Rozdział 6

4.9K 276 20
                                    

W czwartkowy ranek zaczęła się intensywna ulewa na zewnątrz. Było zimno. Annie obudziła się około godziny piątej. Ubrała czarne dresy i tego samego koloru koszulkę. Zarzuciła bluzę z kapturem i poszła do kuchni. Zaparzyła sobie herbaty. Usiadła na blacie i patrzyła na krople deszczu obijające się o szybę.

Henry jeszcze spał, bo niedawno zasnął. Całą noc patrzył w puste miejsce obok siebie i myślał. Co by było gdyby on zginął?

Dziewczyna także zapadła się w swoich myślach.

Czy iść do szkoły? Oto jest pytanie, myślała.

- Nie, mam wolne - odpowiedziała sobie.

Upiła jeden łyk już zimnej herbaty i odstawiła ją na bok. Pomyślała o matce. Jak godnie zginęła. W jej oczach wezbrały się łzy, ale je odgoniła. Nagle niebo rozcięła błyskawica, a cisze przerwał potężny grzmot. Annie ani drgnęła. Dziewczyna zastanawiała się, co by tu zrobić? Spojrzała na zlew pełen naczyń i zaczęła zmywać.

Wytarła ręce i poszła do swojego pokoju. Po kolei brała się za sprzątanie bałaganu.Poukładała starannie książki na regale, pościeliła łóżko i otworzyła okno. Okryła ją zimna fala powietrza. Stała tak jeszcze chwilę, po czym przymknęła je lekko i usiadła przy biurku. Segregowała stare, niepotrzebne papiery. Wyrzuciła większość do kosza. Kiedy uporała się z bajzlem ruszyła w stronę łazienki. Stanęła przed lustrem i zaniemówiła. Zapuchnięte i podkrążone oczy. Blade i zapadnięte policzki. Włosy w artystycznym nieładzie. Wzięła szczotkę i zaczęła walkę z fryzurą. Po chwili ściągnęła je w koński ogon i ochlapała twarz zimną wodą. Wzrokiem szukała ręcznika. Dostrzegła je w pralce. Całe we krwi. Na ten widok zrobiło jej się niedobrze i wyszła, przecierając twarz rękawem bluzy. Poszła chwiejnym krokiem do salonu i usiadła na jednym z krzeseł. Chwilę później zorientowała się, że trzyma w ręce medalion. Momentalnie schowała go pod ubranie.

Kiedy napatrzyła się na padający deszcz wróciła do swojego pokoju. Położyła się na tapczanie. Spojrzała na zegarek. Pokazywał szóstą. Zamknęła oczy i usłyszała stukanie o szybę. Spojrzała w tamtym kierunku i zauważyła postać na parapecie. Człowiek uchylił okno i wskoczył do pokoju. Ściągnął kaptur.

- To....ty?- wydukała.

- Tak Wasza Wysokość. Przybyłam tu, bo coś Cię trapi jak mniemam. Hmm..?

- Mów mi Annie. I nie, nic mnie nie trapi.

- Na pewno- usiadła przy niej.- Coś Ci powiem. Strata kogoś bliskiego zawsze bardzo boli, ale musisz się z tym pogodzić. Poza tym mam coś dla ciebie - spod płaszcza wyciągnęła..

- Scyzoryk?

- Nie. To sprężynowiec. Noś go zawsze przy sobie, może kiedyś uratuje Ci życie?

Ann wzięła do ręki nóż.

- Dziękuję Ci -powiedziała, ale kobiety już nie było w pomieszczeniu.- Duchy- mruknęła do siebie i schowała nóż do tylnej kieszeni spodni. Wstała i spakowała potrzebne książki do szkoły. Zmiana planów, pomyślała. Zarzuciła torbę na ramie i wyszła na hol. Henry już się obudził. Spotkali się w przejściu. Ubierała buty i zobaczyła czarny płaszcz Caroline na wieszaku. Ubrała go i rzuciła przed wyjściem :

- Idę do szkoły! - i wyszła. Deszcz przestał padać. Powietrze było rześkie i zimne. Odetchnęła głeboko. Nóż przełożyła do kieszeni płaszcza i muskała go opuszkami palców. Doszła do budynku i zaczęli schodzić się uczniowie. Weszła razem z nimi do szkoły i poszła na łacinę.

- Ale fajnie - mruknęła i ruszyła do klasy na piętrze.

Reszta lekcji minęła jej dosyć szybko. Jedynym minusem było to, że nikt nie zwracał na nią uwagi. Jakby była niewidzialna. Na ostatniej matematyce miała wyjść z klasy, gdy nauczyciel zatrzasnął drzwi przed jej nosem.

- Nie, no teraz to zajebiście! Dzięki łysolu!- krzyknęła przez zamknięte drzwi do starego Hooda, który uczył matmy. Był łysy i nosił wielkie bryle na nosie. Lecz chyba do ozdoby, bo i tak nic nie widział.

Annie rozglądała się za jakimś wyjściem awaryjnym. Zobaczyła otwarte na oścież okno. To znak. Trzeba z niego skorzystać. Podeszła do okna i stanęła na wąskim parapecie. Spojrzała w dół. Jakieś trzy-cztery metry od ziemi. Otuliła się szczelniej płaszczem, chwyciła torbę, zamknęła oczy i..... skoczyła. Każdy normalny człowiek, by nie skoczył. A jakby skoczył to z myślami samobójczymi. Ann trafiła w kupkę liści zgrabionych przez woźnego.

- Kocham cię stary- powiedziała do woźnego, którego nie było w pobliżu.

Zaczęła się ósma lekcja. Annie usiadła na kamiennym parapecie i oparła się o kolumnę. Głowę ułożyła na kolanach. Patrzyła przed siebie nieprzytomnym wzrokiem. Pół godziny później ogarnęła się i wstała. Zabrzmiał dzwonek. Dzieciaki obojętnie przechodziły obok dziewczyny. Nawet Emma zagadana przez Ann nie odwróciła wzroku i szła dalej. Dziewczyna westchnęła ciężko, schowała ręce do kieszeni i poszła w stronę domu.

Tam czekała ją niemiła niespodzianka.







_______________________

No hej kotełki moje znalazłam czas i napisałam taki tam rozdział! Myślę, że się spodoba ;)

W mediach macie ulewę



Anielska Córka ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz