Rozdział 2

1K 108 113
                                    


Otoczona dziećmi siedzącymi na dywanie, czytałam na głos bajkę. Dziś zostałam oddelegowana do szpitala dziecięcego w celu szerzenia miłości do książek wśród najmłodszych i umilenia nieprzyjemnego czasu, spędzanego głównie na rehabilitacji po wypadkach.

Kochałam książki, więc czytając je dzieciom, wkładałam w to całą swoją pasję. Nagle poczułam na sobie wzrok. Uniosłam lekko głowę i zauważyłam w progu mężczyznę w karmelowym sweterku, opartego o framugę. Wpatrywał się we mnie intensywnie. Tak intensywnie, że zgubiłam gdzieś rytm czytania. Potrząsnęłam głową, ponownie wracając do tekstu.

Skończyłam. Podniosłam znów spojrzenie znad książki, ale mężczyzna zniknął. Opowiedziałam dzieciom o tym, jaka działa biblioteka i zachęcałam do czytania książek, opowiadając o wszystkich pozytywach z tym związanych. Rozdałam drobne upominki i pożegnałam się z maluchami.

Zakładając w locie kurtkę, drugą ręką poprawiając torebkę, pchnęłam pierwsze przezroczyste drzwi. Uderzyłam nimi w coś, co zachybotało się niebezpiecznie. Tym czymś okazał się mężczyzna na drabinie, który właśnie wymieniał żarówki. Usłyszałam jego głośne, przerażone; „Wow, wow, wow" i niewiele myśląc, chwyciłam go... za pośladki. Udało mu się utrzymać równowagę, a nadal nie puściłam. Zerknął więc za siebie z niemym pytaniem. Poczułam jak płonę... rumieńcem zażenowania. Puściłam go prędko, jakby coś mnie paliło, bo w sumie palił mnie wstyd.

– Przepraszam, chciałam tylko pomóc – wydobyłam z siebie cichy głosik.

– Jasne. – Zaśmiał się pod nosem pan w karmelowym sweterku. – W ten sposób raczej byś nie pomogła.

– Naprawdę... – Odsunęłam się w bok, gdy zaczął schodzić z drabiny.

– Wierzę ci. – Wciąż się zadziornie uśmiechał, co sugerowało, że wcale mi nie wierzy. Wyciągnął przed siebie dłoń. – Caden Mayer. A ty jesteś Chloe.

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, skąd zna moje imię, a on chyba od razu odczytał z mojej miny zdziwienie. Z szoku nawet nie podałam mu ręki.

– Tak przedstawiłaś się dzieciom – dodał pospiesznie, chowając dłoń do kieszeni. – Pracuję jako miejski konserwator. Wiesz, tu ponaprawiam, tam coś zmienię. Ładnie... – zlustrował moją twarz w zbyt długim milczeniu i skupieniu – czytasz.

– Dziękuję?

– Proszę? – Schował ręce do kieszeni z przenikliwym błyskiem w oku.

Przełknęłam ślinę, przyglądając się jego kwadratowej szczęce, niebieskim oczom i czarnym włosom. Nie tak wyobrażałam sobie panów konserwatorów, ale czy bycie bibliotekarką było wolne od schematów? Raczej nie. Każdego chciano zaszufladkować.

– To ten... – odchrząknęłam, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. – Miłego dnia.

– Wzajemnie. Może kiedyś wpadnę, wypożyczę jakiś romans...

Odwróciłam się, mierząc go wzrokiem.

– Albo kryminał... Wszystko jedno. – Wzruszył ramionami, nadal świetnie się bawiąc.

Pchnęłam drugie drzwi i wyszłam na zewnątrz, ciesząc się przyjemnie ciepłymi promieniami wiosennego słońca.

W lusterku wstecznym poprawiłam włosy, a później uruchomiłam silnik, wracając do biblioteki. Całą drogę walczyłam ze sobą, żeby nie sprawdzić telefonu, bo czułam, że Matt znów coś odpisał. Przegrałam tę walkę zanim weszłam do budynku. Oczywiście, że pisał. Wprosił się do mnie na kolację, żebyśmy mogli porozmawiać. Jęknęłam przeciągle, opadając na fotel. Dlaczego ja byłam tak słaba w relacjach międzyludzkich?

Natchnienie (zakończona)Where stories live. Discover now