5: Friendzone

1K 45 52
                                    


She's the dollars, she's my protection
Yeah she's a promise in the year of election
Oh sister, I can't let you go
Like a preacher stealing hearts at a traveling show
And the fever, getting higher
Desire, desire
(U2 Desire)

Severus Snape srodze odpokutował napad pijaństwa (i niemal cudzołóstwa) w środku normalnego tygodnia pracy. Mimo że miał naprawdę silną głowę, nawet on nie był całkowicie wolny od okresowego kaca, zwłaszcza moralnego. Następnego dnia potwornie bolała go głowa i w ogóle nie mógł się skupić. Głównie dlatego, że gdy tylko nie pilnował się dłużej niż pięć sekund, przed oczami natychmiast stawały my pełne żaru oczy Yenlli Honeydell (grr, Lupin!), a to zdecydowanie potrafiło zaplątać myśli w nierozwiązywalny supeł.

Wczesnym rankiem po owocnej w wydarzenia nocy profesor Snape utkwił na irytująco nudnym zebraniu kierownictwa w Świętym Mungu. Niewyspany, rozkojarzony i wciąż nieco pijany wcale nie słuchał, tylko od niechcenia przeglądał jakąś przypadkową gazetę. Oczywiście pierwszym, na co natrafił, była wielka reklama z wyszczerzoną w swoim najlepszym uśmiechu Yen. Utrwalona na fotografii szelma wdzięczyła się do niego nie gorzej od oryginału. Mistrz eliksirów zapatrzył się w jej błyszczące oczy... Zadarty nosek... Różane usta, które były tak...

Niech to szlag, teraz już na pewno pójdzie do piekła! Nawet jeżeli podczas swojego bogatego życia nie zdążył sobie na to dość zasłużyć, to gdy odważy się sprzątnąć sprzed nosa nagrodę pocieszenia nieszczęśliwemu z natury, świętemu Lupinowi, niewątpliwie trafi ekspresem na samo dno otchłani. Żadna wyższa instancja się nad nim nie ulituje.

– Profesorze Snape? – powtórzył po raz kolejny dyrektor szpitala z cieniem zniecierpliwienia w głosie.

Severus zamaszyście zatrzasnął magazyn, odchrząknął i pozbierał się do pionu w kilka sekund.

– Taaak – rzucił z głębokim namysłem, choć nie miał bladego pojęcia, o co może chodzić. – Uważam, że to naprawdę zły pomysł.

– Automat do kawy to zły pomysł?! – zdziwił się szczerze starszy czarodziej.

Mistrz eliksirów zaklął w duchu, ale ze straceńczym uporem brnął dalej:

– Owszem. To takie... mugolskie.

Gdy tylko sam usłyszał swoje słowa, zapragnął natychmiast odgryźć sobie język. Miny zgromadzonych wokół stołu konferencyjnego naukowców wyrażały jedno: zaprzysięgły czarnoksiężnik.

Znowu to samo... Dlaczego musiał to sobie ciągle robić?

– A co w tym złego? – odezwała się wojowniczo jakaś blada czarownica, ewidentnie pochodząca z mugolskiej rodziny. – Myślałam, że jeżeli miniona wojna czegokolwiek nas nauczyła, to właśnie tego, że...

– Przepraszam bardzo – przerwał jej od razu mistrz eliksirów tonem, który sugerował wszystko prócz skruchy. – Minione dwa lata spędziłem na kontynencie, który szczęśliwie ominął voldemortowy kryzys, więc panujące tam poglądy nadal są dosyć... konserwatywne. Zapewne w tym należy doszukiwać się źródeł mojego nieszczęśliwego... przejęzyczenia. Zapewniam, że jestem ostatnią osobą, która mogłaby mieć cokolwiek przeciwko daleko posuniętej tolerancji w magicznym świecie. Jak zapewne pamiętają niektórzy z tu zgromadzonych, sam z niej korzystam. Podobnie jak z polityki zapomnienia win i świeżego startu.

„Chcą mieć mrocznego czarodzieja, proszę bardzo", pomyślał, z wyrachowaniem rozgrywając kartę nawróconego grzesznika.

– T-tak, o-oczywiście – wymamrotała nieszczęsna czarownica, którą wnet dopadły wyrzuty sumienia. Jakby nie było, zaatakowała właśnie nosiciela orderu Merlina – o czym przypomniała sobie dopiero po fakcie.

Żona dla Śmierciojada IIWo Geschichten leben. Entdecke jetzt