Rozdział 5

761 40 4
                                    

PICIE KAWY W TYM BIURZE JEST TROCHĘ JAK MORDERSTWO.

Widok z najwyższego piętra wieżowca Art Center bez wątpienia zapiera dech w piersi. Rozciągająca się za oknem panorama metropolii robiła wrażenie i ktokolwiek widział ją z tej perspektywy, zapamiętywał do końca życia. To był ten widok, który daje wrażenie, że jest się Panem Świata. Cokolwiek zechcesz, jest na wyciągnięcie ręki i tak niewielkie, że jest się w stanie przesunąć zaledwie jednym palcem. Przestawić, zniszczyć lub zbudować coś nowego – zupełnie pod swoje dyktando i to jak ty widzisz świat.

Z góry wszystko było takie maleńkie, zdatne do przewrócenia się od nawet tego najmniejszego podmuchu wiatru. Budynki nie były już tak monumentalne, samochody przypominały te zabawkowe, a ludzie – ledwo widoczni, pozornie nic nieznaczący. A to przecież właśnie oni stworzyli to wszystko, na co możemy patrzeć i czego używać. Wszystko było zarazem przekleństwem, jak i zasługą człowieka, jego wielką dumą.

Nieważne, ilekroć Daphne spojrzałaby na Nowy Jork z góry, to za każdym czuła ogromną dumę. Jej przygoda w Audrey & Gordon zaczęła się kilka lat temu, od pracy w recepcji, sprzedawaniu wejściówek i opowiadaniu odwiedzającym o aktualnych wystawach. Niektórym, tym wyjątkowo sympatycznym, potrafiła zdradzić przedpremierowe smaczki, do których sama miała dostęp. Pewnie, gdyby Caleb się o tym dowiedział, miałaby z tego powodu duże problemy, ale w tamtym czasie mężczyzna aż tak nie interesował się jej poczynaniami, jak wtedy gdy objęła stanowisko Kierownika. Niestety niepohamowana zazdrość wzięła nad nim górę i obojętność przeistoczyła się w nieopisaną niechęć.

Daphne uwielbiała swoje początki i pracę, ale wciąż było jej mało.

W dni, gdy w galerii był mniejszy ruch, zazwyczaj przeglądała ogłoszenia o rozmaitych kursach i szkoleniach, w których mogłaby wziąć udział. Chciała poznawać coraz to więcej nowych technik w swojej ukochanej dziedzinie, ale co najważniejsze chciała dowiadywać się, jak inni ludzie to postrzegają. Co dla innych znaczą poszczególne kadry, jak podchodzą do fotografii. Czy widzą ją tylko jako rzemiosło, czy wciąż jest znaczącą dziedziną sztuki?

Bo dla niej, oczywiście była.

Samorozwój był dla Daphne kluczowy, nie chciała zamykać się na nowe doświadczenia. Przez cały okres studiów sprawnie manewrowała między pracą, wykładami i zdobywaniem coraz to nowych certyfikatów.

Urządziła w swoim mieszkaniu małe, prowizoryczne atelier, w którym działa się cała magia. W tamtym momencie miała na głowie znacznie więcej rzeczy, niż powinna mieć. Ale to lubiła, ta nutka niewiedzy czy wszystko pójdzie, tak jak chciała, niepewność dawała jej niezbyt zdrowej adrenaliny. Jednak pomagała jej w działaniu, dopingowała, ale i momentami męczyła. Jak wszystko.

Ten stan zabiegania, w jakim trwała, miał swój znaczący plus, bowiem ledwo po zakończeniu studiów, po raz pierwszy zobaczyła swoje zdjęcia na ulicach miasta. Pierwsza ogromna kampania, którą widziało setki tysięcy ludzi w całym Nowym Jorku. Wiedziała wtedy, że było warto nie spać kilka nocy, a kolejne przepłakać.

Nie da się ukryć, że dla ludzi z zewnątrz w kampaniach liczy się główny reklamowy produkt oraz modelki i modele na zdjęciach. Mało kto pamięta albo chociaż się zastanawia, jak wyglądał proces tworzenia, że ktoś musiał wykonać te fotografie. Daphne jednak to nie przeszkadzało, nie była pazerna na rozgłos. Wolała być z boku i patrzeć jak ludzie podziwiają to, co stworzyła.

Po wielkim sukcesie pierwszego poważnego zlecenia przyszła pora na kolejne, które pomogły jej zaistnieć w branży fotograficznej. Bo choć nigdy nie chciała zajmować się fotografią reklamową, produktową czy też modową to polubiła te dziedziny i czuła się w nich pewnie.

Art Of Love [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz