Rozdział 16

556 30 3
                                    

PIEPRZONE, KARTONOWE ŚCIANY.


– Długo tam staliście? – zapytała Daphne, przekraczając próg gabinetu, mając świadomość, że Dylan kroczy za nią niczym cień. Stanęła na środku pomieszczenia i z założonymi na piersi ramionami odwróciła się do mężczyzny, który właśnie zamykał za nimi drzwi.

Na jej twarzy nie gościła złość ani zdenerwowanie, była po prostu ciekawa przez jaki czas przypatrywali się tej maskaradzie.

– Wystarczająco długo, aby mieć pewność, że z tym facetem jest coś nie tak. – Odwróciwszy się do Daphne, wsunął dłonie do kieszeni spodni i zbliżył się do niej o jeden spory krok. Musiała unieść podbródek, by spojrzeć mu w oczy.

Cholera nie powinna tego robić... ale jednak głos z tyłu głowy podpowiadał jej coś zgoła innego.

– Po czym to stwierdzasz?

Collins dałby sobie rękę uciąć, że kącik ust kobiety drgnęły w prowokacyjnym uśmiechu. Przybliżył się o kolejny krok, jeszcze odrobina a napierałby na Daphne całym ciałem.

– Naruszał twoją przestrzeń osobistą. Stał bardzo blisko ciebie – odparł, a jego oddech musnął jej policzek. Nagle cała zaczepność kobiety zniknęła, wszystko przez nagła bliskość. Z tej odległości z łatwością mógł dostrzec jej rozszerzone źrenice, to, z jaką trudnością przełknęła ślinę. Oraz usłyszeć jej ciężki oddech.

Tak samo jak poczuć zapach jej słodkich perfum, a w tym momencie zmieszały się z lawendową wonią, która utrzymywała się na jego marynarce. To połączenie było pierwszym gwoździem do jego trumny. Chryste...był w stanie oddać za nie duszę. A może to wciąż te oczy...? Albo usta, które tak bardzo chciał...

– Tak jak ty w tej chwili?

Melodyjny głos wyrwał Dylana z chwilowego transu, z trudem oderwał wzrok z pełnych warg Daphne, które jak co dzień i niezmiennie od wielu lat pokryte były arbuzowym błyszczykiem.

Dobry Boże...

– Ja to co innego – skonfrontował.

– Czyżby? Nie wydaje mi się.

– Przyjaciele chyba mogą stać blisko siebie, prawda, perełko?

Na dźwięk ostatniego słowa przymknęła powieki, nogi jej zmiękły, a usta rozchyliły, wypuszczając spomiędzy warg drżący oddech. Przez ułamek sekundy Daphne wydawało się, że cicho jęknęła, ale przecież nic takiego nie mogło mieć miejsca, to byłoby niestosowne. Jednak gdy tylko otworzyła oczy i dostrzegła uśmiech na jego twarzy oraz znajome iskry w oczach, zaczęła wątpić.

Zbladła, zapętlając w myślach:

Nie, nie zrobiłam tego.

Nie, nie zrobiłam tego.

Nie, nie zrobiłam tego.

Cholera, zrobiłam to.

Zamrugała szybko, starając się, choć w ten sposób oderwać się od patrzenia w brązowe oczy mężczyzny, które wwiercały się w nią bez zbędnych przeszkód. Wręcz czuła go w sobie, gdy coś zakuło ją w klatce piersiowej, utrudniając wzięcie kolejnego oddechu.

– Chyba...chyba powinniśmy wracać do pracy – wyszeptała.

Leniwy uśmiech nawet na chwilę nie zniknął z ust architekta, a jedynie pogłębił się. Uniósł wyżej podbródek, nie odrywając od niej spojrzenia.

– Chyba tak – odparł równie cicho.

Choć oboje zgadzali się w tej kwestii, to żadne z nich nawet nie drgnęło, co najmniej tak jakby ich stopy wtopiły się w posadzkę, albo magnes przyciągał ich do siebie z niewyobrażalną siłą.

Art Of Love [18+]Where stories live. Discover now