Rozdział 36 - Parker

419 79 59
                                    


Parker

Dotarliśmy do kolejnego miejsca, w którym mogła przebywać Chloe. Nie byłem wierzący, ale w myślach modliłem się, żeby to było właśnie tu. Zacząłem mieć wątpliwości, czy dobrze się do tego zabraliśmy. Rozważałem, co zrobić, jeśli tu również jej nie będzie. Może powinienem wrócić do domu, zapukać do niej, znów zadzwonić. Skontaktować się z policją, poprosić, żeby znaleźli jej matkę, zapytali, czy coś wie. To odpowiednie służby powinny poszukać Matta i Cadena, każdego z nich przesłuchać.

Może robiliśmy źle?

Dotarliśmy do końca lasu, zapadał już zmrok. Kilkanaście metrów dzieliło nas od kolejnego domu, wyglądającego na opuszczony. Westchnąłem, a moje ramiona opadły z niemocy. Coraz bliższy byłem wycofania się, ale skoro już tu byliśmy, mogliśmy sprawdzić.
– Raczej ich tu nie ma – wybąkałem cicho pod nosem. – Gdzieś świeciłaby się przynajmniej lampka.

– Zanim się poddasz, obejdźmy dom – stwierdził ponuro i ruszył przed siebie.

Ja obchodziłem otoczenie od drugiej strony, wciąż chowając się za drzewami. Tyle szczęścia, że wokół rozciągał się las. Zmrużyłem powieki, a serce zabiło mi mocniej, gdy wydawało mi się, że widzę za domem smugę światła. Wolałem nie robić sobie nadziei, ale moje nogi mimowolnie poruszały się szybciej. Im bliżej się znajdowałem, nabierałem pewności, że to światło. Nadal starałem się nie cieszyć przedwcześnie. Nie musiało dochodzić z domu, a nawet jeśli, mogli tam przebywać bezdomni lub ćpuny.

W końcu je dostrzegłem. Światło wypadające na zewnątrz z okna w piwnicy. Najtrudniejsze było przede mną. Musiałem wyjść z ukrycia, żeby to sprawdzić, a nie wiedziałem, gdzie jest Caden. Mógł być dosłownie wszędzie i mnie zauważyć. Sprawdziłem swój telefon. Wyłączyłem dźwięki i wibracje. Oglądałem sporo filmów, żeby wiedzieć, że giną ci, którym nagle dzwoni komórka.

Frank, nasz sąsiad, czołgał się powoli po ziemi w stronę okna. Zrobiłem to samo. Padłem na ziemię i starałem się poruszać bezszelestnie, co nie było łatwe. Wydawało mi się, że każdy najmniejszy dźwięk może nas zdradzić. Im bliżej się znajdowałem, tym bardziej pulsowała mi krew w żyłach. Wiedziałem, że istnieje szansa, że ją znaleźliśmy, ale równie dobrze mogło być za późno.

Wstrzymałem oddech, zaglądając przez szybę. Krew przestała pulsować, miałem wrażenie, że opuszczam własne ciało, nie dowierzając w widok przede mną.

Chloe niemal wisiała w powietrzu na jakichś łańcuchach. Dostrzegłem krew na jej ubraniach. Poruszała ustami, mówiła coś, a przynajmniej próbowała mówić, ale jej głowa co chwila opadała. Resztkami sił unosiła ją wyżej. Wyciągnąłem z kieszeni telefon. Choćbym miał umrzeć, potrzebowałem dowodu. Frank pokazał mi, żebym tego nie robił, ale musiałem. Zatrzymałem się w bezruchu, bo coś się zmieniło. Caden, a raczej Carter, przeszedł przez pomieszczenie. Złapał jej twarz, żeby na niego spojrzała. Zrobiłem im zdjęcie. Schowałem telefon i powoli zaczęliśmy się wycofywać. Spotkaliśmy się między drzewami.

– Dzwoń po policję – wyszeptałem do Franka. – Ja idę po nią.

– Nie możesz... Ja pójdę. Nie masz żadnego przeszkolenia...

– Nie mam – przerwałem mu. – Nie przeszkoliło mnie wojsko, a ulica. Dlatego wiem, że potrzebny nam element zaskoczenia. Wyciągnę go z domu. Ściągnij pomoc, a później mnie osłaniaj.

Nie chciał mnie puścić, ale nie mógł też zatrzymać, bo narobiłby hałasu. Owszem, był przeszkolonym byłym wojskowym, ale już w słusznym wieku i z ciałem zniszczonym alkoholem. W głowie miałem tylko jedną myśl: Musiałem odciągnąć Cadena od Chloe. Każda chwila mogła być tą, w której postanowił z nią skończyć.

Jak miałbym żyć z myślą, że mogłem ją uratować i tego nie zrobiłem?

Zebrałem z ziemi kilka jak najmniejszych kamyków i długi patyk. Zamachnąłem się, rzuciłem pod okno w piwnicy garścią kamyczków, a później uciekłem do głównego wejścia. Oddałbym wszystko, żeby sprawdzić, czy w ogóle usłyszał, ale nie mogłem. Musiałem pozostać ostrożny. Niemal stopiłem się ze ścianą przy drzwiach. Odczułem ogromną ulgę, kiedy usłyszałem jego kroki w domu. Długim patykiem podrapałem drewno tuż przy wejściu. Miał myśleć, że to jakieś zwierzę.

Zaświeciło się światło w jednym z pomieszczeń na parterze.

– Nie, tylko nie okno. Nie wychodź do okna. Podejdź do drzwi – błagałem w myślach.

Znów podrapałem patykiem w tym samym miejscu, a później usłyszałem jego kroki. Otwierał zamki, miał ich kilka, czyli tak podejrzewaliśmy, nie dostalibyśmy się do środka. Przebiegły i rozważny z niego typ. Uchylił drzwi, tylko tyle. Mógł mieć w ręce coś do obrony, na pewno miał, więc nie mógł usłyszeć nawet mojego oddechu. Bałem się choćby przełknąć ślinę. W powietrzu przesunąłem patyk bliżej siebie. Podrapałem nim, Caden się wychylił, więc od razu przywaliłem mu za całej siły prosto w nos.

Zatoczył się do tyłu, odbijając od drzwi, które otworzyły się szerzej. Dostał kolejny raz i kolejny. Upadł na podłogę. Stanąłem nad nim.
– Ding, dong, skurwysynu.

Próbował się podnieść, przyłożyłem mu z kopa. Raz, drugi, trzeci... Poczułem przeszywający ból w łydce. Opadłem na kolano. Drugi cios nożem zadał w udo.
– Witam w moich skromnych progach – wysyczał.

Teraz to ja leżałem na łopatkach, a on okładał mnie po twarzy. Ostrze noża wciąż tkwiło w moim udzie, a rana na łydce rwała, co utrudniało mi obronę, ale się nie poddałem. Zrzuciłem go z siebie, przyłożyłem z pięści i próbowałem stanąć na nogi. Potrzebowałem przynajmniej dwóch głębokich oddechów, żeby przestało huczeć mi w głowie. Musiałem rozjaśnić myśli, by móc obronić siebie i Chloe.

Klik odbezpieczanej broni wystarczająco mnie ocucił, ale zdążyłem ledwie spojrzeć na Cadena i padł strzał.

Miałem wrażenie, że świat wiruje w zwolnionym tempie, że wszystkie fakty docierają do mnie z opóźnieniem.

Frank stanął obok mnie. Oboje patrzyliśmy jak drewniana podłoga pokrywa się czerwienią z ciała Cadena.
– Ja bym poprawił – powiedziałem, nabierając głębokiego oddechu. – Na filmach te chuje zawsze wstają.

– Za dużo filmów, sąsiedzie. Nie podniesie się.

– Ja bym się upewnił.

– Powinien siedzieć – odparł. – Nie chciałem go zabijać, pragnąłem widzieć go na sali sądowej.

– Cóż... za późno. – Wzruszyłem ramionami, kuśtykając w stronę piwnicy. – Sprawdź mu puls i idziemy po Chloe. Jest pewnie przerażona. A... – Odwróciłem się za siebie. – I zabierz mu pistolet. Ocuci się i strzeli nam w plecy. Zobaczysz, oni tak zawsze.

Pokręcił głową, kopiąc daleko broń, którą mierzył we mnie Caden.
– Naprawdę oglądasz za dużo filmów.

– I wychowałem się wśród młodocianych gangsterów, nie zapominaj. Widziałem strzelaniny, chodzące trupy i całą resztę.

– Potrzebujesz karetki – odparł, patrząc na kapiącą z mojej nogawki krew.

– Chloe potrzebuje jej bardziej. – Nie słuchałem więcej, szedłem w swoją stronę.

Zejście po schodach sprawiało mi okropny ból. Tak bardzo chciałem wyciągnąć ciało obce wbite w moją nogę, ale wiedziałem, że nie mogę. Powinien to zrobić ktoś, kto się na tym zna, nie ja. Gdyby nie myśl, że Chloe mnie potrzebuje, pewnie już bym zemdlał. Prowadziła mnie jednak siła, pragnąca powiedzieć jej, że to koniec. Jest bezpieczna. Zaraz zaroi się od migających światełek, niosących pomoc.

Pchnąłem drzwi piwnicy, słysząc strzał z góry. Przymknąłem powieki, modląc się, żeby sceny z filmów nie okazały się prawdą. Żeby stary Frank nie był tak głupi i nie dał się zabić, sprowadzając na nas kłopoty.

Jak miałem teraz powiedzieć Chloe, że jest bezpieczna? Skąd mogłem wiedzieć, kto kogo postrzelił?

^^^^^^

Natchnienie (zakończona)Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt