Rozdział 26

441 29 4
                                    

MASZ JEJ UŚMIECH.

Oboje nie wiedzieli ile minęło czasu, czy szaleńczo płynął dalej, czy zatrzymał się w chwili, gdy Daphne wpadła w ramiona Dylana.

Była tak odcięta od otaczającej ją rzeczywistości, że nie zauważyła, kiedy z przedpokoju przedostali się do salonu. Siedzieli na kanapie, ona wtulona w bok mężczyzny, gdy on obejmował ją ramieniem i co chwilę muskał czubek głowy Daphne ustami. Uczepiła się jego ciała niczym bezbronne dziecko. Płaczące w ciszy jakby w innym świecie.

Nie spodziewał się od niej żadnych zwierzeń, nawet tego nie oczekiwał. Ale gdy tylko zdecydowała się wymamrotać pojedyncze słowa, nie powstrzymywał jej. W głębi duszy poczuł ulgę, że zdecydowała się mu na tyle zaufać. Podzielić się częścią siebie.

– Myślałam, że już się tym pogodziłam. Myślała...że już nie będę tego tak przeżywać. Ale... – Głos wciąż jej drżał. – Ale w takich momentach najbardziej mi jej brakuje. – Pociągnęła nosem. – Zawsze, gdy się gubiłam, ona mnie znajdowała. Wiedziała, gdzie szukać, by sprowadzić mnie na ziemię, tak by przykra rzeczywistość jak najmniej bolała. Ona jedyna to potrafiła...

Dylan przez ten cały czas nie odezwał się ani słowem, dając jej swobodne pole do wyrzucenia z siebie kłębiących się emocji. Potrzebowała tego, a nie mógł pozwolić na to by wciąż kotłowała je wszystkie w sobie. Nie pośpieszał jej, nie poganiał, gdy na chwilę gubiła się w myślach, zamiast tego wiąż trzymał ją blisko.

W pewnym momencie zaczęła wyswobadzać się z jego objęć, nie protestował. Nie odsunęła się jednak daleko. Otarła wierzchem dłoni mokre od łez policzki odgarniając przy okazji przyklejone do nich włosy. Usiadła po turecku i zwróciła się twarzą do Dylana, który wciąż w milczeniu przyglądał się każdemu jej ruchowi. Obserwował, analizował, ale nie osądzał.

– Dzisiaj... – Wzięła głębszy wdech, by powstrzymać kolejny zbliżający się szloch.

Nie musisz...

Nie zdążył dokończyć zdania, bo Daphne zaczęła kręcić głową.

– Muszę – wyznała. – Dzisiaj są urodziny mojej mamy – wyjawiła ze smutnym uśmiechem, od którego Dylana mocniej zakuło w sercu. – I zarazem rocznica jej śmierci.

Nie zaniosła się płaczem, ale z jej oczu wypłynęły stróżki łez. Spuściła głowę, by nie musiał widzieć, jak się rozpada, a jej maski lądują na podłodze. Przez sekundę zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, odsłaniając się na tyle i płacząc w jego tors. Tak dawno nikt nie widział jej jak płacze... Do tej pory robiła to w samotności, najczęściej nawet i w ciemności, by nie zauważyć się w żadnym odbiciu. Aby nawet przed samą sobą nie przyznać, jak była słaba.

– Och, skarbie – wyszeptał, ujmując jej twarz w dłonie, kciukami ścierając wszystkie łzy. Uniósł ją lekko w górę by podchwyciła jego zatroskane spojrzenie.

Zdziwiła się, nie słysząc z jego ust żadnych kolejnych słów. Daphne nie do tego była przyzwyczajona. Spodziewała się raczej reprymendy.

Ogarnij się, jesteś dorosła.

Ile można ryczeć?

Możesz ciszej? Przeszkadzasz mi.

– Nie powiesz, że mam się uspokoić? – zapytała, gdy w ciszy i w dalszym ciągu dotykał jej policzków.

Dylan skrzywił się, nie do końca rozumiejąc co właśnie powiedziała.

– Jeżeli płacz przynosi ci ukojenie, to kim jestem, by ci tego zakazywać? – Po raz kolejny przebiegł zatroskanym spojrzeniem po jej twarzy. – Pomaga ci to? – zapytał.

Art Of Love [18+]Where stories live. Discover now