3

80 6 0
                                    




Po imprezie firmy HOSA długo nie mogłam zasnąć. Na zmianę czułam smutek, strach, zażenowanie i podniecenie. Po ciężkiej nocy postanowiłam, że muszę jak najszybciej o nim zapomnieć. Odciąć się od kontaktu całkowicie. Niestety, żeby to zrobić musiałam najpierw poczynić ustalenia na temat zakupu ich pojazdów i produktów biurowych.

Poczekałam kilka dni, zanim wysłałam maila. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że to on napisze do mnie w tej sprawie. Cała kolacja była pod względem biznesowym zupełnie niepotrzebna. Ich inni dystrybutorzy i kluczowi kliencie liczyli na dobrą zabawę, nikt nie chciał marnować wieczoru na rozmowy biznesowe. A ja nie chciałam się wyłamywać. Już sam fakt, że mają wokół siebie zaufanych ludzi był dla mnie argumentem. Marka była znana na rynku i nie potrzebowałam większego zapewnienia. Teraz pozostało mi tylko doprowadzić sprawę do końca: albo sprzedadzą nam wózki z dużym rabatem, albo zostajemy tylko przy sprzęcie biurowym.

Szanowny Panie Gabrielu,

jesteśmy zainteresowani zakupem Państwa pojazdów oraz większej ilości sprzętu biurowego. Bardzo proszę zastanowić się nad złożoną przez nas ofertą. Jesteśmy na rynku od ponad 20 lat, gwarantujemy pewne dotarcie do klienta i systematyczną sprzedaż zakupionych produktów. Nie przetrzymujemy zakupionych towarów, gwarantujemy płynność wszelkich transakcji.

Zmieniłam w stopce swojego maila "pozdrawiam" na "z poważaniem". Potem odwrotnie i jeszcze kilka razy zamieniałam te dwa słowa, aż w końcu została druga wersja. Jedna wydawała mi się za mało oficjalna, druga za bardzo.

W końcu wysłałam wiadomość i jak idiotka co kilka minut odświeżałam maila, aż wreszcie po godzinie wpatrywania się w monitor, postanowiłam wyjść na spacer.

Wiosna nadal była chłodna, choć kończył się kwiecień. W poprzednim roku już od początku kwietnia pojawiały się ciepłe, słoneczne dni. W tym roku niestety od tygodni na niebie kłębiły się szare chmury. Zwykle nie padało, ale tak nisko zawieszone niebo było dołujące. Człowiek miał wrażenie, że chmury za moment opadną na miasto, przykrywając je szczelnie i odcinając dopływ tlenu.

Mieszkałyśmy z mamą w domu, który wybudowała, kiedy jeszcze byłam w przedszkolu. Dom był nieduży, ale zadbany, z pięknie przystrzyżonym trawnikiem od frontu. Mamie zawsze podobały się prowincjonalne werandy, dlatego dom nieco różnił się od pozostałych budynków na tej ulicy. Weranda miała swój urok, ale mimo tego, że mama pięknie urządziła ją w wygodne wiklinowe fotele, nikt nie spędzał na niej czasu. Nie interesowało nas śledzenie życia sąsiadów, a chyba do tego właśnie służyły werandy. O wiele bardziej wolałyśmy ogródek z tyłu domu, z każdej strony otoczony wysokim żywopłotem. Można było wylegiwać się w hamaku poza zasięgiem wszelkich ludzi.

Mama zawsze miała ambicje do prowadzenia ogródka, ale nigdy nie miała na to czasu, dlatego ogród rósł dość dziko: kilka powyginanych wierzb, krzewów zdziczałych róż i stary plac zabaw, który zleciła zbudować, kiedy miałam sześć lat i nieopodal z placu zabaw porwano chłopca. Od tamtej pory zapraszałam koleżanki do siebie, ale nie było to dla mnie problemem. Wszyscy rodzice zwariowali ze strachu, kiedy chłopiec został porwany. Nigdy się nie odnalazł, a jego rodzina wkrótce wyjechała z miasta, aby uwolnić się od plotek. Byli i tacy, którzy o zniknięcie posądzali samych rodziców.

Byłam za mała, aby śledzić tę sprawę na bieżąco, ale ostatnimi czasy miałam okazję posłuchać podcastu kryminalnego na ten temat. Chłopiec codziennie w wakacje bywał na placu, który jak się okazało, był obserwowany przez samochód na niemieckich tablicach. Kiedy chłopiec zniknął, zniknął również samochód.

Krzątałam się chwilę po domu i podwórku, nie mogą znaleźć sobie miejsca. W końcu wyszłam na pastwisko. Pastwiskiem nazywałyśmy niedużą łąkę za ogrodzeniem na tyłach domu. Nasz sąsiad kiedyś miał krowę, lecz gdy pobudowały się nowe osiedla, mieszkańcy zmusili go do jej sprzedania ze względu na zapach obornika. Szczerze mówiąc, obornik było czuć wyłącznie wtedy, gdy obora była sprzątana i dla nas nie było to uciążliwe. Czasami brakowało mi łaciatej Funi, która przychodziła do płotu częstować się naszymi jabłkami.

NIEWINNYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz