Zadała pytanie nadal na mnie nie patrząc, więc do przytaknięcia dodałam krótkie "mhm", aby nie przerywać jej i usłyszeć całą historię. To był pierwszy raz, kiedy matka opowiadała mi o wydarzeniach z przeszłości firmy ZABORSKA, które nie dotyczyły stricte firmowych tematów.

- W mieście był kryzys, pojawiło się dużo firm. Kto nie potrafił się wybić, nie miał genialnego planu i pomysłu na siebie, albo zwijał interes... Albo tak jak Wolski przenosił się do innego miasta z lepszymi perspektywami - kontynuowała powoli, a jej głos był wyjątkowo cichy, jakby cały czas starała sobie przypomnieć jakieś ważne szczegóły i niczego nie pominąć. - Zwróciłam się do Hosakiewicza o pomoc, jakieś złote rozwiązanie, które pozwoliłoby mi stanąć na nogi. Firma zaczynała generować więcej kosztów niż zysków, pojawiła się konkurencja.

Matka zamilkła, a ja z niecierpliwością czekałam na to, co ma do powiedzenia. Hosakiewicz od początku wydawał mi się specyficzny, ale raczej miły. Jego nietypowe zachowanie i przytyki uznałam za nietypowe poczucie humoru, jakie często mieli starsi ludzie. Czy mógł zrobić coś złego?

- I co odpowiedział? Nie chciał ci pomóc? - spytałam, bo każda sekunda milczenia dłużyła mi się niemiłosiernie.

- Podpowiedział, aby sprzedać udziały. Wiedział, jak bardzo kochałam swoją firmę, bo doszłam do wszystkiego sama. Powiedział, że jedynym rozwiązaniem jest poszukać wspólnika, który zgodzi się podzielić koszty. Najlepiej z firmą produkcyjną, która zapewniłaby towar wtedy, gdy finanse nie pozwalałyby na zakup od zewnętrznych producentów. To nie było takie głupie, wystarczyło schować dumę do kieszeni i oddać część tego, co się wypracowało. Wóz albo przewóz. Zwinąć się z rynku lub przetrwać takim sposobem... - wypowiedziała te ostatnie zdania głosem przepełnionym żalem, ale i sarkazmem. - Wszystko miało zostać rozwiązane przez aukcję. Plusem było uzyskanie wysokiej kwoty, minusem to, że musiałam zgodzić się na współpracę z osobą, która taką aukcję wygra. Hosakiewicz obiecał, że będzie monitorował proces.

- I co się stało? Nikt nie licytował? - dopytywałam, bo przecież firma cały czas należała do matki. 

- Licytował. Po zaniżonych cenach, nie miałam pojęcia czemu, skoro wszystko miało iść jak po maśle. Tymczasem większe oferty nie spływały, ja tonęłam w długach. W końcu ktoś się zgłosił. Kobieta, która prowadziła mały zakład produkcyjny. Oferta nadal była niewiele większa od tamtych. Wystarczająca, by firma przetrwała, ale na tyle niska żebym ledwo łączyła koniec z końcem. 

- Nie chciałaś oddać firmy za bezcen - wtrąciłam, potakując. Mogłam tylko się domyślać, jak się wtedy czuła. - Co zrobiłaś?

- Nie miałam wyjścia, nie potrafiłam zrezygnować. Postanowiłam zaryzykować i sprzedać udziały za bezcen, założyłam lokatę oszczędnościową żeby nie zostać na lodzie - mówiąc to posłała mi blady uśmiech.

Wiedziałam, o jakiej lokacie mówiła. Obecnie były to pieniądze, które trzymała dla mnie na "dorosłe życie". Zawsze mówiła, że to moja skrzynka ratunkowa, jakby powinęła jej się noga. Miałam dostęp do tych pieniędzy odkąd skończyłam osiemnaście lat, była to spora suma i nie ruszałyśmy jej, zgodnie twierdząc, że póki nie potrzebna nam dodatkowa gotówka, lepiej ją zachować w bezpiecznym miejscu.

- Zaraz... To firma ma jakiegoś udziałowca? - spytałam, nie rozumiejąc całej tej historii.

- Nie - powiedziała, po czym westchnęła. - Okazało się, że aukcję wygrała bratowa Hosakiewicza, która założyła działalność tylko na potrzeby tej transakcji. Ukartował to, żeby przejąć mój biznes.

W tamtym momencie poczułam się, jak rażona piorunem. Jak mógł zrobić coś takiego? Przecież matka sama nazwała go swoim przyjacielem. Jak ludzie mogą postępować tak bezwzględnie?

NIEWINNYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz