— Chodź Anislee! — zawołałam do ciągnącej się za nami dziewczyny.
Jedynie ona znała drogę, a szła w tyle. Postanowiliśmy wyruszyć jak najszybciej, żeby przejść możliwie najdłuższy odcinek trasy w jeszcze stosunkowo umiarkowanym chłodzie. Cały czas miałam w głowie opis Tabr. Mają możliwość przybierania postaci człowieka, więc mogą ukrywać się w każdym.
— Jak rozróżnić Tabry od normalnego człowieka? — to pytanie nie dawało mi spokoju
— Nie da się na pierwszy rzut oka, jednak jest jeden szczegół, który je wyróżnia. — odparł Patrick — Chwila, nie mówiłem ci o tym? — zaprzeczyłam — Otóż każdy ma małą gwiazdę z boku szyi.
Nie odpowiedziałam, więc znowu pogrążyliśmy się w ciszy. Zwróciłam uwagę na Scarlet. Ta dziewczyna mnie przeraża. Ma coś w sobie, co przyprawia mnie o dreszcze. Wydaje się być pusta w środku. Jak laleczka. Zatrzymałam się. Nareszcie udało nam się wyjsć z lasu i rozpościerała się przed nami ogromna łąka. Sucha i blada trawa sięgała przeciętnemu człowiekowi do pasa, a za nią znajdowała się ogromna góra. Miałam wrażenie, że była ona centrum wszystkiego. Niebo było zachmurzone, deszczowe. Postukałam podeszwą buta o zimny kamień na ziemi.
— Chodźmy — powiedziała Anislee i tym razem ruszyła pierwsza przedzierając się przez ogromne trawy.
Patroni znowu gdzieś zniknęli. Darren i Morgana nie odzywali się nawet słowem. Czułam w powietrzu napięcie niewiadomego mi pochodzenia. Wszyscy byli przygnębieni i zdystansowani. Ruszyłam w gąszcz. Po pewnym czasie wędrówki przez ostre rośliny natrafiliśmy na kawałek wypalonego obszaru. Znajdowało się na nim żarzące się jeszcze drewno. Patrick podszedł do ogniska i przypatrzył się delikatnym iskrom.
— Ktoś tu był, to chyba jasne. Najwyżej ze... trzy godziny temu. — powiedział zamyślony
— Kto mógł być na tym pustkowiu? — odparłam i usiadłam koło kucającego chłopaka
— To nie jest ważne. Właściwym pytaniem jest czy jest sam.
— Nikt by tutaj sam nie przeżył. — odezwała się w końcu Morgana i usiadła obok mnie, a Darren, Scarlet i Anislee poszli z ulgą w jej ślady — Albo nie jest człowiekiem, albo jest już w stanie agonii.
— Nie sądzę. — odpowiedział chłopak — Jeszcze tu łatwo o upolowanie czegoś.
— Bez rozlewu krwi proszę. — odparłam
Położyłam sie plecami na zimnym gruncie i zamknęłam oczy. Skoro ktoś jeszcze tu był, oznaczało to niebezpieczeństwo. W jakimkolwiek stopniu. Jak na zawołanie usłyszałam szelest trawy obok siebie. Podniosłam się szybko. Wszyscy patrzyli w tą samą stronę co ja. O wilku mowa.
YOU ARE READING
Atelier
AdventureKiedy tylko ludzie w czarnych garniturach zabierają Castrid do ciemnego samochodu, jest wściekła na siebie, że była zbyt słaba, by się postawić. Wiedziała, że to jej zdolność była tego powodem, ale nie wiedziała kto by ją chciał. Była bezużyteczna...