Kiedy weszliśmy do domu, moja mama jeszcze spała. Wygrzebałam z jednej z szuflad w moim biurku, tępe już dawno, nożyczki i nie bardziej ostry nożyk do tapet, który podałam dla Joshuy. Wolałam nie podejmować się próby brania noży z kuchni i ryzykować tym samym obudzenia mamy. Chciałam uniknąć zbędnych pytań.
Zaczęła się zabawa. Na szczęście pamiętałam mniej więcej w jakich miejscach znajdowały się moje większe krajobrazy i powoli zeskrobywaliśmy farbę ze ścian. Kiedy minęła dziesiąta minuta mocowania się z beżowym kolorem bez skutków większych niż dwie, niewielkie dziury w ścianie, odłożyłam nożyczki na parapet obok i usiadłam na łóżku rozmasowując sobie obolałą rękę.
- To nie ma sensu. - zaczęłam - Jeśli mielibyśmy dotrzeć do obrazów, już dawno byśmy to zrobili.
- Oho. - podniosłam wzrok na chłopaka, który stał z założonymi rękami i wpatrywał się w ścianę zdmuchując biały nalot z ramienia - Chodź zobacz.
Wstałam leniwie i podeszłam na miejsce koło niego. Spod beżowych warstw farby przedarł się zielony kolor. Uśmiechnęłam się. Wzięłam nożyk od chłopaka, a ten usiadł na krześle wpatrując się we mnie. Podważyłam twardy materiał, który zadziwiająco dobrze odchodził od ściany. Jednym pociągnięciem oderwałam płat niepotrzebnej barwy i moim oczom ukazał się akwarelowy las.
- Wow - usłyszałam cichy głos za sobą i spuściłam głowę.
Widział dzieło moich palców po raz pierwszy. Nie wiedziałam dlaczego byłam tym zawstydzona. Westchnęłam i usiadłam na zimnych panelach, nie spuszczając wzroku z namalowanych roślin. Nagle usłyszałam uderzenie w okno i ciche skrobanie. Wstrzymałam oddech i wstałam. Joshua poszedł w moje ślady, ale machnięciem ręki dałam mu znak, żeby został na miejscu.
Podeszłam do parapetu i moim oczom ukazała się niewielka szyszka i mała, mokra wiewiórka. Otworzyłam szybko okno i wzięłam owoc, a zwierzę wskoczyło do pomieszczenia i położyło się przy ciepłym grzejniku. Byłam taka szczęśliwa, tak bardzo na to czekałam.— Posłuchaj, muszę już iść do domu. — powiedział chłopak
— Dlaczego? — zapytałam marszcząc brwi.
— Jest już późno, poza tym pada i się ściemnia.
— Możesz przeczekać deszcz.
— Nie, naprawdę nie chce wracać po ciemku.
— To może pożyczę ci chociaż parasol?
— Nie trzeba Castrid.
Wstał i wyszedł z pokoju. Narzucił kurtkę, założył buty i się pożegnał. Byłam zdziwiona jego zachowaniem, i to niemało. Tak nagle się zerwał, jakby się czegoś przestraszył. Wróciłam do pokoju i usiadłam przy kaloryferze koło odpoczywającego futrzaka. Wzięłam go na kolana i zaczęłam głaskać. Być może chłopak przestraszył się wiewiórki, tylko nie byłam pewna, dlaczego miałby.
— Co mała? — powiedziałam do zwierzęcia — Długo mnie szukałaś?
Podrapałam ją po brzuszku i przypomniałam sobie o czymś. Chyba nie przyszła tu po nic.
— Ty wiesz gdzie jest moja moc, prawda? — zapytałam cicho, na co zwierzątko zerwało się na nogi. — Wiesz gdzie jest Patrick, Morgana i Anislee. Wiesz jak tam wrócić.
Wiewiórka pisnęła i zeskoczyła mi z nóg. Podbiegła do zamkniętych drzwi mojego pokoju i zaczęła w nie drapać. Wstałam, otworzyłam je i wyszłam na korytarz. Mała zaczęła drapać, tym razem, w drzwi wyjściowe. Nie wiedziałam co miała na myśli, ale wiedziałam, że muszę jej zaufać. Nałożyłam brązowe kozaki i skórzana kurtkę, kiedy przypomniałam sobie o mamie. Zajrzałam do salonu. Nie było jej... cały dom był pusty.
YOU ARE READING
Atelier
AdventureKiedy tylko ludzie w czarnych garniturach zabierają Castrid do ciemnego samochodu, jest wściekła na siebie, że była zbyt słaba, by się postawić. Wiedziała, że to jej zdolność była tego powodem, ale nie wiedziała kto by ją chciał. Była bezużyteczna...