Rozdział 2

10.4K 649 502
                                    

HARRY

Podszedłem do stołu Gryfonów równym krokiem. Spostrzegłem na sobie zdziwiony, lecz też zaciekawiony wzrok wielu ludzi. Przez ten czas, rzadko chodziłem na wspólne posiłki. Bardziej, prosiłem skrzaty żeby mi przynosiły do pokoju. Nie zgodziłyby się, gdyby nie Zgredek. Zauważyłem także, że Hermiona siedzi bardzo przygnębiona. Wyglądała jak żywy trup. Czy ja też tak wyglądałem? A po drugie, jak mogłem tego nie zauważyć? Podszedłem do niej i rzuciłem się na kolana. Całą sytuację zaczęło oglądać większość uczniów i kilu zaciekawionych nauczycieli.

- Hermiono Granger, przepraszam, że byłem takim cholernym dupkiem i nie zrozumiałem, że ty cierpisz o wiele bardziej ode mnie - powiedziałem poważnie i spuściłem wzrok, bojąc się pogardliwego spojrzenia.  Nic się nie działo. Lekko podniosłem głowę, a nie zobaczyłem wściekłej Gryfonki. Widziałem dziewczynę ze smutnymi oczami i pobłażliwym uśmiechem.

- Wstań Harry. Nie masz za co przepraszać. Miałeś prawo tego nie zauważyć. Straciłeś swoją jedyną, bliską ci osobę, a w tym rodzinę. Rozumiem cię w pełni. Już wiem jak to jest... - powiedziała spokojnie i melancholijnie. Wolałbym żeby na mnie nakrzyczała. To takie frustrujące. Jej spokój w głosie. Spokój we wszystkim. Ja, przez pierwsze dni, byłem nie do opanowania. Chodziłem wkurzony i sam żałuję tych co weszli mi w drogę.

- Ale... Hermiona... - mówiłem niepewnie.

- Żadnych ale Harry. Usiądź, zjedz i mną się nie przejmuj - oznajmiła. Przypomniałem sobie, że nadal klęczę. Wstałem, otrzepałem ubranie i przysiadłem się do Hermiony.

Grzebałem widelcem w jajecznicy, gdy nagle zauważyłem coś dziwnego. Malfoy się mi przyglądał. I to nie takim spojrzeniem - pełnym obrzydzenia i pogardy jak zawsze. Jakby to było... zainteresowanie. Gdy zobaczył, że oddałem zaciekawiony wzrok, szybko się odwrócił.

- O co chodzi tej Fretce? - szepnąłem do Rona, który był po mojej prawej.

- Nie wiem. Na początku roku wpatrywał się w ciebie całkowicie wściekły, ale z czasem.. zmienił nastawienie... - powiedział obojętnie. Nic więcej nie mówiłem i w spokoju kończyłem śniadanie, lecz ciągle czułem na sobie spojrzenie pewnego Ślizgona.

                         *****

Jak na złość. Pierwszą lekcją były eliksiry. Co najgorsze, ze Ślizgonami. A ja, mądry, w ogóle przez te dwa miesiące nie uważałem i dostawałem same Trolle. Smętnym krokiem ruszyłem do sali. Na szczęście, nie musiałem się spieszyć, bo miałem jeszcze dwadzieścia minut. Gdy doszedłem do klasy, profesora jeszcze nie było, więc spokojnie wszedłem do sali. W niej, unosiła się para i zapach przeróżnych wywarów. Przysiadłem się do Rona i czekałem na przyjście nauczyciela. Było dosyć głośno, lecz gdy Snape niczym nietoperz ze swoją peleryną wszedł do sali, nastąpiła kompletna cisza, a niektórzy, bardziej bojażliwi wstrzymali oddech. Profesor zasiadł za biurkiem i zaczął odczytywać listę obecności. Gdy okazało się, że są wszyscy, rozpoczął lekcję.

- Witam was na pierwszych zajęciach w tym tygodniu. Za pewne, bardzo cieszycie się z końca weekendu i z tego, że będziecie mieć więcej materiału do nauki - powiedział głosem przepełniomym sarkazmem. - Nie przedłużając, zacznijmy już. Dzisiaj będziemy przyrządzać wywar żywej śmierci. Robimy dany eliksir w parach. Żeby było ciekawiej, w parach ślizgońsko-gryfońskich. Blaise, idź do Weasleya, Granger do Pansy, Nott do Lavender, Longbottom z Astorią.. i tak dalej i tak dalej... Ah, zapomniałbym. Potter, pracujesz z Draconem - mówiąc to, pozwolił sobie na złośliwy uśmieszek. - Wszystko, co trzeba zrobić jest w podręcznikach. Życzę wszystkim, powodzenia. - Niechętnie i z grymasem niezadowolenia wypisanym na twarzy, ruszyłem się z krzesełka i dosiadłem do Malfoya.

- Widzę, że się bardzo cieszysz Potter, z faktu, iż jesteś ze mną w parze - powiedział ironicznie, a na jego twarz wkradł się wredny uśmiech. Kiedy mruknąłem pod nosem, przeklinając go u Merlina, ten znowu się odezwał. - Jednak nie? Jak możesz? Każdy by się cieszył z obecności ze mną. - Prychnąłem. - To ja z naszej dwójki najbardziej cierpię.

- Zamknij się już Malfoy i idź lepiej po potrzebne składniki. - Ślizgon tylko popatrzył się na mnie rozbawiony.

- Chyba śnisz, że ja gdziekolwiek za ciebie pójdę. Rusz się sam - oznajmił.

- Nigdzie nie zamierzam iść. - Tak właśnie się stało, że przez piętnaście minut siedzieliśmy z założonymi rękami, naburmuszeni, normalnie tak jak dzieci w przedszkolu. Z punktu widzenia kogoś innego, mogło wydawać się zabawne, lecz nam nie było do śmiechu. Moją upartość i jego wiarę w swoją wyższość, nie można nazwać dobrym połączeniem. Siedzieliśmy cicho, do póki do akcji nie wkroczył profesor.

- Co tu się dzieje? -  spytał opanowany.

- Nic. Po prostu ten idiota nie chce iść po składniki - pierwszy odezwał się Malfoy.

- Tak? To ty leniwa fretko nie chcesz ruszyć swojego arystokratycznego tyłka. - powiedziałem oschle. Nauczyciel zastanowił się chwilę.

- Aha. Czyli mam rozumieć, że nikt z was nie ruszy się z miejsc? - Już byłem gotów na odebranie mi punktów. -  W takim razie, zostaniecie tutaj aż go razem nie skończyci - oznajmił kładąc nacisk na słowo "razem". Popatrzyliśmy się na niego jak na nieopanowanego psychopatę.

- C-co? Nie może pan! - Oburzył się Ślizgon.

- Jak nie mogę? Ja wszystko mogę, panie Malfoy. I mówię całkowicie poważnie, zamknę was tu aż tego nie skończycie - powiedział.

- Ja na pewno nic z nim nie będę robił - szybko wtrąciłem.

- Ja tak samo - dopowiedział blondyn.

-To sobie poczekacie jeśli się tak dobrze dobraliście do siedzenia obok siebie cały dzień... Jak chcecie, możecie wezwać skrzaty by wam przyniosły jedzenie.  A jak na razie. Żegnam was. - W tej samej chwili zadzwonił dzwonek. Snape wyszedł zaraz po uczniach. Po chwili usłyszeliśmy obracanie kluczy. Zostaliśmy zamknięci, sami, w jednej klasie.

Jak na mnie, długi ten drugi rozdział xd Mam nadzieję, że jest dobry i was zainteresował :) Vote + Komentarz = Motywajszon ♡ Pozdro! :D

Because I Love You. | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz