• 1 •

1K 106 8
                                    

Zimny wiatr wiał prosto w moją twarz, a słońce jednocześnie ją ogrzewalo. Czarne włosy rozwiewały się na wszystkie możliwe strony, tym samym lekko przysłaniając błękitne oczy.  Szłam leśną drogą prosto do szkoły, próbując nacieszyć się świeżym powietrzem. Przeszłam koło drzewa muskając go lekko palcami i pozostawiając na nim niebieski ślad. Ten las był odludziem. Czułam się w nim bardzo melancholijnie, ale lubiłam to. Od zawsze uwielbiałam być otoczona ciszą i spokojem, inaczej w moim umyśle zapanowałby chaos. Za koronami wysokich, iglastych drzew, mogłam już dostrzec budynek do którego zmierzałam. Odchyliłam głowę do tyłu i spojrzałam na bezchmurne niebo oraz beztrosko przefruwające ptaki. Weszłam do szkoły i ruszyłam pod odpowiednią salę. Liczyłam na to, że będzie tam Joshua, ale na nic moje zgadywania.

— Hej — powiedziałam do chłopaka siadając obok niego na stromym dachu szkoły.

Mój przyjaciel często przychodził tu przed lekcjami lub w czasie przerw. Nie dziwiłam mu się, jest tu piękny widok na jeszcze zielony przed jesienią las. Przebywanie tu, nam obu sprawiało przyjemność.

— Cześć. Widziałem cię jak szłaś. — zaczął spokojnie

— Podejrzewam. — rozejrzałam się. Niesamowite było to, że każdy uczeń miał dostęp na dach, który w ogóle nie był strzeżony — O czym myślisz?

— O tym, że ten las skrywa w sobie wiele zagadek.

— Co ty znowu gadasz?

— Patrz — wskazał palcem na jakiś punkt w drzewach — Wiewiórki siedzą na czubku co trzeciego drzewa.

— Dużo zwierząt.

— Dobrze wiesz, że nie o to chodzi.

— Wymyślasz. — wstałam i otrzepałam się z brudu — Chodź bo się spóźnimy.

Ruszyłam przodem, ale zauważyłam, że blondyna nie ma za mną, więc chrząknęłam głośno.

— One na ciebie patrzą — krzyknął

Przewróciłam oczami i weszłam do środka budynku. Joshua zawsze widział we wszystkim drugie dno. Cokolwiek się nie działo, postrzegał to inaczej niż wszyscy. Czasem bywało to irytujące, zwłaszcza, że ciągle o tym mówi. Knuje jakieś teorie spiskowe i mi je tłumaczy jakby naprawdę miały się wydarzyć. Poczułam dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam za mną chłopaka, z którym przed chwilą siedziałam na dachu.

— Czemu nie chcesz rozumieć? — zaczął — Czy to nie dziwne...

— Przestań — przerwałam mu i położyłam dłonie na jego piersi — Nie męczy cię to?

— Chcę ci wytłumaczyć.

— Nie tłumacz. Nie potrzebuję.

Uśmiechnęłam sie lekko. Był dużo wyższy ode mnie i patrzył na mnie z góry, z żalem wymalowanym na twarzy. Wzruszył ramionami i ruszył przed siebie.

Kolejny rozdział już kolejnego dnia. Co to za magia? Nie ma określonego terminu publikowania rozdziałów więc nie można mi nic zarzucić.
Pozdrawiam
Blessed Peas

AtelierWhere stories live. Discover now