6. No i na co ci to było?

2.1K 143 47
                                    

OSTRZEŻENIE!
Nie zaleca się czytać rozdziału osobom głodnym i/lub na diecie XD
Plus może zawierać wulgarne wypowiedzi

Gdy wychodzę rano z pokoju Stiles i Theo siedzący na krzesełkach w kuchni zsynchronizowanym ruchem obracają się w moją stronę, tak jakby na mnie czekali.
-Nie robię dzisiaj śniadania- informuję uprzejmie idąc powoli w ich kierunku.
-My robiliśmy wczoraj kolację- stwierdz Stiles.
-Nie- kręce głową- zamówiliście po prostu pizzę, to się nie liczy.
-To co teraz mamy zrobić?- mój brat drąży temat.
-No nie wiem, może to co robiliście jak mnie tu nie było- rzucam- a to było niecały tydzień temu.- Wyjmuję z szafki kubek i wstawiam wodę na herbatę. Stiles wyraźnie nie ma więcej argumentów. Nagle drzwi frontowe otwierają się na oścież z impetem i do mieszkania wchodzi Connor.
-Dzień dobry wszystkim!- odzywa się głosem pełnym optymizmu z ogromnym, szczerym uśmiechem na twarzy. W obu rękach coś trzyma więc zamyka drzwi pchając je nogą przez co gdy się zamykają słychać trzask.
Wszyscy odpowiadamy mu jednogłośnie “cześć”.
-Co tam słońce?- dochodzi do kuchni i zwraca się do mnie. Spoglądam na niego spod ukosa.- A no tak, przepraszam- przypomina sobie, że miał nie nazywać mnie słońcem. Ani niczym innym.
-Wszystko w porządku dziękuje, że pytasz- odpowiadam z uśmiechem.
-Przyniosłem ci shake’a- informuje i podaje mi niemal pół litrowy plastikowy kubek wypełniony gęstym płynem z czarną słomką.
-O to takie kochane- wzdycham i przejmuje od niego kubek.
-I jeszcze mam ‘kłasanty’- dodaje i kładzie dwie papierowe torebki na blacie.
-Co ty powiedziałeś?- dziwię się.
-No wiesz, ‘kłasanty’- odpowiada jakby nie widząc nic nieprawidłowego w sposobie w jakim wymawia słowo croissant. Nie ważne.
-Witaj szturmowcu FN- 2187-Stiles zwraca się do Connora. W pierwszej chwili zastanawiam się o co mu chodzi jednak szybko łapię odniesienie i z moich ust wyrywa się krótki śmiech.
-Nie załapałem- mruczy Connor.
-Nie martw się ja też- odzywa się Theo.
-Odniesienie to gwiezdnych wojen- zaczyna tłumaczyć.
-FN- 2187 to Finn, znany również jako zdrajca- brat wtrąca mi się w pół słowa, dobitnie podkreśla słowo ‘zdrajca’.
-Niby dlaczego jestem zdrajcą?- oburza się.
-Bo przynosisz mojej siostrze jedzenie a mnie to już nie- krzyżuje ręce na piersi.
-Ej! ‘Kłasantów’ starczy dla wszystkich- broni się Connor.
-A ten shake?- upiera się mój brat.
-Może zapytaj swojego najlepszego kumpla czemu nie przynosi ci szejków- sprytnie odbija jego zarzut.
Dopiero teraz biorę łyk napoju i to co właśnie stało się w moje buzi jest lepsze od pocałunków Theo. Chociaż w tym momencie to porównanie dość nie na miejscu. Tak czy siak, połączenie smaków jest po prostu idealne, i jeżeli fajerwerki byłyby płynne i jadalne tak by właśnie smakowały.
-Zakochałam się- szepczę.
-Ale, że w tym czy we mnie?- słyszę głos Connora.
-Głównie w tym, ale najłatwiej zdobyć moje serce przez dobre jedzenie, więc jesteś na dobrej drodze- żartuje kładąc mu dłoń na ramieniu.
-My milkshake brings all the boys to the yard- chłopak nagle zaczyna śpiewać i tańczyć. Uznaje zachowanie chłopaka za przezabawne i zaczynam się śmiać.- They’re like it’s better than yours.
Connor przestaje tańczyć i śpiewać ale ja mimo to nie przestaje się śmiać. Intuicyjnie spoglądam na Theo i widzę, że on też się uśmiecha i po tym jak on spogląda na mnie jestem przekonana, że nie śmieszy go zachowanie kumpla tylko coś innego.

Lata w Beacon Hills nie były zanadto gorące, były znośne, ale w tamtym roku przez prawie dwa tygodnie temperatura sięgała trzydziestu pięciu stopni, zdarzało się, że była nawet wyższa. Rzecz jasna wszyscy mieszkańcy siedzieli nad jeziorami, basenami nawet przy zraszaczach do trawy nie mówiąc już o obleganych lodziarniach. Wtedy też ja i Theo postanowiliśmy wybrać się właśnie na lody, wtedy jeszcze nie wyjechał i byliśmy razem. Nieszczęśliwym trafem na głównej ulicy wysiadł prąd i otwarta był tylko jeden lokal, parę ulic dalej jednak kolejka w nim ciągnęła się do następnej ulicy, a ludzie stali w kolejce z parasolami i krzesełkami. Przy trudnych warunkach pogodowych ludzie zachowują się jakby był koniec świata. Pod wpływem wszystkich tych czynników wpadłam na genialny pomysł, że sama zrobię lody, bo przecież to banalnie łatwe, jak się okazało, nie było. Niby robiłam wszystko według przepisu, i były w zamrażarce przez całą noc ale gdy następnego dnia gdy Theo przyszedł nieco się rozczarował.
-Emily, lody tak nie wyglądają- powiedział gdy pokazałam mu ‘moje dzieło’.
-Wiem, nie musisz mi mówić- odparłam nieco obrażona.- Ale chęci miałam dobre.
-To nie zmienia faktu, że ja się już nastawiłem w stu procentach na lody- stwierdził.-co masz zamiar teraz z tym zrobić?
Myślałam przez chwilę i jakby mnie olśniło. Wyjęłam z szafki blender i wlałam do niego papkę o bliżej nieokreślonym kolorze, która definitywnie nie była lodami, dorzuciłam lodu i wlałam syrop o smaku karmelowym. Włączyłam urządzenie i po chwili uzyskałam gęsty napój o jasnobrązowym kolorze. Rozlałam go do trzech szklanek, akurat na tyle starczyło, i jedną wstawiłam do lodówki. Pozostałe dwie przy ozdobiłam bitą śmietaną i syropem, oczywiście nie zapomniałam o kolorowych słomkach.
-Proszę cię bardzo!- niemal krzyknęłam z dumy wsytawiając kubek w kierunku Theo.
-Nie otruję się tym?- zapytał na wpół serio a na wpół żartując.
-Ty raczej nie, ja być może- stwierdziłam i wzięłam drugą porcję. Niemal równocześnie pociągneliśmy łyk napoju. Było dobre, nie spodziewałam się.
-Mam wrażenie, że to jest lepsze niż byłyby te lody gdyby wyszły- odezwał się chłopak.
-Czyli smakuje ci?- dopytywałam niepewnie.
-Tak, jest świetne.
I wtedy zaczęłam śpiewać ‘My milkshake brings all the boys to the yard’ i tańczyć. Prawdopodobnie nie pamiętałabym tego tak dobrze, gdyby nie był to pierwszy raz kiedy Theo zaczął tańczyć ze mną i nawet trochę jakby śpiewać. Co czyniło tą sytuację jeszcze śmieszniejszą, chwilę pózniej mój tata wszedł do kuchni. Theo zatrzymał się wtedy gwałtownie i przysięgam, że pierwszy raz w życiu naprawdę się zawstydził. Rzecz jasna wtedy uważałam to za totalnie urocze.

Dobra stop, mówię sobie i odwracam wzrok od Theo. Wnoszę o pozbycie się tego wspomnienia z mojej głowy w trybie natychmiastowym. Prośba została rozpatrzona pozytywnie.
- Co w tym jest?- pytam Connora chcąc odwrócić własną uwagę. Patrzy na mój kubek a potem na swój, zastanawia się chwilę mrużąc przy tym oczy.
-Jestem prawie pewien, że oreo z rafaello. Ja mam oreo z nie pamiętam czym- wzrusza ramionami.- Zamiana?- pyta jakby czytając mi w myślach. Zamieniamy się kubkami i niemal w tym samym momencie pociągam łyk napojów. Ten też jest ekstra, ale wolę swój.
-Mój jest lepszy- stwierdzamy w tym samym momencie. Może nie koniecznie używamy dokładnie tych samych słów ale sens się zgadza. Znów wymieniamy się kubkami.
-Właśnie miałem mówić- kieruje te słowa do Stilesa.- Za rogiem otworzyli tę nową kawiarnię, stamtąd właśnie mam te shake’i. Ogółem mają tam takie słodkie, że od samego patrzenia można przeżyć orgazm, a w związku z tym, że mamy dzisiaj 4 lipca, to mają niższe ceny. To tak jakbyście chcieli wiedzieć.
Widzę jak oczy Stilesa rozszerzają się, mój brat zrywa się z siedzenia w biegu zakłada buty i wychodzi z domu.
Po jakichś piętnastu minutach i jednej trzeciej mojego shake’a Stiles wraca. Wchodzi do mieszkania z dziecięcym uśmiechem wymalowanym na twarzy, w rękach trzyma trzy, nie, cztery siatki pełne słodkości.
Podchodzi do blatu w kuchni i stawia na nim swoje zakupy, wykłada po kolei i mówi co kupił. Na liście znalazły się między innymi sernik, brownie, muffinki i donuty i to w dodatku wszystko o smakach różnych, popularnych batoników i innych słodyczy. Patrzę na to wszystko i zastanawiam się czy mój brat jest nienormalny, nie można przecież jeść takich rzeczy na śniadanie i to w dodatku w takich ilościach. Z drugiej strony, ta muffinka o smaku białego kinder bueno mnie woła.
-Voila!- odzywa się Stiles gdy już wszystkie słodkości są wystawione na blat niczym na szwedzkim bufecie.-Częstujcie się- dodaje. I wtedy rozpoczynamy wewnętrzną walkę z samą sobą. Nie trwa to długo i mój zdrowy rozsądek zostaje skutecznie zagłuszony. Wyciągam rękę w kierunku muffinki.
-Wy tak na serio?- Theo spogląda na Stilesa a potem na mnie jakbym była nienormalna.- Przed chwilą zjadłaś dwa ciastka francuskie, pijesz półlitrowego shake’a i masz zamiar zjeść jeszcze tę babeczkę? Nie wiem czy wiesz, że to będzie dwa razy tyle kalorii ile powinnaś zjeść dziennie a to dopiero śniadanie.
Spoglądam na niego skupionym wzrokiem, lekko przymrużam oczy i przechylam głowę wystawiając rękę na jej wysokości, jak na tym popularnym memie.
-Po pierwsze nie jestem Ashley, żebyś mówił mi co mam robić-mówię- a po drugie ja i mój brat- podejmuje i zawieszam bratu rękę na ramieniu- jesteśmy tymi szczęśliwymi ludźmi, którzy mogą jeść relatywnie co im się podoba i raczej od tego nie tyjemy.- Stiles uśmiecha się na moje słowa po czym sam się odzywa.
-I po trzecie zaczynasz pierdolić jak twoja opętana dziewczyna.- W momencie gdy Stiles nazywa Ashley opętaną powstrzymuję śmiech.- Czy ty wogóle wiesz ile to ma kalorii? Nie możesz tego zjeść bo przekroczysz limit kalorii. Jak zjesz tę całą pizzę to będziesz musiał biegać przez godzinę.- Zaczyna parodiować jak mi się wydaje typowe zachowanie dziewczyny. - I po czwarte jak znam moją siostrę, to ma zamiar zjeść jeszcze ten sernik- dodaje wskazując na biało-kremowe ciasto polane czekoladą i posypane kawałkami ciasteczek oreo.
-O tak!- entuzjastycznie przyznaję bratu rację. Widzę jak Theo rzednie mina i czuję niezmierzoną satysfakcję związaną z faktem, że Stiles był nie tyle po mojej stronie co jeszcze tak ładnie mu odpowiedział.
-Ta imitacja Ashley wyszła ci świetnie- odzywa się Connor śmiejąc się pod nosem.
-Wydaje mi się, żę chyba nie przepadasz za moją aktualną dziewczyną- Theo kręci głową- jak wolisz mogę z nią zerwać i wrócić do ruchania twojej siostry.
W tym momencie zarówno ja jak i Stiles stajemy jak wryci. Słyszę jak Connor obok mnie wydaje z siebie cichutkie ‘uuu’ głosem pełnym napięcia. Nie mam pojęcia co dzieje się teraz w głowie Stilesa ale wiem, że jest wkurzony. Ja zastanawiam się jak najszybciej i najtaniej zdobyć dobrą broń i naboje ze srebra. Ja go zamorduję. Zresztą nie ja jedyna, Stiles wygląda jakby powstrzymywał się od rzucenia się na swojego “przyjaciela”.
-Theo- zaczynam cichym głosem, mówię powoli.- jesteś bezczelną kurwą. Nie mam ochoty nawet na ciebie patrzeć- dodaję i po prostu wychodzę do siebie.
-Uuuu damn, zrobiło się nie fajnie- szepcze Connor. Zgarnia z blatu swojego i mojego shake’a i jedną muffinkę i idzie za mną. Nie protestuję i wpuszczam go do pokoju po czym zamykam drzwi.  Brawo Theo, właśnie spierdoliłeś święto niepodległości i jakiekolwiek resztki sympatii jakie do ciebie miałam.

__________________________
No nareszcie! Miał być juz wczoraj ale musiałam przespać się z tym co napisałam XD
A w temacie jedzenia, jestem ciekawa jakie jest wasze ulubione ciasto? 🤔
I jak ktoś doczytał do tego momentu to chamska reklama 😂 zapraszam na mojego tt, jak wejdziecie na mój profil jest pod opisem, dam wszystkim follow  back 😊
I jakby ktoś miał ochotę można tam do mnie napisać 😉

Don't Let Me Down | Theo Raeken Där berättelser lever. Upptäck nu