Rozdział 25

448 72 53
                                    


To był zły pomysł. Bardzo zły.

Znów wypadłam ze swojego rytmu dnia. Ta sytuacja miedzy mną, Cadenem i Parkerem sprawiła, że zamiast skupić się na sobie, zastanawiałam się, jak wybrnąć z tego cało, nie kłócąc się z nikim. Caden oczywiście wściekł się o bukiet. Później mu przeszło, ale bez przerwy zerkał na biedne kwiatki, jakby były tam co najmniej zakrwawione ostrza noży, a nie kolorowe, miękkie płatki. Na początku chciałam je przed nim ukryć, ale gdzie? W sypialni? Gdyby tam wszedł, wyglądałoby to jeszcze gorzej. Nawet twierdził, że pójdzie do Parkera i z nim porozmawia, niby na spokojnie. Nie pozwoliłam na to, a on odpuścił. Na szczęście. Za każdym razem, gdy myślałam o sąsiedzie i jego bliskości, też nie było mi łatwo. Powinnam powiedzieć o tym Cadenowi, ale wiadomo jakby się to skończyło, a z Parkerem też nie chciałam się kłócić.

Dlatego potrzebowałam pobyć sama.

Dziś mogłam pójść na jogę, a bardzo tego potrzebowałam. Najpierw chciałam wziąć tabletkę, jednak opakowanie było puste. Potrząsałam buteleczką, jakby magicznie miało się tam coś pojawić, ale się nie pojawiło.

– Świetnie! – syknęłam wściekła.

Zajrzałam do lodówki, lecz wino też nie mogło pomóc, skoro miałam wyjść z domu. Następnie nie potrafiłam znaleźć kluczyków z samochodu. Przetrząsnęłam cały dom. Zaglądałam pod szafki, za poduszki, wysypałam wszystko ze swoich dwóch torebek, a także zajrzałam w każdą kieszeń bluz i kurtek. Nic.

– Kurwa! – zaklęłam, patrząc na zegarek.

To było tak bardzo do mnie niepodobne. Ja zawsze odkładałam klucze na miejsce, zawsze zauważałam, że kończą mi się jakieś leki, choćby przeciwbólowe, i od razu uzupełniałam apteczkę, nie mówiąc o tabletkach uspokajających. Przecież kupiłam więcej!

Musiałam już wyjść, jeśli chciałam zdążyć na zajęcia. Chwyciłam klucze od mieszkania, powtarzając sobie w głowie, że to lepiej. Po drodze będę mogła zrobić drobne zakupy, w tym skończyć po tabletki.

Wieczór był chłodny, ale bezproblemowo dotarłam na miejsce. Uśmiechnęłam się do kilku osób na powitanie, choć nigdy z nimi nie rozmawiałam. Nie czułam takiej potrzeby, wiedząc, że nie potrafię być dobrą koleżanką. Ta myśl mnie zasmuciła, bo zdałam sobie sprawę, że ja nic nie potrafię. Ani być w związku, ani w jakiejkolwiek relacji, nawet sąsiedzkiej czy koleżeńskiej. Nie umiem żyć normalnie, nie wspomagając się alkoholem i tabletkami, a cały świat pełen równowagi, który dla siebie zbudowałam, był kompletną bujdą, kłamstwem, zwykłym domkiem z kart, który właśnie się chwiał.

Może Parker miał wiele racji? Powinnam poszukać dobrego terapeuty. Sam chodził do jakiegoś, więc mogłabym poprosić o jakieś namiary?

Rozmyślałam nad tym pomysłem, wykonując ćwiczenia na macie. Powoli docierało do mnie, że otaczający mnie mur nie zdał egzaminu, ale jeśli czegoś nie zmienię, nie pozwolę sobie pomóc, prędzej czy później skończę jak Tori. Martwa. I bez pożegnalnego listu, bo nawet nie wiedziałabym, co miałabym w nim napisać.

Bóg, los, wszechświat, czy kto w co wierzył, uważał, że wieczór jest za mało dołujący. Dlatego kiedy wyszłam na zewnątrz po zajęciach, padał deszcz. Mocno, zaciekle uderzał o ulice i chodniki, potęgując chłód wieczoru.

Założyłam kaptur, poprawiłam torbę i ruszyłam przed siebie. Gdybym z kimś się kumplowała, mogłabym poprosić o podwózkę, ale przecież wolałam zawsze dla wszystkich pozostawać niewidoczna.

Natchnienie (zakończona)Where stories live. Discover now