• 23 •

318 42 14
                                    

— Chodź Anislee! — zawołałam do ciągnącej się za nami dziewczyny.

Jedynie ona znała drogę, a szła w tyle. Postanowiliśmy wyruszyć jak najszybciej, żeby przejść możliwie najdłuższy odcinek trasy w jeszcze stosunkowo umiarkowanym chłodzie. Cały czas miałam w głowie opis Tabr. Mają możliwość przybierania postaci człowieka, więc mogą ukrywać się w każdym.

— Jak rozróżnić Tabry od normalnego człowieka? — to pytanie nie dawało mi spokoju

— Nie da się na pierwszy rzut oka, jednak jest jeden szczegół, który je wyróżnia. — odparł Patrick — Chwila, nie mówiłem ci o tym? — zaprzeczyłam — Otóż każdy ma małą gwiazdę z boku szyi.

Nie odpowiedziałam, więc znowu pogrążyliśmy się w ciszy. Zwróciłam uwagę na Scarlet. Ta dziewczyna mnie przeraża. Ma coś w sobie, co przyprawia mnie o dreszcze. Wydaje się być pusta w środku. Jak laleczka. Zatrzymałam się. Nareszcie udało nam się wyjsć z lasu i rozpościerała się przed nami ogromna łąka. Sucha i blada trawa sięgała przeciętnemu człowiekowi do pasa, a za nią znajdowała się ogromna góra. Miałam wrażenie, że była ona centrum wszystkiego. Niebo było zachmurzone, deszczowe. Postukałam podeszwą buta o zimny kamień na ziemi.

— Chodźmy — powiedziała Anislee i tym razem ruszyła pierwsza przedzierając się przez ogromne trawy.

Patroni znowu gdzieś zniknęli. Darren i Morgana nie odzywali się nawet słowem. Czułam w powietrzu napięcie niewiadomego mi pochodzenia. Wszyscy byli przygnębieni i zdystansowani. Ruszyłam w gąszcz. Po pewnym czasie wędrówki przez ostre rośliny natrafiliśmy na kawałek wypalonego obszaru. Znajdowało się na nim żarzące się jeszcze drewno. Patrick podszedł do ogniska i przypatrzył się delikatnym iskrom.

— Ktoś tu był, to chyba jasne. Najwyżej ze... trzy godziny temu. — powiedział zamyślony

— Kto mógł być na tym pustkowiu? — odparłam i usiadłam koło kucającego chłopaka

— To nie jest ważne. Właściwym pytaniem jest czy jest sam.

— Nikt by tutaj sam nie przeżył. — odezwała się w końcu Morgana i usiadła obok mnie, a Darren, Scarlet i Anislee poszli z ulgą w jej ślady — Albo nie jest człowiekiem, albo jest już w stanie agonii.

— Nie sądzę. — odpowiedział chłopak — Jeszcze tu łatwo o upolowanie czegoś.

— Bez rozlewu krwi proszę. — odparłam

Położyłam sie plecami na zimnym gruncie i zamknęłam oczy. Skoro ktoś jeszcze tu był, oznaczało to niebezpieczeństwo. W jakimkolwiek stopniu. Jak na zawołanie usłyszałam szelest trawy obok siebie. Podniosłam się szybko. Wszyscy patrzyli w tą samą stronę co ja. O wilku mowa.

AtelierWhere stories live. Discover now