• 16 •

393 52 3
                                    

— Joshua? — zaczęłam rozmowę

— Tak, kto mówi? 

— Castrid. Możemy się spotkać?

— Po co? — odparł z nutą znużenia w głosie

— Chcę pogadać. Za dziesięć minut na placu przy lesie?

— Niech będzie.

Rozłączyłam się i uśmiechnęłam do siebie. Może chociaż rozmowa z nim, mi coś rozjaśni. Włożyłam telefon do przedniej kieszeni spodni i wyszłam z pokoju. Zajrzałam do salonu, gdzie telewizor był włączony, a moja mama zasnęła na kanapie. Postanowiłam jej nie budzić, sama bym chętnie się jeszcze położyła. Nałożyłam czarne tenisówki i brązową kurtkę, którą zapiełam pod szyje. Wyszłam z mieszkania zamykając cicho drzwi i zbiegłam po schodach klatki schodowej, aż na sam dół. Pociągnęłam za klamkę ciężkich drzwi i znalazłam się na zewnątrz. Od razu moje ciało ogarnęło zimno silnego wiatru. Nałożyłam kaptur ma głowę i skuliłam się lekko ruszając przed siebie. Podążałam w stronę placu zabaw przy lesie, wąskim chodnikiem pełnym piasku i kamieni. Zastanawiałam się nad tym co mogło się stać przed tym, jak zasnęłam. Byłam w ośrodku pewna, że tam zostaję do końca i już planowałam ucieczkę. Po rozmowie z dyrektorką Moon, przeniosłam się do mojego normalnego świata. Ona musi mieć z tym coś wspólnego. Jest też pewnie odpowiedzialna za zniknięcie mojej mocy. Tylko po co. I kiedy.
Na horyzoncie widziałam już miejsce do ktorego zmierzałam. Ubogi plac zabaw z małą drabinką i dwoma huśtawkami. Weszłam na piasek i usiadłam na jednej z nich, a ta zaskrzypiała lekko pod moim ciężarem. Odepchnęłam się delikatnie stopami i odchylilam głowę do góry. Ciemne chmury zasłaniające przyjemne ciepło słońca i mocny wiatr rozwiewający moje czarne włosy, przysłaniając tym samym moje oczy, niektórymi kosmykami.

— Hej — usłyszałam nagle męski głos obok i poderwałam się przestraszona z huśtawki.

— Cześć Josh. — powiedziałam z ulgą

Chłopak przeszedł obok mnie i przysiadł na bujającym się kawałku gumy. Zdjął słuchawki z uszu i włożył je do kieszeni zielonej kurtki.

— Przejdź do rzeczy. Rzadko dzwonią do mnie osoby, których praktycznie nie znam, więc to musi być coś ważnego.

— Jak to praktycznie nie znasz? — zapytałam zdezorientowana

— Przecież tylko chodzimy razem do klasy. Gadaliśmy może raz w życiu o pracy domowej z biologii, a ty nagle do mnie dzwonisz i prosisz o spotkanie. To jest conajmniej dziwne.

Oparłam się o częściowo połamaną, drewnianą drabinkę. Szumiące drzewa częściowo wypełniały nieprzyjemną ciszę pomiędzy nami. Nie rozumiałam o czym mówił. Czy naprawdę nic nie pamiętał?

— Powiedz mi wszystko co o mnie wiesz. — odezwałam się

— Tyle, że ja nic o tobie nie wiem — nadal mówił ze spokojem. — O to chodzi. Nie znam cię i nie rozmawiam z tobą, dlatego nie rozumiem czemu do mnie zadzwoniłaś.

— Nie znasz mnie?

— Jak miałem cię poznać? — westchnęłam

— Przepraszam, że zabrałam ci czas — powiedziałam i ruszyłam drogą powrotną do domu

Nie wiedziałam jakie uczucia mną wtedy targały. Smutek? Złość? Ciekawość? Bezradność? Wiatr zdmuchnął mi z głowy kaptur, przez co byłam zmuszona wyjąć z kieszeni kurtki moje zimne dłonie i nałożyć go ponownie.

— Czekaj. — usłyszałam głos zaraz koło siebie, wiec spojrzałam w stronę chłopaka. — Naprawdę zaciągnęłaś mnie tu tylko dlatego, żeby zadawać pytania nie mające żadnej podstawy w realnym świecie?

Nie miałam już pewności, czym był realny świat. Zatrzymałam się i obróciłam przodem do Joshuy. Miał jedną słuchawkę w uchu. Podeszłam do niego i wyciągnęłam ją, pozwalając swobodnie opaść. Podniósł brew pytająco.

— Pomożesz mi? — zapytałam z nadzieją.

Długi rozdział wyszedł. Jak na mnie oczywiście. Przepraszam, że znowu przerywam w takim momencie, ale tak jak już kiedyś pisałam, nie lubię długich rozdziałów i nic nie mogę na to poradzić, chociaż próbowałam.
Pozdrawiam
Blessed Peas

AtelierWhere stories live. Discover now