• 18 •

381 46 6
                                    

Kiedy weszliśmy do domu, moja mama jeszcze spała. Wygrzebałam z jednej z szuflad w moim biurku, tępe już dawno, nożyczki i nie bardziej ostry nożyk do tapet, który podałam dla Joshuy. Wolałam nie podejmować się próby brania noży z kuchni i ryzykować tym samym obudzenia mamy. Chciałam uniknąć zbędnych pytań.

Zaczęła się zabawa. Na szczęście pamiętałam mniej więcej w jakich miejscach znajdowały się moje większe krajobrazy i powoli zeskrobywaliśmy farbę ze ścian. Kiedy minęła dziesiąta minuta mocowania się z beżowym kolorem bez skutków większych niż dwie, niewielkie dziury w ścianie, odłożyłam nożyczki na parapet obok i usiadłam na łóżku rozmasowując sobie obolałą rękę.

- To nie ma sensu. - zaczęłam - Jeśli mielibyśmy dotrzeć do obrazów, już dawno byśmy to zrobili.

- Oho. - podniosłam wzrok na chłopaka, który stał z założonymi rękami i wpatrywał się w ścianę zdmuchując biały nalot z ramienia - Chodź zobacz.

Wstałam leniwie i podeszłam na miejsce koło niego. Spod beżowych warstw farby przedarł się zielony kolor. Uśmiechnęłam się. Wzięłam nożyk od chłopaka, a ten usiadł na krześle wpatrując się we mnie. Podważyłam twardy materiał, który zadziwiająco dobrze odchodził od ściany. Jednym pociągnięciem oderwałam płat niepotrzebnej barwy i moim oczom ukazał się akwarelowy las.

- Wow - usłyszałam cichy głos za sobą i spuściłam głowę.

Widział dzieło moich palców po raz pierwszy. Nie wiedziałam dlaczego byłam tym zawstydzona. Westchnęłam i usiadłam na zimnych panelach, nie spuszczając wzroku z namalowanych roślin. Nagle usłyszałam uderzenie w okno i ciche skrobanie. Wstrzymałam oddech i wstałam. Joshua poszedł w moje ślady, ale machnięciem ręki dałam mu znak, żeby został na miejscu.
Podeszłam do parapetu i moim oczom ukazała się niewielka szyszka i mała, mokra wiewiórka. Otworzyłam szybko okno i wzięłam owoc, a zwierzę wskoczyło do pomieszczenia i położyło się przy ciepłym grzejniku. Byłam taka szczęśliwa, tak bardzo na to czekałam.

— Posłuchaj, muszę już iść do domu. — powiedział chłopak

— Dlaczego? — zapytałam marszcząc brwi.

— Jest już późno, poza tym pada i się ściemnia.

— Możesz przeczekać deszcz.

— Nie, naprawdę nie chce wracać po ciemku.

— To może pożyczę ci chociaż parasol?

— Nie trzeba Castrid.

Wstał i wyszedł z pokoju. Narzucił kurtkę, założył buty i się pożegnał. Byłam zdziwiona jego zachowaniem, i to niemało. Tak nagle się zerwał, jakby się czegoś przestraszył. Wróciłam do pokoju i usiadłam przy kaloryferze koło odpoczywającego futrzaka. Wzięłam go na kolana i zaczęłam głaskać. Być może chłopak przestraszył się wiewiórki, tylko nie byłam pewna, dlaczego miałby.

— Co mała? — powiedziałam do zwierzęcia — Długo mnie szukałaś?

Podrapałam ją po brzuszku i przypomniałam sobie o czymś. Chyba nie przyszła tu po nic.

— Ty wiesz gdzie jest moja moc, prawda? — zapytałam cicho, na co zwierzątko zerwało się na nogi. — Wiesz gdzie jest Patrick, Morgana i Anislee. Wiesz jak tam wrócić.

Wiewiórka pisnęła i zeskoczyła mi z nóg. Podbiegła do zamkniętych drzwi mojego pokoju i zaczęła w nie drapać. Wstałam, otworzyłam je i wyszłam na korytarz. Mała zaczęła drapać, tym razem, w drzwi wyjściowe. Nie wiedziałam co miała na myśli, ale wiedziałam, że muszę jej zaufać. Nałożyłam brązowe kozaki i skórzana kurtkę, kiedy przypomniałam sobie o mamie. Zajrzałam do salonu. Nie było jej... cały dom był pusty.

AtelierWhere stories live. Discover now