Rozdział 14: Nerwy mi puściły!

8.1K 417 89
                                    

Ścisnęłam kij. Wyraźnie czułam czyjąś obecność, słońce zaszło. Nie czuła bym się tak źle, gdyby nie to, że słyszałam każdy szmer, każdy ruch, każdy oddech, każde uderzenie serca. Choć, mój słuch mógł mi dać przewagę, bo mimo, że mogłam kogoś nie widzieć, to i tak wiedziałam gdzie jest, ja go słyszałam. Nasłuchiwałam. Nagle serce wskoczyło mi do gardła, byłam otoczona. Wszyscy byli nieźle schowani, ale i tak wiedziałam gdzie są. Serca większości były spokojne, naliczyłam ich aż pięć.

- Dobra wyłaźcie, nie chce mi się w to bawić! - powiedziałam, patrząc w miejsca, gdzie ukryły się poszczególne osoby. Usłyszałam szybsze bicie serc. Byłam już lekko wkurzona.

- Skoro chcecie się w to bawić to spoko, powiem wam tylko tyle by wam udowodnić, że o was wiem jest was coś koło pięciu osób! Życzę miłej zabawy! - powiedziałam okręcając się na pięcie. Ruszyłam przed siebie. Wszystkie pięć osób wlokło się za mną cały czas. Było to komiczne, wiedziałam dokładnie gdzie są, jednak i tak próbowali się przede mną schować. Miałam tylko nadzieję, że zaraz do nich nie podejdę i nie strzaskam kijem, gdy mi puszczą nerwy. Odwróciłam się w stronę gdzie wszyscy stali, byli schowani. Skrzyżowałam ręce i patrzyłam w ich stronę.

- Serio chcecie się w to bawić? - zapytałam. Brak odpowiedzi. Ruszyłam dalej. Zobaczyłam w krzakach coś błyszczącego. Moja ciekawość, odgarnęłam liście. W nich leżała zakrwawiona maczeta, którą dałam Kaiowi. Oczy mi się zeszkliły. Skoro zgubił maczetę, która jest teraz cała we krwi, oznacza to tylko jedno, nie miał szans. Szłam przed siebie, cały czas patrząc na maczetę. Łzy płynęły mi po policzkach. On był dla mnie taki dobry, a teraz... Łkałam. Doszłam do małego strumyka. Zmyłam krew z maczety, i poprawiłam makijaż. Myślałam, że jeszcze się zemszczę, nie puszczę im tego płazem, ale teraz musiałam wziąć się w garść. Chwyciłam maczetę. Poprzysięgłam sobie, że jeszcze się zemszczę. Nagle poczułam palący ból, moje oko piekło mnie niemiłosiernie. Kiedy przestało piec, spojrzałam w wodę. Nie mogłam w to uwierzyć. Tęczówka mojego lewego oka zmieniła kolor, stała się... Czerwona! Drugie oko nadal było ciemno brązowe. Słyszałam szelest kroków, oddech, i bicie serc, które było przyspieszone. Spojrzałam w stronę ich źródła.

- Co się ze mną dzieje...? - zapytałam patrząc przerażona. Brak odpowiedzi. Wstałam. Miałam dosyć tego, że mi nie odpowiadają. Byłam wściekła. Chwyciłam kawałek materiału. Wyciągnęłam z krzaków, za kaptur, chłopaka w czarnej bluzie i granatowej masce, z której wypływało coś czarnego. Chłopak podniósł się z ziemi.

- Może teraz, któryś mi odpowie?! - zapytałam zdenerwowana. Z krzaków wyszło jeszcze trzech chłopaków. Jeden miał na sobie żółtą kurtkę i białą maskę, drugi pomarańczową bluzę, czarną kominiarkę z czerwonym, jakby odwróconym uśmiechem, trzeci miał na twarzy chustę i pomarańczowe gogle, a ostatni białą zakrwawioną bluzę i czarne przydługawe włosy. Tym co najbardziej rzucało się w oczy przy ostatnim z nich to wielki, krwawy uśmiech. Podeszli do mnie i przedstawili się, pierwszy z nich nazywał się Masky, drugi Hoodie, trzeci Ticci Toby, a ostatni Jeff. Chłopak, którego wyciągnęłam z krzaków też się przedstawił, był to Eyeless Jack.

- Wybacz że tak cię wyciągnęłam z tych krzaków, ale nerwy mi puściły... - przepraszałam Jacka.

- Nic się nie stało. - powiedział.

- Teraz musisz iść z nami. - powiedział chłopak w goglach. Spojrzałam na niego.

- To ktoś od was pisał do mnie na Cleverbocie? - zapytałam idąc obok chłopaka.

- Tak Ben bawił się w bota. - powiedział - Niedługo poznasz resztę!

Pewnego razu w szkole... Where stories live. Discover now