Rozdział 34 prawdziwy XD

4.3K 401 80
                                    

DRACO

Wielu ludzi uwielbia siedzieć nocą. Patrzeć w księżyc i zastanawiać się. Próbować policzyć wszystkie gwiazdy, posłuchać dźwięków orkiestry ciemności.

Z pewnością ja się do nich nie zaliczam.

Nienawidzę, gdy zachodzi słońce i szykuję się do snu. Nie znoszę świadomości, że zaraz nasunie mi się do głowy cała masa wszelakich myśli.

Siedziałem na łóżku, nawet się nie kładłem - wtedy jest jeszcze gorzej. Twarz moja bez wyrazu skrywała zniszczoną od środka postać. Postać wielkiego arystokraty z szanowanego, starego rodu.

Wyniszczony... Najcudowniejszą rzeczą na całym tym popieprzonym świecie byłoby to, gdyby te określenie oznaczało również bliskość do końca. Zakończenia tego wszystkiego, jak też niczego.

Słyszałem... ciszę. Zamknąłem się na wszystko. Po co mi reszta, jak nie miałem ani trochę chociażby krzty chęci.

Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, jak trudno oderwać się od jednej, wiążącej liny. Gdyby tylko był ktoś, kto pomógłby mi stać prosto. Albo chociaż nie upadać.

Sama ta myśl nie dawała mi spokoju. Chciałem przestać myśleć. To niestety jednak niemożliwe trudne.

***

Szedłem korytarzem. Te same znane okna, te same znane ściany. Ten budynek jednak nie był już tym, czym kiedyś. Stracił blask magii i względnego poczucia bezpieczeństwa. To tak jakby nagle się obudzić z życia i uświadomić sobie, że realny świat, to koszmar. Ponownie wchodzę do wielkiej, zagraconej sali. Rozglądam się po niej, choć znam ją na pamięć. To zatrważające ile czasu tu spędziłem. Znowu podszedłem do tej samej szafy. Głośno westchnąłem, otwierając ją. Zdawała się być już... naprawiona.

***

Wychodząc, napotkałem wzrokiem gdzieś kilkanaście metrów ode mnie stojące Krukonki. Zmierzając w tamtą stronę, czułem na sobie wzrok tej jednej, nieszczęśnie mi znanej. Kiedy tak na mnie patrzyła, niemalże miażdżącym spojrzeniem, miałem ochotę po prostu zniknąć stamtąd jak najszybciej. Nie chciałem chociażby być koło niej.

Jednak zachowałem przynależący mi honor. Z podniesioną głową przeszedłem obok nich, tylko na chwilę zaszczycając je wzrokiem, mówiącym, że tu ja jestem ten lepszy, ważniejszy. Jednak oglądając je z bliska... Ta Marika zdawała mi się bardzo kojarzyć z pewną osobą, lecz nie mogłem sobie przypomnieć z kim. Jej niebieskie oczy były mi bardzo znane. Na chwilę moja twarz zdradzała zamyślenie i niepewność. Szybko jednak powróciłem do poprzedniego stanu, po prostu idąc dalej. Jednak ta dziwna myśl, krążąca wokół tej Krukonki, nie chciała dać mi spokoju do końca dnia.

***

Na następny dzień, profesor Snape zawołał mnie do swojego gabinetu. Oficjalnie i publicznie sprawa była taka, że chciał mi coś przekazać od matki. Niestety ja dobrze wiedziałem, jak było naprawdę.

Kiedy już miałem do przejścia tylko jedne schody, prowadzące w lochy, oczywiście musiało mi coś stanąć na drodze. Mianowicie ktoś. Trójka zbyt znanych mi idiotycznych mi Gryfonów.

Czekaj, czy Weasley naprawdę ma czarne włosy? Wygląda jeszcze obrzydliwiej, niż zazwyczaj.

Jednak jak zwykle osobą najbardziej przykuwającą mój wzrok jest ten niefarbowany brunet. Jak zwykle znamyślony, patrzący gdzieś w ścianę na przeciwko niego. Udaje, że słucha swoich przyjaciół, typowe. Jego myśli, jednak są gdzieś indziej, tak samo jak jego zielone oczy. Czy to normalne, że nadal czuję ból, gdy w nie patrzę?

Może tylko przypadkiem, przechodząc blisko nich, barkiem uderzyłem o ten Pottera, budząc go z transu.

Mógłbym się założyć, że właśnie się obrócił i nie może odwrócić ode mnie wzroku. Prychnąłem cicho.

Lecz nie spodziewałem się zaraz poczuć na ramieniu jego ręki, która zaraz odepchnąłem.

- Nikt ci nie pozwolił mnie dotykać - syknąłem, obracając się w jego stronę.

Z Harry'ego cała minimalna pewność, jaką miał na początku, wyparowała wraz z usłyszeniem tego chłodnego tonu.

- Draco... Ile jeszcze zostało czasu? - spytał cicho, nie chcąc, by dwójka pozostałych jego przyjaciół to usłyszała.

Choć tak mało precyzyjne pytanie, wiedziałem dokładnie o co mu chodzi.

- Nie interesuj się, Potter - oznajmiłem, posyłając mu ostatnie chłodne spojrzenie. Odwróciłem się, chcąc już odejść.

- Wiedz, że nigdy nie będziesz z tym sam - szepnął brunet tak, by tylko te zdanie sięgało moich uszu. Moje oczy się zaszkliły.

A nawet jestem z tego rozdziału dumna. Cieszę się, że jeszcze ktoś to czyta.

Because I Love You. | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz