiedzieć? - pytanie brzmiała idiotycznie, ale cóż..

- Co? Nie rozumiem - na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.

- No... No czy w jakimś stopniu to mnie odepchnie od ciebie? - zaczęłam bawić się rękami.

- Możliwe - przyznał i wstał.

- Mów - szepnęłam cicho i popatrzyłam na chatkę Hagrida. Dawno u niego nie byłam...

- Jestem Wilkołakiem - wilkołakiem, wilkołakiem... Czyli nie Śmierciożercą! Na moje usta wkradł się mały uśmieszek.

- Okej - powiedziałam i spojrzałam w jego stronę.

- Okej? Okej?! Nie chcesz stąd wyjść i mnie zostawić? - chłopak zaczął wymachiwać rękami, a na jego twarzy pojawiało się coraz więcej zmarszczek.

- Nie - odpowiedziałam pewnie i wstałam. - Mam już znajomego wilkołaka. Nie opuszczę cię z takiego błahego powodu - przeszłam obok niego.

- Acha - blondyn wypuścił głośno powietrze. - Czyli co? Wszystko po staremu? - zapytał by się upewnić.

- Tak - podeszłam do niego i poczochrałam blond włosy. Odwdzięczył mi się tym samym. Dalsza część wieczoru minęła nam na śmiechu i dobrej zabawie.

~*~

Wielka, śmierdząca, przerażająca cela z mosiężnymi kratami. I ja na środku tego bałaganu ledwo przytomna w białej, podartej sukienka do połowy ud. Całe ciało w wielkich cięciach, z których sączy się jeszcze czerwona krew i czarne coś oplatające moje wychudzone, anorektyczne ciało. A nade mną ON. Voldemort. Patrzy się na mnie i złowieszczym uśmiecha. W jego prawej ręce spoczywa różdżka, którą wyrządziła tyle zła na tym świecie, która wciąż je czyni...

Poderwałam się szybko. To tylko sen, tylko sen... Powtarzałam w myślach.

- Meghan? - usłyszałam cichy szept Hermiony.

- Co? - zapytałam trochę głośniej i spojrzałam w stronę jej łóżka.

- Wszystko dobrze? - na te słowa zaczął boleć mnie kark, za który automatycznie się złapałam, co pogorszyło sytuację. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Hermiona poderwała się z łóżka i usiadła przy mnie. - Meghan spokojnie, zrób to co mówił Dumbledore! - krzyczała szeptem, żeby nie obudzić dziewczyn z dormitorium.

- Mówił też, że jest dość poważny skutek uboczny! - warknęłam i zacisnęłam lewą dłoń na udzie.

- Meghan - powiedział błagalnie Hermiona. Zamknęłam oczy i starałam się wyrównać oddech. Nie było to jednak łatwe. Po kilku minutach pomimo ogromnego bólu zaczęłam się rozluźniać.

- Exitus - szepnęłam. Ból zaczął mnie opuszczać, a po jakimś czasie rozpłynął się całkowicie. Poczułam napływ zmęczenia. Powoli położyłam się, a moje powieki zaczęły opadać w dół.

- Co się dzieje? - w głosie dziewczyny można było wyczuć strach.

- Ja... Ja jestem tylko zmęczona...

To kłopoty zwykle znajdują mnie || Fred WeasleyWhere stories live. Discover now