Obudził mnie głośny alarm i czerwone swiatło rażące mnie po oczach. Zerwałam się na nogi i szybko rozejrzałam po pokoju. Nie było w nim Morgany, ani Patricka, co mnie jeszcze bardziej zaskoczyło. Co chwila słychać było biegi, krzyki i przekleństwa dochodzące z korytarza. Nie wiedziałam co mam robić. Uchyliłam lekko drzwi wejściowe, akurat kiedy przebiegła koło nich jakaś dziewczyna. Niepewnie wyszłam na hol. Wolałam coś zrobić niż czekać bezczynnie na rozwój wydarzeń. Spojrzałam w lewo. W moją stronę szły dwóch mężczyzn i kobiet w maskach i kitlach. W rękach trzymali strzykawki, sznury i chusty. Odwróciłam się szybko i próbowałam otworzyć drzwi do mojego pokoju, ale bezskutecznie. Byłam przerażona. Zaczęłam biec w drugą stronę korytarza. Wydawał się nie mieć końca, a adrenalina sprawiała, że nie myślałam o zmęczeniu. Nagle poczułam szarpnięcie i trzask zamykanych drzwi. Ktoś położył mi rękę na ustach, na co zaczęłam się wyrywać.
— Bądź cicho, to nic ci się nie stanie. — doszedł do mnie ledwo słyszalny szept
Myślałam, ze serce rozerwie mi klatkę piersiową mocnymi i szybkimi uderzeniami. Nie miałam szans pokonać silnego uścisku na mojej twarzy i brzuchu. Zrezygnowana przestałam się szarpać. Po chwili tajemnicza osoba mnie puściła i mogłam się wyprostować. Pomieszczenie oświetlały latarnie i księżyc zza okna wystarczajaco, bym mogła zauważyć niewysokiego chopaka o jasnoniebieskich włosach i jaskrawo zielonych oczach stojącego przede mną. Przyłożył palec do ust i się lekko uśmiechnął.
— Darren — szepnął i podał mi rękę
— Castrid. — odparłam równie cicho i ostrożnie — Kim jesteś?
— Jestem... — przerwał zastanawiając się — Ja też tu mieszkam, jeśli można to tak ująć.
— Co tu się właściwie dzieje?
— Pewnie jesteś nowa.
— Jak to?
— Przychodzą tu dziesiątki nowych każdego dnia i większość nie wie co się dzieje kiedy do tego dochodzi. Co do wcześniejszego pytania, to nie moge ci teraz odpowiedzieć. Za długa historia.
Pociągnął mnie za rękę na ziemię i usiadł, opierając głowę o zimny kaloryfer. Podążyłam za nim. Nie wiedziałam dlaczego tak szybko mu zaufałam. Wzbudził u mnie poczucie bezpieczeńtwa, nie miałam pojęcia dlaczego.
— Nie znajdą nas tu? — zapytałam
— Kto?
— Ludzie przed którymi się chowamy.
— Nie wiem, raczej nie powinni. Chyba że bedziesz gadać jak teraz teraz, to są szanse.
Przytaknęłam. Zaczęłam bawić się palcami i rysować sobie na nadgarstku rożne szlaczki. Po paru chwilach, zauważyłam, że chłopak mnie obserwuje. Uśmiechnął się do mnie i wziął moją dłoń kładąc ją sobie na kolanach. Zaczął wodzić palcem po mojej skórze pozostawiając za sobą pieczący ślad, ktory lekko wgryzał się w ciało. Nagle ból ustąpił, a wzory które przed chwilą malowałam zaczęły połyskiwać na złoto. Dotknęłam delikatnie nadgarstka podziwiając świecącą jego część. Nie wiem ile czasu minęło, ale wszystkie hałasy i krzyki ustąpiły.
— Pod którym numerem mieszkasz? — zapytał Darren
— Co? A tak, trzydzieści.
— Jest bezpiecznie, moge cię już odprowadzić jeśli chcesz.
Skinęłam głową. Wyszliśmy z ciemnego pokoju i ruszyliśmy korytarzem w
stronę mojego. Doszliśmy pod drzwi o numerze trzydziestym.— Do zobaczenia — powiedział chłopak i odszedł
Weszłam do pokoju, gdzie byli już Morgana i Patrick.
— Co...
— Jutro — przerwał mi chłopak i położył się na poduszce.
Morgana kiwnęła głową i zrobiła to samo. Przewróciłam oczami i położyłam się na kanapie porządnie owijając kołdrą zziębnięte ciało. Powietrze było lodowate, a mi nie brakowało choroby. Serce zaczęło bić wolniej, ja się uspokoiłam i mimowolnie zamknęłam powieki.
Tak jak obiecałam rozdział pojawił się szybciej. Jako, że już zdrowieję, to nie wiem kiedy pojawi się kolejny. Jeśli wam się podobał, możecie zostawić gwiazdkę i swoją opinię w komentarzu. Jeżeli było coś nie tak, jestem otwarta na uwagi.
Pozdrawiam
Blessed Peas
ESTÀS LLEGINT
Atelier
AventuraKiedy tylko ludzie w czarnych garniturach zabierają Castrid do ciemnego samochodu, jest wściekła na siebie, że była zbyt słaba, by się postawić. Wiedziała, że to jej zdolność była tego powodem, ale nie wiedziała kto by ją chciał. Była bezużyteczna...